Przemysław Langier (Interia Sport): Gdybym spytał dziesięć osób, który klub w tym sezonie zaskakuje ich w lidze najbardziej pozytywnie, pewnie przynajmniej połowa powiedziałaby, że Zagłębie. Pan też jest zaskoczony?
Leszek Ojrzyński (trener Zagłębia Lubin): – Tym, jak wyglądamy na boisku, nie. Co najwyżej jestem zaskoczony pozycją w tabeli w porównaniu do czołówki. Gdyby ktoś mi powiedział, że Zagłębie po 11 kolejkach będzie nad Legią, Pogonią i Rakowem, a do Lecha będzie traciło trzy punkty, to bym mu powiedział, że tak dobrze to nie będzie. W pewnej mierze bierze się to z tego, jak te kluby punktują, ale u nas przecież nie wygląda to źle. Zwłaszcza, że pewnych rzeczy wciąż się uczymy, wprowadzamy młodych zawodników. Ktoś może powiedzieć, że mieliśmy bardzo mało zmian w składzie, bo przyszło do nas tylko sześciu piłkarzy, ale wśród tych, którzy odeszli, byli piłkarze kluczowi w ofensywie – choćby Pieńko i Kurminowski. Twardo stąpamy po ziemi, nikt nie odlatuje. Jesteśmy świadomi, jak trudne jest punktowanie w lidze, która tak mocno przyspieszyła.
Jej jakość jest wyższa niż w ostatnich latach?
– Widać to po wydanych pieniądzach, po zrobionych transferach, po czterech drużynach w europejskich pucharach, po tym, że kolejne aspirują, by do tej czołówki się przebić. Jakość jest duża i dobrze być w tym wszystkim w środku stawki.
Zagłębie pokonało Lecha i Legię. Jak?
Pieniądze są rekordowe, jakość wyższa, a Zagłębie wychodzi na Lecha i Legię, i ogrywa jednych i drugich. Przepisem na to jest znalezienie odpowiedniej taktyki stricte pod rywala i dołożeni woli walki, czy to dużo bardziej skomplikowane?
– Nie można przegrać spotkania przed meczem i to nam się udaje. Za mojej kadencji pokonaliśmy na wyjeździe dwóch urzędujących mistrzów – Jagiellonię w poprzednim sezonie i Lecha w obecnym. Do tego teraz wygraliśmy z Legią. Wygrywamy sposobem, skutecznością i wiarą, nie da się inaczej. W Legii wybiegają byli i obecni reprezentanci Polski, u nas tylko młodzieżowi. Mam nadzieję, że to zwycięstwo nas wzmocni, bo mamy już za sobą przykre doświadczenie, że to wcale nie jest takie oczywiste. Po wygranej z Lechem na Bułgarskiej zagraliśmy fatalny mecz u siebie z Motorem.
Wygraliście z Legią sposobem i było ten sposób widać na boisku, ale jestem ciekaw sposobu, którego nie mogliśmy zobaczyć – czyli tego, jak pan sprawia, że Zagłębie wychodzi na mecze, jak na wojnę. Różnica pod kątem takiego zwykłego zaangażowania jednostek w mecz, gdy przyrówna się choćby do Legii, jest kosmiczna.
– Szczerze mówiąc, to ja wciąż widzę pod tym kątem rezerwy. Nie w każdym meczu zaangażowanie było takie, jakiego bym oczekiwał, ale jestem świadomy, że nie pracuję z robotami. Przy naszych brakach w kadrze, musimy bazować na intensywności i szybkości zawodników, których mamy w kadrze, a czasem to się może odbić na jakości. Pracujemy z dnia na dzień, trzeba przy tym wszystkim być dobrym obserwatorem, bo nie da się formy utrzymać na równym poziomie. Trzeba pewne rzeczy wychwytywać i podejmować trudne decyzje, bo przecież Dziewiatowski w podstawowym składzie w Ekstraklasie wyszedł pierwszy raz w życiu – i to na Legię.
Co dalej z trenerem Legii Warszawa? Eksperci zabrali głosPolsat Sport
Dopytam konkretnie. Co pan powiedział piłkarzom, że wyszli tak napompowani na ten mecz?
