Edward Iordanescu tkwi po uszy w kryzysie, rękę powolutku wyciąga do niego zaproszenie do pośredniaka, więc wypada rzucić pytanie, które czai się gdzieś za rogiem. Aleksandar Vuković w Legii Warszawa – tak czy nie?
Wiadomo, że część odbierze to jako wpychanie serbskiego trenera do klubu, ale to nie my wywołaliśmy tego szkoleniowca do tablicy. Skoro Michał Żewłakow, dyrektor sportowy Legii Warszawa, wprost przyznawał, że „gdyby nie Edward Iordanescu, chciałby Vukovicia”, to w sytuacji, w której pod Iordanescu osuwa się grunt, a Aco pozostaje bezrobotny, ciężko nie spytać, czy za moment obaj nie zamienią się miejscami.
Co nie oznacza, że takiej potencjalnej zamianie trzeba bezdyskusyjnie przyklasnąć.
Legia Warszawa nie potrafi zatrudniać trenerów? W ostatnich 10 latach siedmiu zwolniła jesienią
Wypada zacząć od tego, że Legia Warszawa funkcjonuje w kompletnym absurdzie. Żaden klub, który aspiruje do miana hegemona w swoim środowisku, nie może pozwolić sobie na to, żeby notorycznie mylić się z wyborem trenerów do tego stopnia, że ci regularnie tracą pracę w pierwszych miesiącach sezonu. W minionej dekadzie zwolnienie jesienią spotkało:
- Henninga Berga (początek października, aczkolwiek nie w swoim pierwszym sezonie),
- Besnika Hasiego (połowa września, po trzech miesiącach pracy),
- Jacka Magierę (połowa września, po roku pracy),
- Deana Klafuricia (początek sierpnia, po trzech miesiącach pracy),
- Aleksandara Vukovicia (koniec września, po czterech kolejkach sezonu przesuniętego z powodu pandemii),
- Czesława Michniewicza (koniec października, po nieco ponad roku pracy),
- Marka Gołębiewskiego (grudzień, po nieco ponad miesiącu pracy).
Siedem razy w ciągu dekady Legia Warszawa nie kończyła pierwszej rundy sezonu z trenerem, z którym ją zaczynała. Jeśli nawet uznamy, że w większości przypadków zwolnienie było nieuniknione, to wciąż świadczy i o tym, że nie do końca słuszne było zatrudnienie. Bo żaden aspirujący do wygrywania trofeów zespół nie myśli o tym, żeby zakontraktować trenera na rok.
Tym bardziej, że bardzo często zwątpienie nadchodzi po kilku miesiącach. Przecież rok temu gotowa była już lista następców Goncalo Feio, więc nasz spis mógł być nawet dłuższy. Nasuwa się jedynie pytanie, czy to kwestia wyłącznie tego, że mylą się kolejni dyrektorzy sportowi, czy też jednak i tego, że Legia Warszawa nie potrafi stworzyć odpowiedniego środowiska pracy, czym nie pomaga poszczególnym trenerom?
Raz, że nie widać w tym ciągłości filozofii, jakiegoś klucza, według którego zmieniają się tylko nazwiska, a nie pomysł — to kluczowe dla zdrowego działania klubu — dwa, że wiele z tych współprac kończyło się grą na siebie poszczególnych środowisk, w tym tych skupionych wokół szkoleniowca, który po czasie łapał się, że jeśli ma komuś ufać, to najlepiej samemu sobie.
Edward Iordanescu – zwolnić czy zostawić? Legia Warszawa przerasta tego trenera
Typowy paradoks Legii Warszawa: powtarzanie schematu ze zwolnieniem trenera nie ma sensu, skoro dotychczas nie doprowadził on do niczego pozytywnego, lecz jeśli wybór nie był optymalny i widać, że wszystko się sypie, to bezsensowne jest też tkwienie w takim układzie. Edward Iordanescu podpadł swoim przełożonym, którzy wątpią w jego metody, decyzje i styl. Podpadł też szatni, która nie zareagowała zbyt dobrze na woltę, jaką zaserwował wymieniając skład z Samsunsporem.
Czas zwolnić Edwarda Iordanescu? 4 rzeczy, którymi trener wkurzył Legię Warszawa
Zdanie tych drugich oczywiście można bagatelizować w myśl zasady „ogon nie może kręcić psem”, ale zwątpienie szatni ma jednak jakieś znaczenie w momencie, gdy wątpi też góra. Zwłaszcza że rozmawiamy o potencjalnym zatrudnieniu Aleksandara Vukovicia, którego największym atutem jest to, co sprawia największy problem Ediemu Iordanescu — zrozumienie mechanizmów i zasad funkcjonowania Legii, co wynika z jego stażu w tym klubie.
W Warszawie mówią, że Iordanescu nie pojął, w jakim miejscu się znajduje, skoro uznał, że może tak po prostu wystawić zmienników na puchary i wytłumaczyć to szukaniem świeżości przed meczem ligowym. Ciężko się z tym nie zgodzić, ciężko też zakładać, że Vuković podjąłby podobną decyzję, bo wtedy właśnie wyszłaby świadomość tego, że wewnątrz nikt tego nie zrozumie, nie zaakceptuje. Czego innego można było się spodziewać, gdy kontrakt dostał facet, który tylko raz, przez kilka miesięcy prowadził klub kalibru Legii?
Iordanescu pracował przecież głównie w rumuńskich kopciuszkach. Pandurii, Astra Giurgiu, Gaz Metan Medias, nawet CFR Cluj – to kompletnie inna otoczka, organizacja, wyzwania. Szok kulturowy można było rozczytać nawet po wywiadach, w których Edi ze zdumieniem odkrywał, jak wiele osób zaangażowanych jest w każdą dziedzinę życia klubu, w którym pracuje. Z czymś takim, z podobną presją, spotkać mógł się tylko w FCSB (ok, w kadrze też, ale to jednak inna robota), gdzie jednak mamy do czynienia z absolutnym wariatem-właścicielem.
Niewyspanego Ediego przerasta rzeczywistość pracy w największym klubie w kraju.
Aco natomiast przez parę lat nauczył się manewrować w różnych sytuacjach wynikających z funkcjonowania w takim miejscu. Jego opinia, że „w Legii Warszawa nigdy nie jest tak źle, jak mówią, ani tak dobrze, jak mówią” była tak trafna, że od razu stała się klasykiem, do którego wracamy przy kolejnych kryzysach i sukcesach. Dobra, częściej przy kryzysach. Pytanie tylko, czy powinniśmy uznawać to za koronny argument za tym, żeby dać Vukoviciowi pracę przy Łazienkowskiej?
Fakt, że potrafi wyciągać drużynę z kryzysów i uspokajać sytuację wokół zespołu, miałby większe znaczenie, gdyby trzeba było rozglądać się za strażakiem-ratownikiem. Tak było przy poprzednim podejściu, natomiast teraz potrzeba jednak kogoś, kto będzie gwarantem wciągnięcia zespołu na zdecydowanie wyższy, europejski poziom, z myślą o którym budowano kadrę.
Nie może nam umknąć fakt, że Vuković ma w portfolio zero meczów w międzynarodowych rozgrywkach, gdy uznamy, że eliminacje to jednak ciut inna sprawa niż faza grupowa/ligowa.
Sentymenty i emocje na bok. Aleksandar Vuković nie wypada dobrze na tle kandydatów do pracy w Legii Warszawa
Zdarzają się i tacy, którzy twierdzą, że Aleksandar Vuković na szansę po prostu zasłużył. Wiecie, gdy trzeba było pomóc, pomógł. Nagroda go za to nie spotkała. Zwolnienie też można podciągnąć pod decyzję niesprawiedliwą. Argument ten ma jedną, podstawową wadę. Opieranie decyzji na emocjach, sentymencie, to prosta droga do popełnienia błędu. Z perspektywy Vukovicia, mocno związanego z Legią Warszawa, to, czy zasłużył na więcej, ma ogromne znaczenie.
Z punktu widzenia klubu nie może to mieć znaczenia, bo klub musi myśleć o tym, co najlepsze dla niego. Jeśli odpowiedzią na tak postawione pytanie jest nazwisko Aco — w porządku. Jeśli nie, to nic więcej nie może być istotne i wpływać na decyzję.
Jakby nie patrzeć Legia Warszawa też może mieć do Aleksandara Vukovicia jakiś żal, jakąś nierozwiązaną zaszłość. Może nie była to najważniejsza sprawa na planecie, jednak długo przypominano, że decyzje trenera o braku minut dla Szymona Włodarczyka, sprawiły, że klub stracił kolejnego wychowanka, na którym duże pieniądze skasował ktoś inny.
Vuković się bronił, twierdził, że młody napastnik potrzebowałby naprawdę kupę czasu, żeby wybiegać przedłużenie umowy, ale sporo osób i tak zarzucało mu małostkowość, to, że odstawiając go od składu, tak naprawdę chciał odegrać się na pionie sportowym za to, że po uratowaniu drużyny pokazano mu drzwi i wybrano Kostę Runjaicia. Co zresztą było chyba ostatnią właściwą decyzją Legii Warszawa odnośnie obsady stanowiska trenera.
Wieść niesie, że Dariusz Mioduski jest sceptyczny w kontekście sensu ponownego zatrudniania Aleksandara Vukovicia. Największym zwolennikiem Serba jest Michał Żewłakow.
Gdy Michał Żewłakow w rozmowie z Pawłem Paczulem wymieniał nazwiska szkoleniowców, którzy byli na liście i w jakimś sensie rywalizowali o posadę z Edim Iordanescu oraz Vukoviciem, nie dało się nie odnieść wrażenia, że Serb wylądował tam głównie dlatego, że dyrektor sportowy zdążył go poznać. Dlaczego?
- Aleksiej Szpilewski – mistrzostwa dwóch zagranicznych lig, faza grupowa Ligi Europy, praca w renomowanej akademii;
- Brian Priske – mistrzostwa dwóch zagranicznych lig, faza pucharowa i faza grupowa Ligi Mistrzów oraz Ligi Europy;
- Milos Milojević – mistrzostwa dwóch zagranicznych lig, puchar w trzecim z krajów, faza grupowa Ligi Europy i puchary w Azji;
- Elias Charalambous – mistrzostwa Rumunii, faza pucharowa Ligi Europy.
Jak wspomniałem, Vuković w pucharach nigdy nie grał. Mistrzostwo owszem zdobył, lecz tylko z Legią Warszawa. Poza tym klubem ugrał jeszcze piąte miejsce i dwukrotnie spokojny środek stawki (10. miejsce) z Piastem Gliwice. Bez kompromitacji, solidnie, ale też bez szału – trzeba pamiętać, że Piast w erze Aco płacił tak dużo, że wpakował się w poważne kłopoty finansowe. Przed rokiem miał ósmy najwyższy budżet płacowy, więc skończył ligę niżej niż powinien, jeśli weźmiemy to za wyznacznik.
Finanse Ekstraklasy. Legia Warszawa – potentat, który nie wygrywa [ANALIZA]
W każdym razie na tle dokonań kolegów po fachu Aleksandar Vuković wypada biednie, nawet gdy zestawimy go z Iordanescu, który też przecież zdobył tytuł na krajowym podwórku i choć w pucharach się nie pokazał (debiut i tyle), to przecież prowadził kadrę na Euro, na które sam awansował. W najlepszym wypadku możemy więc powiedzieć, że obaj dokonali rzeczy podobnych.
Czy w takim razie Legia Warszawa powinna sięgać po kogoś z poziomu Ediego, skoro liczy na zdecydowanie więcej?
Ekstraklasa sięga po coraz lepszych trenerów. Legia Warszawa też musi to zrobić
W Ekstraklasie trwa moda na szukanie trenerów, których lista zasług imponuje każdemu, kto choćby przelotnie interesuje się futbolem i zerknie na to, jak sobie radzili, co automatycznie sprawia, że oczekiwania rosną. Część kibiców Legii Warszawa westchnie pewnie do swojskiego, znanego Aleksandara Vukovicia, bo przecież pokazał się w tym klubie na tyle nieźle, że zostawił po sobie sporo pozytywnych odczuć. Ba, gdy ostatnim razem wskoczył na stołek, faktycznie z miejsca poprawił grę w obronie, co było podstawą do zażegnania kryzysu.
Okres pracy Aleksandara Vukovicia od drugiej niebieskiej kreski – Hudl StatsBomb trochę się pogubił, dodając kolejne.
Natomiast coraz ciężej porównywać dokonania Vukovicia na tle innych ligowych trenerów. Gdyby został trenerem Legii Warszawa, zestawienie go ze szkoleniowcami Pogoni Szczecin, Lecha Poznań, Cracovii czy Widzewa Łódź nie wypadłoby dla niego korzystnie. Ktoś rozwinął z sukcesami ciekawy, dostrzegany w całej Europie projekt, ktoś wypromował się do jednej z pięciu najlepszych lig w Europie, inny prowadził zespół w Lidze Mistrzów.
W tym czasie Aleksandar Vuković prowadził Piasta Gliwice. I, umówmy się, nie była to kadencja na tyle chwalebna, że po latach będziemy opowiadać o tym, czego tam dokonał, kogo rozwinął. Nie zabijają się o niego kluby w Europie, raczej nikt nie zwrócił uwagi na to, że ktoś taki swoją pracą w średniaku zasłużył na kolejną trampolinę do kariery. To prędzej kolejny przedstawiciel polskiej myśli szkoleniowej, o której mówiono, że pozostaje w cieniu, bo nie pokazuje tego, czego szukają trenerscy headhunterzy, którzy ostatnimi czasy miłują się np. w Duńczykach.
Nie oznacza to, że każdego trenera z Ekstraklasy trzeba z góry skreślać, wyciągając listę obcokrajowców, którzy robią większe wrażenie. Skoro w trzecioligowych rezerwach tkwił Adrian Siemieniec, to i ci, którzy dziś wyglądają blado, mogą nie odstawać kompetencjami od panów z pełną gablotą i zagranicznym paszportem.
Problem i atut Aco polega na tym, że nie mówimy tu o postaci świeżej, lecz o takiej, która może nas czymś zaskoczyć. Atut dlatego, że to jednak pewien gwarant solidności, stabilizacji. Problem, bo jego dotychczasowa praca w Ekstraklasie sprawia, że ciężko sobie wyobrazić, że zaoferuje nam coś innego, lepszego, sprawiającego, że warszawski projekt nabierze rozpędu porównywalnego z tym, jakiego dzięki swoim trenerom nabrały Jagiellonia, Raków Częstochowa (w pierwszym wydaniu) czy nawet Lech Poznań (czy za Skorży, czy za Frederiksena).
Ciężko uwierzyć, że w Aleksandarze Vukoviciu tkwi coś ekstra, coś, w co warto zainwestować, bo jeśli tego nie zrobisz, ktoś sprzątnie ci taką okazję sprzed nosa. Dlatego, gdyby miało to zależeć ode mnie, na pytanie „Vuko – tak czy nie?” odpowiedziałbym: nie, Legio, nie tego szukasz.
WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA NA WESZŁO:
SZYMON JANCZYK
fot. FotoPyK