Po oficjalnych kanałach Legii Warszawa wciąż krąży nagranie z października 2016 r. Konferencja prasowa. U boku Lecha Sidora, ówczesnego dyrektora sportowego Akademii Tenisowej siedzą Iga Świątek i Stefania Rogozińska, świeżo upieczone triumfatorki Junior Fed Cup. Zabrakło tylko Mai Chwalińskiej. W tamtym czasie to właśnie ta trójka stanowiła o sile polskiego tenisa w rywalizacji juniorskiej.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
— Iga od zawsze była trochę wyżej od wszystkich. Pamiętam, że od samego początku była dobrze fizycznie zbudowana, po prostu silniejsza. Ja wyglądałam przy niej jak patyk. Miała intensywność, na którą innym trudno było wejść. Gra z nią to był naprawdę duży przeskok — wspomina dziś Rogozińska.
O tym, jak potoczyła się droga Świątek nikomu przypominać nie trzeba. Po różnych perturbacjach mentalnych Chwalińska niedawno zajmowała 121. miejsce w rankingu WTA, najwyższe w karierze. Co słychać natomiast u ostatniej zawodniczki z tego tercetu?
Przeprowadzka do Los Angeles. „Przyleciałam tu dla tenisa”
— Od kilku lat mieszkam w Los Angeles. Studiuję, jestem na drugim roku MBA, wcześniej ukończyłam kierunek związany z marketingiem. Tenis wciąż odgrywa dużą rolę w moim życiu — mówi Rogozińska w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet. Obecnie jest sklasyfikowana na 847. miejscu w rankingu WTA. W tym sezonie ma za sobą kilka startów w turniejach ITF.
— Na pewno nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. Jestem trochę w zawieszeniu, chcę zobaczyć, jak ułoży się moje życie. Potrzebowałam małej przerwy od turniejów, ale nadal trenuję dla siebie i wcale nie powiedziałam, że kończę karierę — słyszymy.
Do Los Angeles przeniosła się w styczniu 2021 r., w samym środku pandemii. Tutaj rozpoczęła też studia. — Przyleciałam tu przede wszystkim dla tenisa. Widzę jednak, że moja kariera, praca, którą wykonywałam w sporcie przez te wszystkie lata otworzyła mi tu w Stanach cały wachlarz możliwości — przyznaje.
Podejście do sportu różniło się od tego znanego jej z Polski, gdzie szkoła była dodatkiem. W liceum Rogozińska uczyła się zdalnie, większość czasu poświęcając na treningi. Zazwyczaj ćwiczyła po cztery godziny dziennie. — Tutaj trzeba było sprawniej łączyć naukę ze sportem. Na tenisa poświęcaliśmy ok. dwie godziny w ciągu dnia, więc intensywność była mniejsza. Pewnie też dlatego, że po prostu nie byłam już juniorką — mówi.
„Zastanawiałam się, gdzie ja w ogóle trafiłam”
Choć marzyła o przeprowadzce do USA już jako dziecko, wcale nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. — Przez pierwszy rok zastanawiałam się, czy chcę tutaj być, myślałam o powrocie do
Polski. Stwierdziłam, że poczekam i zobaczymy co dalej. Bardzo cieszę się, że zostałam, bo teraz nie wyobrażam sobie życia w Polsce — słyszymy.
— W social mediach wszystko wygląda pięknie, ale na miejscu zderzyłam się z rzeczywistością. Słońce, palmy… A obok tego brud i bezdomni. Zastanawiałam się, gdzie ja w ogóle trafiłam. Teraz już wiem, gdzie jeździć i na pewno nie są to miejsca tak oblegane przez turystów. Teraz wiem, gdzie faktycznie wszystko wygląda instagramowo — śmieje się.
Gdy pytam, co tak bardzo urzeka ją w życiu w Stanach wymienia dwie rzeczy. — Teraz mieszkam w Santa Monica, dosłownie nad samym oceanem. Wychodzę z domu i jestem na plaży, to coś niesamowitego. Druga rzecz to kultura pracy w kawiarniach. W Los Angeles ludzie pracują głównie dla siebie. Nie z biur, ale przychodzą właśnie do kawiarni i tworzy się tzw. co-working space. Można poznać ludzi i panuje też po prostu fajny klimat — mówi.
Dużym zaskoczeniem była dla Rogozińskiej otwartość Amerykanów, która początkowo nawet nieco ją przytłaczała. — Od razu zauważyłam tę różnicę kulturową. Do tej pory czuję się tu czasem „zbyt zamknięta”, Początkowo nie mogłam się tu odnaleźć, bo każdy był taki „hop do przodu”. Wszyscy byli tak pozytywni, że był to dla mnie trochę szok — opowiada tenisistka.
„Gdy plasujesz się w topie tenisowym, mentalnie wcale w nim nie jesteś”
Z czasów juniorskich najlepiej wspomina turnieje wielkoszlemowe. — W juniorskiej klasyfikacji najwyżej plasowałam się ok. 40 miejsca i to też otwierało przede mną duże możliwości. Lubię wracać do tamtych momentów, bo wiem, że bez tych wszystkich doświadczeń nie byłoby mnie tutaj, ale chciałabym zaznaczyć jedną rzecz: gdy plasujesz się w topie tenisowym, mentalnie wcale w nim nie jesteś. Wszyscy myślą, że to twój moment, bo super ci idzie, masz najlepszy ranking, ale wcale nie jesteś w najlepszej kondycji — mówi z własnego doświadczenia.
— Trudno było mi podchodzić z radością i ekscytacją do tego, co miałam, bo ciągle pojawiała się coraz to większa presja. Nigdy nie było takiego pełnego zadowolenia, bo przecież zawsze mogło być lepiej, prawda? Nie było momentu na refleksję typu: „wow, jestem już w takim miejscu”. Zamiast tego wstawałeś i jak zombie szedłeś na trening — dodaje.
Rogozińska nie ukrywa, że przejście z poziomu juniorskiego do seniorskiego było dla niej trudnym doświadczeniem. — Zupełnie inna intensywność i budowanie rankingu od nowa. Znało się już wszystkie dziewczyny aż nagle przechodzisz wyżej i nie znasz połowy imion. To był trochę szok — słyszymy.
Pod jej archiwalnymi postami na Instagramie można znaleźć komentarze obecnych gwiazd światowego tenisa. Nie tylko Świątek, ale i choćby Emmy Raducanu. Przyznaje, że z tamtych czasów pozostały jej pewne znajomości. Jak podkreśla: znajomości, nie przyjaźnie, bo o te w tenisowym świecie trudno.
Wymarzone życie
Rogozińska przyznaje, że dopiero w USA odkryła, że życie nie kończy się na tenisie i jak dobre potrafi być bez stawiania go w samym centrum. Choć dziś nie plasuje się na szczycie rankingu WTA, często podkreśla, że wiedzie wymarzone życie.
— Doceniam tenis, bo to właśnie on mnie tu doprowadził i jestem wdzięczna za drogę, którą przeszłam. Bardzo lubię swoje życie tutaj i się z tego cieszę. Codziennie budzę się w jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie. Absolutnie nic bym w nim nie zmieniła — mówi.