Donald Trump odniósł ostatnio sukces: doprowadził do porozumienia w Strefie Gazy. Czy ma pan nadzieję, że uda mu się to ponownie w Ukrainie?

Mam nadzieję, że sukces w Gazie naprawdę zainspiruje Donalda Trumpa do zakończenia również wojny Rosji. Oprócz prezydenta USA nie ma obecnie nikogo, kto podjąłby inicjatywę dyplomatyczną, więc pozostaje nam tylko nadzieja. Nie wiemy, jak zakończy się ta inicjatywa. Trump zmienił wprawdzie swoje nastawienie do Ukrainy i prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Ostatnio intensywnie zajmował się wojną i nie postrzega nas już jako strony, która nieuchronnie przegra. Zełenski nieustannie go o tym przekonuje.

Martwi mnie jednak, że przez cały ten czas nie nastąpiła żadna zmiana nastawienia wobec Władimira Putina i jego sztuczek. Chciałoby się wierzyć, że stosowana jest strategia „kija i marchewki”, ale niestety nigdy nie widzieliśmy tego kija.

Ostatecznie możemy znaleźć się w sytuacji, w której nie będziemy mieli porozumienia pokojowego w klasycznym tego słowa znaczeniu, ale zawieszenie broni, które będzie trwało bardzo długo. Proszę spojrzeć na Koreę, gdzie między północą a południem istnieje de facto linia, której żadna ze stron nie uznaje za granicę. Mam nadzieję, że ten scenariusz nie nastąpi, ponieważ stan zawieszenia oznaczałby zamrożenie wojny na czas nieokreślony, a Ukraina zostałaby pozbawiona szans na przyszłość. Trudno sobie wyobrazić, że Ukraina pod stałą groźbą ze strony Rosji stałaby się bezpiecznym krajem dla swoich obywateli lub inwestorów. Jedno jest pewne: cokolwiek nas czeka, będzie to bardzo bolesne dla Ukraińców.

Trump nieustannie domaga się cesji terytoriów, w piątek miał wezwać Zełenskiego do rezygnacji z Donbasu.

Nie ma mowy o oddaniu terytoriów. Nie ma też mowy o uznaniu obecnej okupacji.

Jakie środki nacisku na Putina ma Trump?

Donald Trump ma wiele atutów w stosunku do Putina. Szczególnie skutecznym narzędziem byłyby sankcje wtórne wobec odbiorców energii z Rosji. Chodzi o to, aby pociągnąć do odpowiedzialności i wywrzeć presję na kraje tzw. globalnego Południa, które każdego dnia finansują wojnę Putina poprzez masowe importy z Moskwy. Od 2022 r. Brazylia stała się na przykład największym nabywcą rosyjskiego oleju napędowego. Dzięki miliardom z paliw Putin może finansować swoją wojnę totalną przez półtora miesiąca. Jednak Europejczycy również powinni podjąć bardziej zdecydowane działania w tandemie z USA, ponieważ UE ma wiele środków nacisku na te kraje, ale ich nie wykorzystuje.

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Jakie środki miałaby do dyspozycji Europa? Cła raczej nie zostaną nałożone.

Europa powinna wykorzystać pomoc rozwojową jako środek nacisku. Chodzi o prawie 100 mld euro (423 mld zł) rocznie. Niemcy mogłyby na przykład odebrać lub przynajmniej ograniczyć pomoc rozwojową dla każdego kraju afrykańskiego albo latynoamerykańskiego, który wspiera Rosję — czy to poprzez zakup energii, czy też wstrzymanie się od głosu podczas głosowania nad rezolucjami potępiającymi Rosję w ONZ.

Obecnie pracujemy nad rezolucją Zgromadzenia Ogólnego, która ma potępić systematyczne masowe porwania ukraińskich dzieci przez Rosję. Byłby to pierwszy test dla naszych partnerów, kiedy Europejczycy mogliby wykorzystać swoje wpływy w ONZ. Europa musi myśleć o tej kwestii w sposób bardziej strategiczny, zamiast postrzegać się jako organizację charytatywną dla tzw. globalnego Południa. W przeciwnym razie Europejczycy nie powinni się dziwić, że w geopolityce siedzą przy stole dla dzieci.

Argumentem przeciwko jest zawsze to, że spowodowałoby to jeszcze większe zbliżenie tych krajów do Rosji i Chin.

To absurdalne. Państwa te — a byłem w ostatnich latach w Brazylii — czerpią ogromne korzyści z inwestycji, przepływów handlowych i pieniędzy z UE. Jest to zasób władzy, z którego należy świadomie korzystać. Na przykład Brazylia nie chce być całkowicie zależna od Moskwy lub Xi Jinpinga. Chce móc kontynuować swoją cyniczną politykę balansowania między mocarstwami.

W przypadku pocisków Tomahawk widzimy, że Trump najpierw groził ich użyciem, a teraz wydaje się temu przeciwny.

Również w tej kwestii Europa powinna przejąć rolę lidera, zwłaszcza Niemcy. Wcześniej czekano na Stany Zjednoczone, aż dostarczą kolejny rodzaj broni. Niezależnie od tego, czy chodziło o artylerię, czy czołgi, zawsze poruszano się w cieniu Waszyngtonu. Teraz kanclerz Friedrich Merz powinien wreszcie przejąć inicjatywę i dostarczyć Taurusy, aby Trump mógł pójść w jego ślady i wysłać Tomahawki.

Dlaczego Merz nie dostarcza Taurusów?

Pozostaje to dla mnie zagadką. Mam nadzieję, że dotrzyma swojej obietnicy wyborczej.

Czy to sankcje wtórne, czy rakiety — jak dotąd Trump pozostaje przy „marchewce” — jak powiedział pan na początku. Dlaczego tak jest?

Ciągle słyszymy, że potrzeba czasu. Zastanawiamy się jednak, jak długo jeszcze będziemy musieli czekać, aż prezydent USA straci cierpliwość? Powinien przecież zdać sobie sprawę, że dotychczasowa metoda nie przynosi przełomu w stosunkach z Putinem.

Trump planował spotkanie z Putinem, które zostało odwołane na czas nieokreślony. Miało się ono odbyć w Budapeszcie — w mieście, w którym już raz zawarto niekorzystne dla Ukrainy porozumienie. Czy to coś więcej niż symbolika?

Musi pan zapytać o to amerykańskiego prezydenta. Dla nas to miejsce nie wróży nic dobrego.

Czy martwi pana, że Putin i Trump chcieli negocjować bez udziału Europejczyków, tak jak w sierpniu na Alasce?

O tak. Dlatego Europejczycy muszą nalegać, aby uczestniczyć w przyszłych spotkaniach. Problem polega jednak na tym, że ani Trump, ani Putin nie traktują ich obecnie poważnie jako graczy — i częściowo Europa jest sobie sama winna. Nadal nie ma wspólnego, jasnego stanowiska co do tego, co UE zrobi w scenariuszu po zawieszeniu broni.

Działania wojenne w Ukrainie, 14 września 2025 r. (zdjęcie poglądowe)

Działania wojenne w Ukrainie, 14 września 2025 r. (zdjęcie poglądowe)Dmytro Smolienko / AFP

Dużo mówi się o gwarancjach bezpieczeństwa, ale nikt nam jeszcze nie wyjaśnił, co to konkretnie oznacza. Niektórzy mówią o rozmieszczeniu wojsk, inni nie chcą o tym rozmawiać. Niektórzy zapowiadają nową broń, inni nie ujawniają swoich zamiarów. Europejczycy muszą teraz wyłożyć karty na stół, aby Trump i Putin potraktowali ich poważnie i wiedzieli, że muszą negocjować pokój.

Dlaczego Europejczycy są tak powściągliwi?

Trudno powiedzieć. Jeśli nie siedzi się przy stole, nie ponosi się potem żadnej odpowiedzialności. Nie wiem, czy tak jest, ale można podejrzewać, że niektórzy Europejczycy czują się bardzo komfortowo na uboczu.

Po pobycie w Berlinie został pan wysłany do Brazylii. Stwierdził pan, że to zadanie skazane na porażkę, ponieważ nie mógł pan wiele zdziałać w sprawie tamtejszych powiązań z Moskwą. Teraz jest pan w ONZ. Czy ta instytucja nie jest również beznadziejnie utracona?

Nie, nie sądzę. Ukraina musi na nowo odkryć się w ONZ, aby przerwać błędne koło. Nasza sytuacja stała się znacznie trudniejsza, również dlatego, że Rosja bardzo zręcznie podburza tzw. globalne Południe przeciwko Zachodowi, wykorzystując wiele narracji, które znajdują szeroki oddźwięk w ONZ. Na przykład Moskwa podsyca debatę na temat postkolonializmu, podwójnych standardów i wielu innych kwestii.

Jest pan tu już prawie pięć miesięcy. Berlin, Brasilia, Nowy Jork — które miasto podoba się panu najbardziej?

Berlin jest moją drugą ojczyzną. Kocham to niesamowite miasto najbardziej. Brasilia jest — szczerze mówiąc — bardzo dziwna. Było to trudne miejsce, ale jednocześnie bezcenne doświadczenie, które lepiej przygotowało mnie do Nowego Jorku. Tutaj gram w dyplomatycznej Lidze Mistrzów. Praca sprawia mi ogromną przyjemność.