– Wobec krytycznych uwag, głównie ze strony środowiska akademickiego i związków zawodowych, po pierwszym czytaniu, na wniosek Rady Ministrów, projekt został wycofany z dalszych prac – mówi Interii Ewelina Gorczyca, rzeczniczka prasowa Ministerstwa Edukacji Narodowej.
Chodzi o przyjęty w lipcu przez Radę Ministrów projekt ustawy, który zakładał, że przedszkola będą mogły zatrudniać osoby, które nie są nauczycielami, ale mają kompetencje do prowadzenia zajęć z dziećmi. Dotyczyło to wszystkich zajęć, a nie jak do tej pory, tylko tych, które rozwijają zainteresowania dzieci.
Tajemniczy powrót projektu
– To dla nas policzek – podkreślali nauczyciele i wskazywali szereg negatywnych konsekwencji, m.in. te dotyczące wykluczenia.
– Część dzieci będzie miała nauczycieli wykwalifikowanych, a będą takie, które nie będą w sposób wystandaryzowany uczone. W moim odczuciu jest to bardzo nieetyczne – mówiła nam w lipcu dr Zuzanna Jastrzębska-Krajewska, nauczycielka wychowania przedszkolnego i edukacji wczesnoszkolnej, terapeutka WWR i pedagożka specjalna, znana w Internecie jako „Pani Zuzia”.
Pod stworzoną przez nią petycją „Nauczyciel wychowania przedszkolnego to zawód – NIE dla zmian pod przykrywką ratowania systemu!” podpisało się 42 tys. osób.
Projekt ustawy deregulacyjnej, zawierający te zmiany, miał wrócić do Sejmu we wrześniu. W ostatniej chwili spadł jednak z harmonogramu obrad i nie było wiadomo, jaka czeka go przyszłość. Interia zapytała w MEN, co dalej z pomysłem, który wzbudził duże emocje wśród rodziców i nauczycieli. Jak słyszymy w ministerstwie, sprawa jest już zamknięta.
Jednocześnie realny problem, jakim jest brak nauczycieli w dużych miastach, nadal nie został rozwiązany.
– Z drugiej strony demografia jest nieubłagana. W wielu miejscach oddziały będą zamykane, a nauczyciele stracą pracę. Deregulacja była więc wyłącznie doraźnym „plasterkiem”, który w dodatku przykrywał problemy, a nie je rozwiązywał – ocenia dr Jastrzębska-Krajewska.
Przyznaje, że jej obawy budzi sam sposób procedowania ustawy. – Brak przejrzystości, niespójna komunikacja i nagłe powroty projektu „tylnymi drzwiami”. To nie jest standard, jakiego oczekujemy w państwie prawa, zwłaszcza w obszarze tak wrażliwym jak edukacja najmłodszych – mówi rozmówczyni Interii.
Pomysł niepokoił też rodziców. – Obawiałabym się wysłać dziecko do placówki, wiedząc, że pracują tam osoby bez odpowiednich kwalifikacji. Jest pewnie wiele osób, które doskonale by się sprawdziły w takiej roli, jednak to, że ktoś sam jest rodzicem i dobrze radzi sobie ze swoimi dziećmi nie oznacza, że poradzi sobie z dwadzieściorgiem innych – powiedziała Interii Katarzyna Hajduga, której dwoje dzieci uczęszcza do przedszkoli.
Zmiany w przedszkolach. Czyj to był pomysł?
Projekt prezentowany był jako pomysł ministerstwa. Gdy zrobiło się o nim głośno, Katarzyna Lubnauer, wiceministra edukacji wyjaśniała w mediach społecznościowych, jakie osoby mogłyby znaleźć pracę w placówkach.
– Chcielibyśmy, żeby każde dziecko znalazło swoje miejsce w przedszkolu. Chwilowo są takie przedszkola, w których brakuje nauczycieli. Wtedy za zgodą dyrektora przedszkola, po sprawdzeniu, czy kandydat ma odpowiednie kwalifikacje, ale również za zgodą kuratora, będzie mógł tam pracować np. specjalista od pedagogiki specjalnej czy pedagogiki opiekuńczej albo student czwartego, czy piątego roku studiów pedagogicznych – mówiła wiceministra.
Tymczasem rzeczniczka MEN przekazała Interii, że projekt nowelizacji ustawy został przygotowany w ramach pakietu ustaw deregulacyjnych (UDER 60) na wniosek strony społecznej.
– Bardzo niesprawiedliwe jest wrzucanie całej „strony społecznej” do jednego worka. To tak, jakby użyć uproszczenia „wyborcy” – mimo że przecież są różni, z innymi interesami i innymi argumentami – komentuje dr Jastrzębska-Krajewska.
Zdaniem pedagożki, istotne jest, że ta konkretna organizacja lub grupa, która wnioskowała o deregulację, nigdy nie została publicznie wskazana z imienia i nazwiska. – W przestrzeni publicznej mówiono po prostu o „stronie społecznej”, co stworzyło fałszywe wrażenie, że istnieje jeden wspólny głos obywateli. To nieprawda – argumentuje rozmówczyni Interii.
Dr Zuzanna Jastrzębska-Krajewska wskazuje, że strona społeczna przedstawiająca pomysł Ministerstwu Edukacji mówiła wyłącznie o zaletach deregulacji, pomijając zagrożenia, które później bardzo jasno wskazali eksperci – ci sami, o opinie, których MEN samo wnioskowało.
– Zaskakujące jest też, że podczas sejmowej komisji poświęconej projektowi UDER60 nie pojawiła się już ta grupa, która wniosła całą propozycję. Projekt przedstawiano jako inicjatywę ministerstwa. Z zewnątrz wyglądało to, jak kolejny przykład chaotycznych działań, z których resort po czasie się wycofuje, bo zbyt jednostronnie zaufał jednemu środowisku – mówi nauczycielka.
Wspomina, że w momencie, gdy we wrześniu temat ponownie nabrał rozgłosu, projekt w jedną noc został zdjęty z obrad, a pani ministra Barbara Nowacka powiedziała w mediach, że „z jednej strony strona społeczna chciała, a z drugiej nie chciała”.
– Taka narracja tylko pokazuje, że cała sprawa miała drugie dno i niejasny przebieg. Jednak samo wycofanie projektu absolutnie nie zamyka tematu. Nie wiemy, w jakiej formie i kiedy wróci, a jestem przekonana, że są podmioty bardzo zdeterminowane, by osiągnąć swój cel – nie kryje dr Zuzanna Jastrzębska-Krajewska.
„Graffiti”. Zawisza o „horrendalnych” zarobkach lekarzy: Należy wprowadzić obowiązek umowy o pracęPolsat NewsPolsat News
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd? Napisz do nas