– Aż tak nie było. Innym drużynom zdarzało się bardziej kąsać Legię. Co do tego, co robiłem przed tym meczem, nie chciałbym mówić o wszystkim, ale między innymi podawałem chłopakom swój przykład. Mówiłem im, że nigdy jeszcze jako trener nie przegrałem na swoim stadionie z Legią, aktualnie mam sześć zwycięstw i dwa remisy. Lepszej drużyny dla mnie nie ma w tej lidze. Chłopaki wręcz przeciwnie – przegrali dziesięć kolejnych meczów z Legią, więc mieli uwypuklone, że Legia dodaje sobie punkty przed meczem z nami, a tak nie może być. Do tego pomogli nam kibice, bo wypełnili stadion. Pierwszy raz, odkąd tu jestem, przeżyłem coś takiego, bo zazwyczaj były „puchy”.
Słowa o piłkarzu Zagłębia? „To był żart”
O bohaterze meczu z Legią, Marcelu Regule, powiedział pan w Canal Plus: skomplikowana i bardzo trudna w prowadzeniu jednostka – zależy, którą nogą wstanie. Rozwinie pan nieco ten wątek?
– To był stuprocentowy żart. Marcel to idealny gość do piłki nożnej, do sportu. Niesamowicie charakterny. Ma wokół siebie dużo bodźców, co w tym wieku, gdy się wiedzie, jest naturalne. Musi dawać sobie z tym radę. Próbujemy go odciążać. Był proszony do wywiadu w trakcie meczu z Legią, ale powiedziałem, że nie ma mowy, że ma się skupić na grze. Jednego wywiadu udzielił, w meczu w Poznaniu, i wystarczy. Staramy się go chronić, ale nie przed wszystkim zdołamy – zatem musi robić to sam. A słowa o tym, że „zależy, którą nogą wstanie” nie były mówione na poważnie. Mogło zabrzmieć, jakby był sfochowany, a to zupełna nieprawda. Jest oddany na 110%, co widać po jego wynikach biegowych. Jeśli chodzi o zaangażowanie, zawsze gra do odcięcia. Czasem mógłby grać jeszcze dłużej, ale ja też wiem, że to młody organizm – muszę mądrze go prowadzić.
Legia i kontrolowanie meczu
Przy zachowaniu pełnego szacunku do Legii i Lecha – trudno było ich rozpracować, czy byli jak otwarta książka?
– Tak łatwo to nie ma, bo rozpracowanie to jedno, a drugie, że to drużyny, które mają indywidualności. Pewne rzeczy można ułożyć tak, by próbować zablokować rywala, ale gdy grasz przeciwko takiej jakości, to jeden pojedynek może zmienić sytuację. Było to widać nawet przy grze 11 na 10, bo gdy taki Vinagre minął naszego zawodnika, to już była równowaga w trzeciej lub środkowej strefie. Urbański, Kapustka – jak dostaną przestrzeń, chłoną ją jak powietrze. To samo w Lechu – Palma robił niesamowitą przewagę, Ishak swoim ruchem potrafił nas gubić. Lech i Legia to najtrudniejsze drużyny do pokonania, bo nie można nawet na chwilę stracić koncentracji, cały czas musi być podwojenie, potrojenie. Kiedy się piłka zmieniła i broni się strefą, to łatwiej wybronić się przed takimi rywalami, bo wcześniej, przy grze jeden na jeden, gwiazdy miały większą przestrzeń do wypromowania się – aczkolwiek gra była też brutalna. Ale na pewno to nie jest jak otwarta książka.
- Katastrofa Legii Warszawa. Wiemy, z czego się wzięła
- Chaos w klubie Ekstraklasy. A miało być tak pięknie
Ale uśmiechał się pan pod nosem, gdy widział wypowiedzi trenera Legii, że Legia kontrolowała mecz?
– Coś tam do mnie docierało, ale nie wnikałem. Legia miała posiadanie piłki, ale czy to była kontrola? Tak wyglądała gra, po prostu. Gdyby posiadanie piłki nazywać kontrolą, to też inaczej byśmy do tego podeszli, a my dostosowujemy plan do zawodników i potrafimy wygrywać mając piłkę rzadziej od rywala. W momencie, gdy będziemy mieli odpowiednio dużo punktów, też się będziemy rozwijać piłkarsko, bo będzie większa pewność siebie. To jest pewien proces, jak choćby u Marcela Reguły. Gdy wchodził do drużyny, nie mijał trzech rywali, a teraz rozwinął się na tyle, że nie boi się wdać w taki pojedynek z mocnym rywalem, a finalnie zrobić dwie bramki.
Czuje pan satysfakcję, że w tylu programach ludzie wymieniali pana jako jednego z kandydatów do zwolnienia, a pan wszystkim gra na nosie?
– Nie jestem już młokosem, by zwracać na to większą uwagę, za stary jestem. Człowiek wiele już przeżył – przecież w Kielcach lata temu, gdy robiliśmy piąte miejsce w lidze, niemal pomniki mi stawiano. W czasie mojej ostatniej przygody z Koroną awansowaliśmy do Ekstraklasy, a pod koniec tego etapu ludzie byli już niezadowoleni i zostałem zwolniony. Piłka uczy pokory, więc nie mam zamiaru teraz triumfować – przecież zawsze można mnie pogonić. Słysząc opinie, o których pan wspomniał, gdzieś wewnętrznie może i odzywa się dodatkowa motywacja, ale i tak największą jest dla mnie możliwość pracy na tym poziomie. Codzienne obcowanie z piłkarzami, z moim sztabem. To moja pasja i sposób na życie.
Miał pan postawiony jakiś cel w Zagłębiu?
– Nie było takiego. Ci, którzy nas śledzą, widzieli, jakie mieliśmy problemy. Nie mieliśmy napastnika, bo straciliśmy Kurminowskiego, a Kosidis przyszedł tydzień przed ligą. Uczyliśmy grać tam Regułę, który grał wcześniej na boku pomocy. Po kilku kolejkach doszedł Rocha, w ostatnim dniu okienka, i dopiero wtedy byśmy mogli usiąść i zastanowić się, co ta kadra nam daje. Ale nie wyznaczamy takich celów, bo podchodzimy na zasadzie: najważniejszy jest najbliższy mecz. Poza tym nie byłoby to korzystne dla rozwoju młodych chłopaków, na co też stawiamy – dodatkowa presja raczej im nie pomoże. Zarząd podchodzi ze spokojem – nie ma żadnych widełek, w których musimy się zmieścić.
A już tak prywatnie – jak pan porówna długi okres bez pracy przed zatrudnieniem w Zagłębiu i ostatnich kilka miesięcy, to w piłce oddycha pan pełną piersią, czy bez niej też da się żyć?
– Bez niej ciężko. Tu jest praca, codzienność, planowanie, adrenalina, spotykanie się z ludźmi. Żyję tym wszystkim, rozwiązywaniem problemów, szukaniem wyjść. Przy starszych zawodnikach trzeba uruchamiać niestandardowe procesy, by go do czegoś przekonać. Przy młodych widzisz postępy – chłoną jak gąbka. Choć i tu są niebezpieczeństwa, bo mają swoich menedżerów, marzenia, propozycje. Pamiętam, jak prowadziłem Roberta Lewandowskiego, który zaczął strzelać bramki seryjnie, a wokół niego zaczęło się dziać niebezpiecznie dużo. Musiałem posadzić go w jednym meczu na ławce, by nabrał dystansu, bo miałem wrażenie, że go do wszystko przytłacza, trzeba było nabrać dystansu – do dziś pamiętam, że to był mecz w Płocku z Wisłą. Szukaniem tego wszystkiego faktycznie oddycham.
W maju wspominał mi pan, że w okresie bez pracy ożenił się pan. Pana żona nie znała wcześniej życia w rozjazdach. Dobrze to znosi?
– Nie znała jako żona, ale poznaliśmy się przed tym, jak dostałem pracę w Mielcu. Później jeszcze wylądowałem w Koronie, więc wiedziała, z czym to się je. Teraz jest trudniejsza sytuacja, bo mamy dłuższy dystans, co się wiąże z rzadszymi spotkaniami.
Ma pan jeszcze cele, które chce osiągnąć w piłce, czy bierze pan dzień po dniu, takimi jakie są?
– Biorę, co jest, i doceniam, że zdrowie dopisuje. Modlę się codziennie, by to się nie zmieniło. A marzenia i cele? Dwa razy doświadczyłem gry na Stadionie Narodowym – to niesamowita sprawa, nie do opisania. Chciałbym to ponownie przeżyć. Wciąż jesteśmy w Pucharze Polski, więc jest to realne. Poza tym chcę rozwijać chłopaków, by zaistnieli w światowej piłce. Nasi wychowankowie Kocaba, Reguła i Pieńko grają już w U-21 i zaszczytem dla mnie będzie, jeśli zagrają kiedyś w pierwszej kadrze.
Leszek OjrzyńskiPiotr Dziurman/REPORTEREast News
Zagłębie LubinLukasz GdakEast News
Lech Poznań – Zagłębie Lubin, 12.09.2025 r.Łukasz GdakEast News
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd? Napisz do nas