Dariusz Dobek (PS Onet): W filmie „Kulej. Dwie strony medalu” jest taka scena, w której reporter anonsuje pańską mamę jako „najszczęśliwszą Polkę w kraju”. Chyba jednak nie do końca tak było…

Waldemar Kulej (syn Jerzego Kuleja): Ojciec jest w tej scenie rozchwytywany przez kolegów, dziennikarzy, kibiców i działaczy, a mama zagubiona. Nie wie nawet, gdzie jest. Finał tej sceny jest bardzo pozytywny, bo tata ją znajduje i wracają razem do domu.

Gdy bywali razem na salonach, mama unosiła się powyżej parkietu. Była bardzo szczęśliwa i zadowolona. Nie ma też co ukrywać, że takie życie codzienne bywało dla niej udręką. Zwłaszcza wtedy, gdy zostawała ze mną sama w domu, a jak ojciec w końcu przyjeżdżał, to pijany.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Jak bardzo uciążliwe dla małżeństwa pana rodziców było to, że ojciec był tak rozchwytywany?

Bardzo. Ojciec przebywał głównie na treningach, zgrupowaniach czy walkach. Gdy w końcu pojawiał się w domu, co chwila był z niego wyciągany. A gdy dał się skusić na wyjście, to zazwyczaj długo nie wracał. Ojciec czerpał z życia pełnymi garściami, tyle że kosztem życia rodzinnego.

W jakich momentach brakowało panu taty?

Byłem przyzwyczajony do jego nieobecności. Jak miałem trzy lata, a on wracał ze zgrupowania, wołałem do niego wujku, dziadku, a dopiero później tatusiu. Tak rzadko go widywałem, że nie wiedziałem, kim jest.

Potem żyłem jego mitem: wiadomościami w mediach czy opowieściami bliskich i znajomych. Dlatego narastało we mnie poczucie takiego wielkiego guru. Był dla mnie autorytetem w każdej dziedzinie, a przecież nie na wszystkim się znał. Rzeczywistość rodzinna była taka, a nie inna, co rodziło we mnie wielki konflikt. Czułem się z tym bardzo źle.

Pozostanie jednak na zawsze w mojej pamięci jako wybitny człowiek i wybitny sportowiec. Na pewno będę wspominał go pozytywnie.

Jerzy Kulej, Waldemar Kulej i Marcin Najman (2012 r.)Jerzy Kulej, Waldemar Kulej i Marcin Najman (2012 r.) (Foto: Marek Zieliński / newspix.pl)

Jakie jest pańskie ulubione wspomnienie związane z tatą?

Podobnie jak mama mam takie dwuznaczne wspomnienia. Przede wszystkim był to dla mnie wspaniały wzorzec człowieka sportu. Wielka góra nie do zdobycia. Miałem ogromny kompleks taty.

A z drugiej strony nie mogłem tolerować, zwłaszcza już jako starszy chłopak, jego zachowania w stosunku do mojej mamy. Zawsze stawałem w jej obronie, gdy ojciec bywał agresywny. Doskonale znałem tę jego ciemną stronę. Wiedziałem, że lubi kobiety i że zdradzał mamę. No i do tego jeszcze ten alkohol, którego też nadużywał.

To był taki wewnętrzny konflikt między wspaniałym sportowcem a tym nie do końca realizującym się ojcem i mężem. To było bolesne dla całej rodziny. To było dla mnie trudne życie: z jednej strony obfitowało w wiele wspaniałych chwil, a z drugiej strony były też takie chwile, gdy człowiekowi chciało się płakać i nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Z tego powodu już jako dorosły mężczyzna miewałem stany depresyjne.

Z ojcem nie było łatwo. To był człowiek wyjątkowy, wybitny, ale z drugiej strony miał też swoje zmory i problemy psychiczne.

Miewał też jakieś momenty otrzeźwienia, gdy docierało do niego, że nie postępuje właściwie?

Tak. Na kacu (śmiech). Jak trzeźwiał, zaczynało się przepraszanie, ale to było bardzo powierzchowne i chwilowe. Gdy głowa przestała już boleć, wszystko było już po staremu.

Julia Szeremeta i Waldemar Kulej na premierze filmu "Kulej. Dwie strony medalu" (2024 r.)Julia Szeremeta i Waldemar Kulej na premierze filmu „Kulej. Dwie strony medalu” (2024 r.) (Foto: Paweł Wodzyński / East News)

Można pokusić się o tezę, że rodzice dobrze dobrali się pod względem charakteru? Z książki Piotra Szaramy „W cieniu podium” wyłania się obraz twardej i nieustępliwej kobiety.

Zgadza się. Moja mama też ma zadziorny charakter i nie dawała sobie do końca dmuchać w kaszę. Starała się nawet rywalizować z ojcem w różnych dziedzinach życia. Dopiero w późniejszym okresie ojciec docenił pewne walory mamy, jeśli chodzi o jego karierę sportową. Chodzi przede wszystkim o pracę nóg. Ojciec był tak znakomity w tym aspekcie dzięki temu, że mama bardzo lubiła tańczyć. Doceniał to nawet sam Feluś Stamm.

To prawda, że pańska mama jako jedyna go znokautowała?

(śmiech) Tak. Ta scena jest zawarta w filmie, choć w nieco inny sposób niż miało to miejsce w rzeczywistości. Ojciec nigdy nie leżał na deskach, ale gdy kiedyś przesadził z alkoholem — co zdarzało mu się dość często — miał zamiar odjechać samochodem. Mama w porę do niego podbiegła i zanim wsiadł za kółko, dostał od niej cios i nie był już w stanie prowadzić auta. Może dzięki temu uratowała mu życie?

O kwestiach związanych z ojcem opowiada pan niezwykle szczerze. Nie spotkał się pan z głosami, że niepotrzebnie odbrązawia pan jego postać?

Nigdy nie zależało mi na tym, żeby ocena naszych stosunków miała negatywny wydźwięk. Chodzi właśnie o szczerość.

Przez całe jego życie byłem od niego uzależniony, a po jego śmierci poczułem się wolny. W końcu mogłem realizować się jako człowiek i robić to, czego ojcu się nie udało. Mam tu na myśli m.in. film o jego życiu. Bardzo zależało mu na ekranizacji jego losów, ale się to nie udało. Ja natomiast dołożyłem cegiełkę do tego projektu, co ma dla mnie duże znaczenie.

Już w latach 90. pojawiła się propozycja, żeby zrobić amerykańską wersję historii taty. To był jednak niewypał. Człowiek, który miał być producentem, zebrał podobno 60 tys. dol. i je zdefraudował. A tata sprzedał mu prawa do ekranizacji za symbolicznego dolara. Trzeba było poczekać, aż upłynie czas obowiązywania umowy z tamtym człowiekiem. Dopiero później można było wziąć się za realizację tego projektu w Polsce.

Pogrzeb Jerzego KulejaPogrzeb Jerzego Kuleja (Foto: ADAM GUZ/REPORTER / Reporter)

Bywało tak, że znane nazwisko panu przeszkadzało?

Spotykałem się raczej tylko z pozytywnymi reakcjami. Ojciec był bardzo lubiany, chętnie opowiadał różne historie, był duszą towarzystwa. Na zewnątrz tata bardzo dbał o swój image. Stąd wziął się problem w trakcie jego choroby i po jego śmierci. Byłem posądzany o to, że źle oceniam własnego ojca. Że jak mogę być wobec niego tak niesprawiedliwy, skoro to był tak wspaniały człowiek.

Nie uwłaczało mu to, że on, wielki mistrz, dwukrotny złoty medalista olimpijski, musiał wyjeżdżać za granicę do pracy fizycznej? W Niemczech budował betonowe tarasy, a w Anglii — na taśmie przy produkcji plastikowych części do samochodów.

Ojciec nigdy nie był aż tak zadufany w sobie, żeby nie podejmować się takich prac.

Jak miałem bodajże 11 lat, zrobiliśmy sobie długą wycieczkę syrenką po Europie. Gdy zagraniczni turyści zobaczyli nas na granicy grecko-tureckiej, od razu do niego zawołali: „Panie Jurku, a to fabryka panu płaci za reklamę polskiego samochodu?”. Nie mogli uwierzyć, że nie stać nas na lepsze auto.

To był w sumie skromny człowiek. Znał swoją wartość, był z siebie dumny, ale nie pokazywał, jaki to jest wielki. Jak trzeba było, to pracował fizycznie. Szukał różnego rodzaju rozwiązań, żeby zarobić na życie.

Nie wstydził się tego, podobnie jak swojego nałogu alkoholowego. Gdy już z niego wyszedł, chętnie o nim opowiadał.

Jerzy KulejJerzy Kulej (Foto: CAF / PAP (zdjęcia) – PS.Onet.pl)

Zanim umarł, udało się panu pewne rzeczy z nim przepracować? Wyjaśnić?

Na kilka lat przed śmiercią powiedział mi, że nie czuje się zrealizowanym i dobrym ojcem. Przyznał, że starał się wychowywać mnie inaczej, niż powinno to być w przypadku takiego człowieka jak ja. Jestem po prostu trochę inaczej zbudowany pod względem psychicznym od taty. Nie mam takiego samozaparcia i takiej odporności na stres jak ojciec. W związku z tym błędem z jego strony było oczekiwanie ode mnie tego samego, co od niego. Przeprosił mnie za to.

Natomiast to nie było rozwiązanie wszystkich naszych problemów, bo zabrakło szczerej rozmowy na temat jego relacji z mamą, na której zawsze bardzo mi zależało i z którą do tej pory jestem emocjonalnie związany. Wiele spraw wymagało wyjaśnienia, ale na to zabrakło już czasu. Tata odszedł, a mnie zostawił z poczuciem niespełnienia.

Przeżywałem to dość długo, mocno i głęboko. Po mniej więcej roku ten stan się zmienił. Zacząłem żyć swoim życiem.

Pański tata zdążył przed śmiercią pojednać się z Bogiem. Ksiądz Mirosław Mikulski opowiadał mi o jego ostatniej spowiedzi. „Został uratowany” — podsumował kapłan.

Myślę, że to było dla niego bardzo istotne. Ojciec był wierzący, choć niekoniecznie praktykujący. Tata pewnie zrozumiał, że trochę narozrabiał.

Trudno było mu się przyznać, że chciał odebrać sobie życie?

Dowiedziałem się o tym długo po fakcie. Ta historia funkcjonowała już wtedy bardziej jako anegdota. Tak do końca w nią nie wierzyłem, ale to rzeczywiście była prawda.

Ojciec nie chciał, żeby to wyglądało na samobójstwo, więc postanowił zaaranżować wypadek. Myślał o tym, żeby wypaść z balkonu podczas naprawiania anteny telewizyjnej. Czekał tylko, żeby ktoś z przeciwległego mieszkania pojawił się w oknie i mógł później potwierdzić, że to był wypadek, a nie odebranie sobie życia.

Nie doczekał się jednak nikogo, aż w końcu się rozmyślił i wrócił do mieszkania. W kieszeni znalazł parę złotych i poszedł na piwo, żeby ukoić kaca. Bo to wszystko było oczywiście po przepiciu. Wtedy męczyły go największe zmory i przychodziły mu do głowy najciemniejsze myśli.

Problemy z alkoholem tak się nawarstwiły, że aż musiał się zaszyć.

Lekarz powiedział mu, że nie ma innego wyjścia. Ojciec się na to zdecydował i to mu pomogło. Nastał wtedy dłuższy okres abstynencji. Ojciec mógł na trzeźwo zastanowić się nad sensem życia i doszedł do pozytywnych wniosków, że warto o siebie zawalczyć.

Jak to jest wyjść z cienia sławnego ojca?

To tak jakbym zrzucił z pleców 25-kilogramowy plecak. Poczułem się lekki i swobodny. Po jego śmierci wiedziałem, że żadna moja decyzja, żadne moje działanie nie spotka się już z krytyką ojca, ponieważ jego już nie ma.

Jestem tylko ja, więc tylko ja będę decydował o tym, co robię. To ja będę stawiał sobie cele i zadania bez względu na to, co powiedziałby na to ojciec. Nie mam już takiego obciążenia psychicznego, że może zareagować na to negatywnie.

Wcześniej, za jego życia, było to dla mnie kluczowe, przyjmowałem to za pewnik. Gdy coś robiłem, a on uznawał to za kiepskie, rezygnowałem z tego. To był mój błąd, bo wielokrotnie mogłem zrobić coś fajnego, ale to odpuszczałem, gdy ojciec stwierdzał, że z jego punktu widzenia nie jest to najlepsze rozwiązanie. Nie ma co ukrywać, że w pewnym stopniu mnie unieczynniał. Miałem duży potencjał, ale byłem przygniatany przez jego wielkość i osiągnięcia sportowe.

Po latach się to jednak zmieniło, więc chciałbym na koniec przekazać wszystkim pesymistom, żeby się nie załamywali, tylko dążyli do realizacji własnych celów.

Rozmawiał Dariusz Dobek

*********

Jeśli czujesz, że potrzebujesz pomocy, odczuwasz lęk i smutek, masz myśli samobójcze — nie czekaj, zadzwoń pod jeden z numerów pomocowych dostępnych bezpłatnie i czynnych całą dobę, 7 dni w tygodniu:

800 70 22 22 — Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym

800 12 12 12 — Wsparcie psychologiczne w sytuacji kryzysowej — infolinia dla dzieci, młodzieży i opiekunów

116 111 — Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży

112 — W razie bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia