Chauncey Billups, były mistrz NBA, a obecnie trener Portland Trail Blazers, został zatrzymany w wyniku działań FBI, mających na celu rozbicie mafijnej siatki hazardowej. Przy okazji tego samego śledztwa zatrzymano też Terry’ego Roziera, gracza Miami Heat. NBA jest w kompletnym szoku, bo Billups to legenda ligi, były mistrz tejże i pięciokrotny uczestnik Meczu Gwiazd. Czy jednak zarzuty postawione mu się potwierdzą? Jakie one właściwie są? I o co w tej całej sprawie chodzi?
NBA w szoku. Legenda zamieszana w hazardowy skandal?
Cała sprawa w teorii wzięła się znikąd. W praktyce wiemy, że amerykańskie służby rozpracowywały ją od dłuższego czasu. Zatrzymano zresztą ponad 30 osób, w kilku różnych stanach. Według tego, co mówią przedstawiciele FBI i prokuratury, zamieszana we wszystko ma być mafia. Ba nie chodzi o jedną rodzinę – mowa o kilku różnych organizacji o takim podłożu.
– Doszło do rozbicia ogromnego nielegalnego gangu hazardowego. Śledztwo dotyczy La Cosa Nostry i czterech z pięciu rodzin mafijnych z Nowego Jorku: Bonanno, Gambino, Genovese i Lucchese. Nasza akcja obejmowała 11 stanów i trwała kilka lat, skutkując jak dotąd ponad 30 aresztowaniami – mówił na specjalnej konferencji prasowej Kash Patel, dyrektor FBI.
„Jedno z największych śledztw w zawodowym sporcie”
Sprawa tyczyła różnych sfer, ale łączyło je jedno – hazard. Częściowo chodziło o pokera – najczęściej w legalnym wydaniu, ale „wspomaganego” stołami rentgenowskimi, kamerami i innymi technologicznymi pomocami, które miały odczytywać karty graczy i wspierać podstawionych pokerzystów lub krupierów w tym, by oskubać tych nieświadomych sytuacji. Cały proceder swoimi twarzami miały firmować gwiazdy, biorące udział w ustawianych rozdaniach.
Inna odnoga? Manipulowanie meczami, między innymi NBA. Nie wynikami, ale statystykami konkretnych graczy, którzy mogli łatwo na nie wpłynąć – choćby udając uraz czy chorobę. W takiej sytuacji wystarczyło wcześniej obstawić odpowiednie kupony i zgarnąć kasę, którą potem prano za pomocą kryptowalut, podstawionych spółek czy poprzez wymianę na gotówkę.
– Ujawniano niepubliczne informacje, takie jak to, kiedy konkretni gracze będą siedzieć na ławce w kolejnych meczach albo czy zdecydują się udawać kontuzję, by zejść przedwcześnie z parkietu. Używano również informacji pozyskanych przez [nieświadomych procederu] przyjaciół czy znajomych z NBA. W co najmniej jednym przypadku zyskano taką informację, grożąc obecnemu zawodnikowi, wykorzystując do tego jego hazardowe długi – mówił Joseph Nocella, prokurator USA.
Wspomniany „obecny zawodnik”- choć to już nieaktualne określenie – to Jontay Porter, którego sprawa nadszarpnęła reputacją NBA już wcześniej. W zeszłym sezonie Porter – wówczas zawodnik Toronto Raptors – dorobił się zawieszenia od gry w NBA na całe życie. Wewnętrzne śledztwo ligi ujawniło, że nielegalnie przekazywał informacji zdrowotne do osób obstawiających mecze. Uwagę zwróciło wtedy jedno, konkretne spotkanie, gdy zszedł po zaledwie trzech minutach z boiska (z powodu choroby), a towarzyszyła temu zwiększona aktywność obstawiających.
Teraz sprawa poszła znacznie dalej. Nie o krok, a o dystans olimpijskiego chodu.
– To jedno z największych śledztw karnych, jakie kiedykolwiek miało miejsce w zawodowym sporcie. Ujawniło poważne uchybienia w kwestiach nadzoru i przestrzegania przepisów w lidze. Zarzuty ujawniają powiązania między środowiskiem sportowym a zorganizowaną przestępczością, co stanowi poważne ryzyko wizerunkowe i finansowe dla NBA i jej klubów. Równocześnie oznacza to, że potrzeba większej przejrzystości w zakresie zarządzania sportowymi finansami – mówił Patel.
FBI dodało również, że pozyskane nielegalnie środki miały finansować między innymi nowojorską mafię. Ujawniono też, że poszkodowane w całym procederze mogły zostać między innymi Charlotte Hornets, Toronto Raptors, Los Angeles Lakers i Portland Trail Blazers, bo manipulowane mogły być właśnie wyniki ich meczów.
A przy okazji tej ostatniej ekipy przechodzimy do jednego z najbardziej znaczących „bohaterów” całej afery.
Legenda, trener i… hazardzista oraz oszust?
Chauncey Billups. Dla każdego, kto oglądał NBA na przełomie wieków i w pierwszej dekadzie XXI stulecia, to nazwisko doskonale znane. Do NBA trafił w 1997 roku, wybrany przez Boston Celtics z „3”. Zresztą w tym samym drafcie, w którym z jedynką do San Antonio Spurs poszedł Tim Duncan. W Celtics był jednak tylko przez rok, a potem tyle samo czasu spędził w Toronto Raptors i Denver Nuggets. Dwa sezony pograł w Minnesocie Timberwolves. Nigdzie jednak nie mógł zaczepić na dłużej, a jego kontrakt z Wolves w końcu wygasł.
I dopiero wtedy, jako wolny agent, trafił w swoje miejsce – do Detroit. W Pistons występował przez sześć lat i absolutnie rozkwitł.
Już w drugim sezonie gry w klubie z Michigan doprowadził Pistons do finału NBA i tam błyszczał. W pięciu meczach o tytuł rzucał średnio 21 punktów i zaliczał 5,2 asysty na spotkanie. Zasłużenie został MVP finałów, a jego ekipa odprawiła Los Angeles Lakers i sięgnęła po trzeci (i ostatni) tytuł w historii organizacji. O mistrzostwo grali jeszcze rok później, ale wtedy lepsi okazali się San Antonio Spurs. W 2006 roku z kolei Billups wiódł Detroit do najlepszego w historii klubu sezonu zasadniczego (bilans 64-18), ale nie przełożyło się to na walkę o tytuł.

Chauncey Billups w barwach Pistons. Fot. Newspix
W Detroit grał do 2008 roku. Potem odszedł – w ramach wymiany za Allena Iversona – do Denver Nuggets. Sukcesów tam nie odniósł, choć grał na tyle dobrze, że jeszcze dwukrotnie wybrano go do udziału w Meczu Gwiazd, w którym łącznie wystąpił pięciokrotnie. Dopiero wtedy jego kariera zwolniła, a w jej ostatnich czterech latach regularnie zmieniał kluby. Po kilku latach na uboczu, postanowił zostać trenerem. W 2020 roku zaczepił się jako asystent w Los Angeles Clippers, a od następnego sezonu był już pierwszym trenerem Portland Trail Blazers.
I tę funkcję sprawował… w sumie do wczoraj. Aktualnie przebywa na bezterminowym urlopie i nie wiadomo, czy jeszcze kiedykolwiek wróci do klubu, a nawet ligi. W jakiejkolwiek roli. Dlaczego?
Ano dlatego, że – zdaniem oskarżenia i śledczych – miał działać w zmowie w sprawie ustawianych gier pokerowych, na których miał działać jako tak zwany „celebrity bait”, czyli firmować wszystko swoją twarzą – znanego koszykarza, legendy NBA. Tak, w jego przypadku chodzi o pokera (a przynajmniej na razie się o tym mówi), niekoniecznie o manipulowanie zakładami sportowymi.
Aresztowano go zresztą ledwie kilka godzin po tym, jak poprowadził Portland Trail Blazers w ich meczu otwarcia sezonu 2025/26, wyciągając nad ranem z rodzinnego domu. Po części był to pokaz siły, bo… ledwie kilka godzin później – po kilkuminutowym „przesłuchaniu” przed sądem, w trakcie którego odezwał się raz – został wypuszczony, musiał jedynie zdać paszport.
W sądzie ponownie ma stawić się 24 listopada.
Wątpliwości, czyli czy to się opłaca?
Oczywiście, nie brakuje w sprawie Billupsa sceptyków. Zwracają oni uwagę na prosty fakt, że Chauncey zarobił na parkietach NBA ponad 100 milionów dolarów. Do tego dochodzą zapewne kontrakty reklamowe i różne biznesy, w które zainwestował, a także jego wynagrodzenie, jakie otrzymywał pracując w roli trenera. Generalnie: to kasa, którą trudno roztrwonić – choć oczywiście można. A że mówimy o sprawie opartej między innymi na hazardowych długach, w której szantażowano już innego gościa – Portera – związanego z NBA… No cóż, wydaje się, że wszystko jest możliwe.
Choć obrońcy Billupsa, oczywiście, wszystkiemu zaprzeczają. Jego prawnik wydał oświadczenie związane z całą sprawą.
„Uwierzyć, że Chauncey Billups zrobił to, o co oskarża go rząd federalny, jest równocześnie wiarą w to, że zaryzykowałby swoją spuściznę w Hall of Fame, reputację i wolność. On nie naraziłby tych rzeczy dla niczego, tym bardziej dla karcianej gry. Co więcej, Chauncey Billups nigdy nie obstawiał i nigdy nie będzie obstawiać meczów koszykówki, tym bardziej podawać zastrzeżonych informacji. Nie poświęciłby zaufania swojego zespołu oraz ligi” możemy przeczytać w opublikowanym dokumencie.
Oświadczenie oczywiście nie zmieniło jednego – nie ma mowy o tym, by Billups po oskarżeniach nadal mógł prowadzić Trail Blazers. I nie zrobi tego co najmniej do rozstrzygnięcia procesu – kolejna data sądowa to w jego przypadku 24 listopada – a może dłużej lub nigdy, zależnie od wyroku. Ta sytuacja wstrząsnęła ligą tym bardziej, że to zawodnik już wprowadzony do Hall of Fame, a jego numer jest zastrzeżony przez Detroit Pistons. Innymi słowy: nie mówimy o graczu z drugiego szeregu. To legenda, którą zna każdy fan tej ligi.
Ta legenda na razie musi czekać na wyrok. Podobnie Trail Blazers, którzy wydali oświadczenie, ale takie, że nie wniosło ono właściwie nic do sprawy. Ot, typowe: „współpracujemy z ligą”. Nowym trenerem na czas wyjaśnień został Tiago Splitter i to dla niego wielki awans. Kiedyś był to koszykarz jakich wielu w NBA, najlepszy momentem jego kariery było pięć sezonów gry dla San Antonio Spurs. Na 355 meczów w ekipie Gregga Popovicha w latach 2010-2015, 153 zaczął w podstawowej piątce. Występował jako center, średnio zdobywał 7,9 punktu na spotkanie.
Karierę skończył w 2018 roku, od razu został skautem w Brooklyn Nets, a potem trenerem od rozwoju zawodników i przez kilka dobrych lat pracował właśnie w tej ekipie. Opuścił ją dopiero w 2023 roku, przez rok był potem częścią sztabu w Houston Rockets. Wcześniej zdążył zostać selekcjonerem reprezentacji Brazylii do lat 23 i asystentem w dorosłej kadrze. Ostatnio pracował w występującym w Eurolidze Paris Basketball, a przed tym sezonem przyszedł do Portland, uzupełniając tamtejszy sztab szkoleniowy.
I z miejsca otrzymał wyzwanie, którego nie mógł się spodziewać… a być może nawet nie chciał. A na pewno nie w takich okolicznościach.
Terry gotowy na walkę
Na Billupsie sprawa udziałów osób związanych z NBA się jednak nie kończy. W akcie oskarżenia znalazło się też miejsce dla Terry’ego Roziera, rozgrywającego Miami Heat, który w NBA miał rozpocząć swój 11. sezon. Miał, bo w meczu otwarcia nie wystąpił, a niedługo po nim służby zgarnęły go z siłowni, gdzie akurat ćwiczył.
Rozier to nie wielka gwiazda, ale też zdecydowanie nie anonimowy gość. W NBA występuje od draftu 2015, w którym z „16” wybrali go Boston Celtics z „16. Do dziś rozegrał 665 meczów w najlepszej lidze świata. Więcej na razie nie będzie, bo – jak i Chauncey Billups – musi poczekać na rozwój sprawy, a na ten czas zawiesiła go odgórnie sama liga. W jego przypadku chodzi wprost o ustawianie zdarzeń w meczach – Terry miał symulować urazy i wpływać na konkretne rozstrzygnięcia danych zakładów.
Dużo mówi się na przykład o spotkaniu Charlotte Hornets (gdzie wówczas grał) z New Orleans Pelicans z 23 marca 2023 roku, gdy w kilku stanach zanotowano podejrzane ruchy wokół statystyk Roziera. Bukmacherzy zawiesili wtedy przyjmowanie środków, a Terry nie ukończył meczu z powodu urazu. Takich przypadków miało być więcej. Inna sprawa, że Rozier miał współpracować ze służbami od stycznia tego roku, na co uwagę zwracał jego adwokat, Jim Trusty (swoją drogą to człowiek, który reprezentował w przeszłości między innymi… Donalda Trumpa).
„Reprezentuję Terry’ego Roziera od ponad roku. Dawno temu odezwaliśmy się do prokuratury, proponując, że powinniśmy mieć otwartą komunikację. […] Oni uznali Terry’ego za osobę podejrzaną, ale nie cel. Tymczasem dziś o 6 rano otrzymałem telefon, w którym informowali mnie, że agenci FBI próbowali aresztować go w hotelu. To niefortunne, że zamiast pozwolić mu samemu oddać się w ich ręce, wybrali sesję zdjęciową. Chcieli chwały, jaka wynikła z zawstydzenia profesjonalnego sportowca jego aresztowaniem i wyprowadzeniem [z budynku]. To mówi wiele o ich motywacjach w tej sprawie” pisał Trusty w przesłanym do mediów oświadczeniu.

Terry Rozier w barwach Miami Heat. Fot. Newspix
Obrońca Roziera poinformował też, że ten został już uprzednio oczyszczony przez ligę i jej śledczych w wewnętrznym dochodzeniu, jakie wobec niego wytyczono. „Terry to nie hazardzista. Nie boi się jednak walki i jest gotowy wygrać ten pojedynek” można przeczytać w oświadczeniu. Niemniej – na ten moment stał się podejrzanym w sprawie prowadzonej przez FBI i prokuraturę. I pozostanie nim co najmniej przez jakiś czas, a – biorąc pod uwagę jego zawód – tak naprawdę są to oskarżenia poważniejsze niż te wysuwane wobec Billupsa.
Na tej dwójce zresztą sprawa się nie kończy. Oskarżony o współudział w obu wątkach sprawy – pokerowym i tym, który dotyczy zakładów sportowych – jest też na przykład Damon Jones, były zawodnik NBA, w której występował w latach 1998-2009. Z kolei od 2014 do 2018 roku pracował jako asystent trenera w Cleveland Cavaliers – zdobył zresztą wtedy tytuł mistrzowski. Mówi się też o tym, że w sprawę zamieszani mogą być inni gracze.
Możliwe więc, że niedługo sprawa stanie się jeszcze poważniejsza i pochłonie więcej nazwisk. Choć na wyroki i potwierdzenie – lub oczyszczenie z nich – zarzutów trochę poczekamy.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o NBA na Weszło: