Kamil Markiewicz (FXMAG): Jak wyglądały początku programu Czyste Powietrze? Wtedy też występowały problemy z płatnościami?

 

Grzegorz Furmann (właściciel firmy ProEnergy): Nasza firma od początku zajmuje się wszystkim, aby pomóc klientowi skorzystać z tego programu. Pomagamy przeprowadzić beneficjentów przez wszystkie formalności, które są wymagane do tego, aby móc skorzystać z dotacji, a także wykonywaliśmy wszystkie prace. Część z nich robiliśmy sami, a część zlecaliśmy podwykonawcom, z którymi współpracujemy. Program Czyste Powietrze zaczął funkcjonować w 2018 roku, ale  dopiero w 2023 roku wydarzyło się coś, co go w znacznym stopniu napędziło. Wymiany źródeł ciepła i termomodernizacje znacznie przyspieszyły, zwłaszcza przez prefinansowanie. Polega ono na tym, że beneficjent płaci część za pracę, która jest nieobjęta przez dotację. Za samą dotację nie musi klient zakładać, tylko robi to firma wykonawcza, która dostaje na swoje konto 50% zaliczki wysokości dotacji przed pracami. Po ich zakończeniu i rozliczeniu wszystkiego otrzymuje drugą połowę, którą w imieniu beneficjenta fundusz przekazuje na konto wykonawcy. 

To napędziło bardzo mocno rynek, bo co do zasady uczestnikami tego programu są osoby najbiedniejsze, które nie mają warunków finansowych, aby najpierw wyłożyć 100 tys., aby firma mogła zrobić robotę, a później czekać na zwrot tych pieniędzy od funduszu, przez kolejnych kilka miesięcy. Mechanizm prefinansowania zaczął realnie odpowiadać na potrzeby najbiedniejszych beneficjentów, którzy mieli dopłacić tylko małą część. Bardzo często było to tylko wysokość 8-procentowego podatku VAT za całą inwestycję. Resztę środków fundusz w imieniu beneficjenta miał przelewać firmie wykonawczej. 

 

Czytaj też: Problemów wciąż przybywa. Program Czyste Powietrze miał być szansą, a stał się powodem do drwin

 

Moja firma, podobnie jak wiele innych, na początku podeszła do programu bardzo ostrożnie obserwując, jak on funkcjonuje. Trzeba przyznać, że wyglądało to naprawdę dobrze. Boom jeśli chodzi o program nastąpił na przełomie 2023 i 2024 roku, gdy bardzo dużo firm zaczęło się do tego programu przyłączać. Po pierwsze, bo była taka potrzeba rynku, a po drugie, fundusz patrząc na duże zainteresowanie zachęcał wykonawców do tego, aby się zaangażować w wykonywanie inwestycji, co miało przyspieszyć transformację energetyczną, która jest jednym z podstawowych założeń programu. 

Cały mechanizm wydawał się bardzo spójny. Ludzie dzięki pomocy państwa mogli sobie swoje domy zmodernizować, a firmy miały ciągłość zleceń, ponieważ zapotrzebowanie na rynku było wówczas bardzo duże. Bez tego programu wielu Polaków w życiu nie byłoby stać na to, co mogli wykonać dzięki otrzymanej dotacji. Najczęściej beneficjentami tego programu były osoby, które w przeliczeniu na członka rodziny miały poniżej 1 tys. zł dochodu miesięcznie. 

 

To był też wymóg, aby otrzymać najwyższy poziom dofinansowania.

 

Dokładnie tak. Dlatego to była grupa docelowa, która najczęściej decydowała się na korzystanie z programu. 

 

Kiedy zaczął pojawiać się problem? Rozumiem z pana wypowiedzi, że przez pierwsze lata otrzymywaliście na bieżąco zapłatę za wykonaną pracę ze strony funduszu?

 

Na samym początku wszystko było dobrze. Problemy zaczęły pojawiać się na początku 2024 roku. Później, z każdym miesiącem było gorzej. Apogeum problemu nastąpiło w drugiej połowie 2024 roku. 

To działało trochę, jak kula śnieżna. Na początku wypłaty pieniędzy otrzymywaliśmy w terminach. Wówczas fundusz przestrzegał zapisów zamieszczonych w regulaminie. Jednak od tego momentu z każdym miesiącem zaczęły następować coraz większe opóźnienia. Najpierw 2-tygodniowe, później miesięczne, 2-miesięczne i tak dalej. 

Pierwsze protesty zaczęły się jesienią 2024 roku, gdy sytuacja zrobiła się naprawdę trudna. Zaległości w wypłatach sięgały wówczas już kilku miesięcy. 

 

W tym momencie jak to wygląda w przypadku pana firmy. Ile wniosków złożonych do funduszu wciąż nie zostało doprowadzonych do finalizacji? 

 

W naszym przypadku jest to grubo ponad 100 umów, które są już zrealizowane. To są umowy na bardzo różnych etapach. W sumie obsłużyliśmy ponad 200 beneficjentów. W części przypadków od miesięcy czekamy na rozpatrzenie wniosku. W innych, po wielu miesiącach opóźnień fundusz w końcu wypłacił zaliczkę. Dzięki temu mogliśmy w ogóle przystąpić do realizacji prac, bo po pierwsze wcześniej nam tego nie wolno zrobić, a po drugie skąd na to wziąć pieniądze? Trzecia grupa klientów, najbardziej w tym momencie paląca, to taka, za którą kilka miesięcy temu otrzymaliśmy zaliczkę, wszystkie prace zostały wykonane, a dokumenty dostarczone do funduszu, a mimo to kolejnej transzy pieniędzy wciąż nie otrzymaliśmy. 

 

Jaka jest to skala jeśli chodzi o kwotę, którą fundusz pana firmie powinien wypłacić? 

 

W naszym przypadku chodzi o kilka milionów złotych. 

 

Jak w tej sytuacji firma radzi sobie na rynku? Patrząc na to, że tak duże pieniądze są zablokowane na koncie funduszu. 

 

Nas uratowało to, że prace wykonywane dzięki programowi Czyste Powietrze, to nie była jedyna gałąź naszego działania. Przez ostatnie 1,5 roku zyskami z innych realizacji łataliśmy dziurę wynikającą z braku wpłat z Czystego Powietrza. Natomiast obecnie jesteśmy już na etapie, że mamy nóż na gardle i nie możemy dłużej czekać, bo niektóre nasze zobowiązania przez to także stają się już przeterminowane, między innymi w hurtowniach i u podwykonawców. Należy zwrócić uwagę na to, że aby wykonać wiele inwestycji musieliśmy posiłkować się kredytami, które też musimy spłacać. 

 

Zobacz również: Czyste Powietrze, nieczysta sprawa. Program, z którego korzystali Polacy pod lupą prokuratury

 

To, że mieliśmy dochód z innych działań uchroniło nas przed bankructwem i pozwoliło nam utrzymać się na rynku. Wiele firm, które znam nie przetrwały tej próby i przez opieszałość urzędników musiało zakończyć działalność. To te firmy, które skupiły się jedynie na wykonywaniu inwestycji dofinansowanych z programu Czyste Powietrze. Jeśli taki wykonawca nie miał odłożonej duże kwoty pieniędzy lub nie miał dużej zdolności kredytowej, to w tej sytuacji tak naprawdę nie miał szans przetrwać. 

 

Patrząc na to, co się dzieje uważa pan, że program Czyste Powietrze ma szansę przetrwać? Jest w ogóle zainteresowanie ze strony klientów pozyskaniem dotacji? 

 

Jeśli chodzi o klientów, którzy chcą skorzystać z dotacji, to zgłaszają się oni do nas już bardzo sporadycznie. Prawda jest taka, że my jako firma nie chcemy brać udziału w kolejnych edycjach programu dopóki nie zostaną doprowadzone do końca te sprawy, na które czekamy od miesięcy. Problemem jest ogromny, kryzys zaufania do funduszu, a także do rządzących, którzy mimo głośnych zapowiedzi i wielu deklaracji wciąż nie doprowadzili do rozwiązania tego problemu. 

Program miał zostać naprawiony. Jego nowa edycja pojawiła się w marcu tego roku, ale zmiany, jak nie było tak nie ma. Trudno zaufać urzędnikom, że nagle wszystko się zmieni i pójdzie to w dobrą stronę. To wszystko odbija się na zainteresowaniu programem w całym kraju. W poprzedniej edycji Czystego Powietrza miesięcznie do funduszu trafiało kilka tysięcy wniosków. Obecnie, ze statystyk wynika, że po wznowieniu programu było ich momentami kilkadziesiąt, a później kilkaset na terenie całego kraju. Teraz ta liczba może być trochę wyższa, ale to i tak jest kilkukrotny spadek w porównaniu do tego, co było przed marcem 2025 roku. 

 

Jako przedsiębiorcy czujecie się oszukani? Tego typu głosy było słychać chociażby podczas czwartkowego protestu, który odbył się w Kielcach przed siedzibą Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.

 

W Kielcach protest odbył się już po raz trzeci. Prezes świętokrzyskiego funduszu Jacek Skórski mam wrażenie, że traktuje nas wszystkich z góry, jako osoby gorszej kategorii. Wychodzi do nas w przyciemnionych okularach, nie patrzy nam w oczy, nie odpowiada na pytania. Osobiście zapytałem go, ile czasu ma fundusz na wypłatę pieniędzy, po zaakceptowaniu wniosku? Pan prezes nie potrafił odpowiedzieć. Najpierw musiał zapytać swojego zastępcę i nawet po tym nie był gotowy na udzielenie odpowiedzi na to pytanie. Myślę, że to mimo wszystko nie wynika z braku wiedzy, tylko z tego, że gdyby publicznie w obecności mediów powiedzieli o tym, że mają na to 30 dni, to opinia publiczna dowiedziałaby się o tym. Gdyby okazało się, że spóźniają się z tym nieraz po kilkanaście miesięcy, to w oczach opinii publicznej by się po prostu ośmieszyli. 

Podczas protestu w Kielcach władze funduszu zaprosiły naszych przedstawicieli do budynku, aby porozmawiać o problemie. Wszystko odbyło się za zamkniętymi drzwiami bez obecności mediów. Widać, że pan Skórski boi się rozmawiać w obecności mediów. Myślę, że ma sobie wiele do zarzucenia i nie chce, aby to wszystko przełożyło się na społeczną presję wymierzoną w jego kierunku. Prezes Skórski

sobie z nas wychodząc oficjalnie przed budynek funduszu, patrząc na ludzi, którym nie wypłacił setek tysięcy złotych za pracę, którą wykonali zgodnie z umową, a on mówi, że nie ma sobie nic do zarzucenia. 

 

Co jako przedsiębiorcy chcecie zrobić? Sytuacja wydaje się być patowa, a reakcji ze strony rządzących wciąż nie ma, mimo, że takie zapowiedzi były, że problem zostanie rozwiązany do końca września. Mamy końcówkę października, a rozwiązania sprawy wciąż brak.

 

Pan Krzysztof Bolesta, wiceminister klimatu i środowiska złożył deklarację w mediach, że do 30 września 2025 roku wszystkie wnioski złożone w 2024 roku zostaną rozliczone. I tak uważamy, że są to ochłapy, bo po kilku miesiącach zatorów w końcu ktoś łaskawie deklaruje wypłacenie pieniędzy, które nam się po prostu należą i to kilka lub kilkanaście miesięcy po terminie. Co ważne, mimo takiej oficjalnej deklaracji wiceminister nie wywiązał się ze swoich słów. Pieniądze wciąż nie zostały wypłacone, dlatego ponownie zaczęliśmy protestować. 

Na dziś mamy postulat polegający na spotkaniu z premierem Donaldem Tuskiem, minister klimatu i środowiska Pauliną Hennig-Kloską, a także z dyrektorami Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz przedstawicielami wszystkich 16 wojewódzkich funduszy. Dlaczego w takim gronie? Ponieważ wciąż jesteśmy mamieni sprzecznymi komunikatami. Chociażby podczas protestu w Kielcach prezes Jacek Skórski odsyłał nas z naszymi pytaniami do narodowego funduszu, twierdząc, że to co dzieje się w regionach, to wytyczne centrali. Podczas rozmów z przedstawicielami Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej piłeczka jest odbijana i za całą sytuację obwiniane są władze wojewódzkich funduszy. Mamy tego dość. Jako przedsiębiorcy i beneficjenci biegamy od jednych do drugich, a ci przerzucają się odpowiedzialnością, bo to jest prostsze niż wzięcie odpowiedzialności za tę sytuację. 

Tylko spotkanie przy “okrągłym stole” może doprowadzić do wyjścia z tej patowej sytuacji. Mam nadzieję, że widzą to także rządzący i do tego dojdzie, aby ustalić jedną wspólną wersję, która pomoże wyjść z tej sytuacji i doprowadzi do rozwiązania problemu. Jako przedsiębiorcy chcemy, aby to wszystko zostało spisane, abyśmy mieli jasną podkładkę, aby pomagając beneficjentom w rozliczeniu dotacji móc wskazać, gdzie jest granica. 

 

Czytaj również: Kotły na pellet ponownie dopuszczone do programu Czyste Powietrze

 

Chciałem zwrócić uwagę, że pewne rzeczy zostały już wynegocjowane przez przedstawicieli przedsiębiorców w rozmowach z Narodowym Funduszem Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Wszystko zostało spisane w tak zwanym dekalogu. Natomiast problemem jest to, że nie jest on przestrzegany. Jednym z punktów było między innymi to, że narodowy fundusz wzywa wszystkie wojewódzkie fundusze do rozliczenia wszystkich wniosków z 2024 roku. To wciąż nie zostało zrobione. 

Minął 30 września, czyli data wyznaczona przez ministerstwo, a wnioski wciąż nie zostały rozliczone. Dodatkowo wychodzi prezes świętokrzyskiego funduszu Jacek Skórski i mówi, że według niego rozliczenie, to jest ocenienie formalne wniosku. Przytoczyłem temu panu definicję słowa – rozliczenie, że to uregulowanie wzajemnych należności. Według nas wszystkich i innych zdrowo myślących ludzi, rozliczenie równa się przelew na konto. Natomiast wojewódzkie fundusze mają swoją interpretację. 

Chciałem jeszcze jedną rzecz powiedzieć i mam nadzieję, że to wybrzmi dość mocno. Podczas spotkania z władzami wielkopolskiego funduszu w Poznaniu, przedsiębiorcy poinformowali urzędników, że firmy zaczynają wysyłać wezwania do zapłaty swoim klientom. Państwo z funduszu byli bardzo zdziwieni, że takie praktyki zaczynają się dziać. Myślę, że opinia publiczna, urzędnicy i rządzący nie są tego świadomi. 

 

Chciałem zapytać o te wezwania zapłaty, bo do mnie też dotarły informacje, że beneficjenci programu otrzymują tego typu pisma. Czym jest to spowodowane i do czego ma doprowadzić? To wszystko wywołuje ogromny niepokój, ponieważ ci ludzie nie są w stanie zapłacić nagle kilkudziesięciu tysięcy złotych. 

 

Umowy są związane w taki sposób, że beneficjent jest umówiony z wykonawcą na określone pieniądze i określony zakres prac. Beneficjent programu Czyste Powietrze ma także drugą umowę z funduszem. Na bazie obu dokumentów wykonawca wykonuje prace na rzecz klienta, a fundusz w imieniu beneficjenta płaci wykonawcy. 

Musimy sobie zadać pytanie, co się dzieje w momencie kiedy fundusz nie płaci wykonawcy? Wykonawca ma wręcz prawny obowiązek wynikający chociażby z kodeksu spółek handlowych, aby windykować drugą stronę umowy. Dla wykonawców drugą stroną umowy nie jest fundusz tylko beneficjent. To powoduje, że jesteśmy zmuszani do tego, aby egzekwować zapłaty od klientów. Należy zwrócić uwagę, że bardzo często są nimi biedni, starsi ludzie lub wielodzietne rodziny, czyli takie osoby, które mają najniższe dochody, które pozwoliły im na skorzystanie z najwyższego progu dotacji. 

 

Zobacz też: Przełom w energetyce Polski. Węgiel “przegrał walkę”, ale bitwa trwa. Ekspert dla FXMAG

 

Co jest w tym wszystkim bardzo istotne, przez kilkanaście miesięcy mając świadomość kto jest beneficjentami programu nie decydowaliśmy się na windykowanie od nich należności. Staraliśmy się im pomóc zaciągając kolejne kredyty, aby w jakiś sposób opanować tę sytuację. Niektórzy przedsiębiorcy wyprzedawali majątek firmowy, a nawet prywatny, aby przetrwać ten trudny okres, a także aby nie musieć windykować klientów. Natomiast doszliśmy do momentu, gdy większość firm znalazło się pod ścianą i nie ma już innego wyjścia, jak próbować odzyskać swoje pieniądze. Zmusiły nas do tego aparat państwowy i przepisy. 

Prawdziwy hałas zacznie się dopiero za chwilę, gdy do głosu dojdą ludzie, którzy nie będą zmuszani do zapłacenia tych pieniędzy. Do tej pory w protestach udział brali tylko przedsiębiorcy. Coraz częściej włączają się do nich także beneficjenci programu, którzy nie mogą patrzeć na to co robią urzędnicy. Przedsiębiorców jest kilkaset, a za każdym z nich stoją setki, a nawet tysiące beneficjentów, którzy przez opieszałość urzędników mogą otrzymać sądowe nakazy zapłaty. Ci ludzie nie mają z czego zapłacić tych zobowiązań, które powinien pokryć fundusz, co może zakończyć się postępowaniem komorniczym. To będzie tragedia ludzi, do której mogą doprowadzić rządzący. 

W tym wszystkim jest jeszcze jedna bardzo ważna rzecz, którą decydenci powinni brać pod uwagę. W przypadku, gdy zaliczka została wypłacona firmie, a ta zbankrutuje, a do tego dzisiaj prowadzą ruchy funduszu, to te pieniądze – przyjmijmy w wysokości 50 tys. zł – będą musiały zostać zwrócone. Będzie to musiał zrobić klient tej firmy, bo to on jest beneficjentem programu. Za chwilę wydarzy się sytuacja, że setki tysięcy ludzi będą dłużnikami wobec Skarbu Państwa. 

 

Wspomniał pan o potrzebie spotkania przy “okrągłym stole”. Jaka jest na to szansa? I co wydarzy się, gdy do takiego spotkania nie dojdzie? 

 

W przyszłym tygodniu odbędzie się kolejny protest, tym razem w Rzeszowie. Kolejnym kierunkiem na pewno będzie Warszawa, czyli Ministerstwo Klimatu i Środowiska oraz Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Po rozmowach z prezesami wojewódzkich funduszy w: Poznaniu, Łodzi i Kielcach, cała trójka prezesów wyraziła poparcie dla naszego pomysłu spotkania przy “okrągłym stole”. Prezes Jacek Skórski wręcz zapowiedział, że sam podniesie ten temat na cotygodniowym spotkaniu z władzami narodowego funduszu, które odbywają się we wtorki. Ma on wsparcie prezesów z Poznania i Łodzi. Mam nadzieje, że reszta też się do tego przychyli. Prezes Skórki poinstruował nas, że w przyszłym tygodniu w środę mamy kontaktować się bezpośrednio z narodowym funduszem z pytaniem o datę, kiedy możemy tego typu negocjacje przeprowadzić? Bardzo mocno liczymy na to, że to się urzeczywistni, że te nasze strajki spowodowały, że nasze problemy zostały dostrzeżone. 

Jesteśmy już zmęczeni czczymi obietnicami. Chcemy konkretnych ruchów, bo już od miesięcy słyszymy, że coś będzie i kończy się jedynie na obietnicach. To, że ktoś podejmie dyskusję na ten temat nas nie zadowala. Chcemy poznać konkretną datę i miejsce spotkania, w którym będą uczestniczyć osoby decyzyjne, abyśmy mogli im przedstawić nasze postulaty. 

 

Co, gdy do tego spotkania jednak nie dojdzie? Gdy w środę okaże się, że nikt z wami nie będzie chciał rozmawiać? 

 

W takiej sytuacji będziemy strajkować dalej. Mamy zamiar jeździć do każdego z 16 wojewódzkich funduszy. Cały czas podkreślamy to, że nie są to strajki regionalne, jak na przykład w Kielcach czy Poznaniu, a ogólnopolskie. Biorą w nich udział przedstawiciele firm z całego kraju. Z każdym protestem jest nas coraz więcej. Są one relacjonowane przez coraz większą liczbę mediów, co także pozwala nam dotrzeć do większej liczby odbiorców, którzy mogą dowiedzieć się o problemie. To się trochę rozpędza, jak kula śnieżna. Coraz częściej w strajkach biorą udział nie tylko przedstawiciele firm, ale także beneficjenci programu, którzy podobnie, jak my czują się oszukani. 

Sytuacja jest na ostrzu noża. Firmy stoją przed dylematem, czy jechać i protestować, czy ogłosić upadłość i skazać swoich klientów na olbrzymie konsekwencje? Jeśli nasze postulaty nie zostaną spełnione, to będziemy strajkować dalej. W planach mamy dołączenie się do innych protestów. Jesteśmy w kontakcie między innymi z rolnikami, którzy w listopadzie planują olbrzymi protest w Warszawie. Jeśli do tego czasu nasza sprawa nie zostanie załatwiona, to pojawimy się także na tym proteście, aby wyrazić swoje niezadowolenie i przedstawić postulaty. 

 

Sprawa nabiera niespodziewanego kształtu. W proteście uczestniczą ramię w ramię firmy, które na co dzień ze sobą konkurują, a także ich klienci, beneficjenci programu, którzy, jak pan wspomniał mogą stać się największymi ofiarami “systemu”, czyli urzędniczych oraz politycznych decyzji. 

 

Dopóki mamy jasne zasady gry na rynku odnawialnych źródeł energii, to możemy ze sobą konkurować. Jeżeli okazuje się, że fundusz, czy jak pan powiedział “system” nas oszukuje, to nie pozostało nam nic innego, jak stanąć ze sobą ramię w ramię, aby walczyć o swoje pieniądze. 

To, że są z nami nasi klienci – beneficjenci programu, to duża zmiana, ponieważ podczas strajków, które odbywały się w ubiegłym roku urzędnicy, przedstawiciele funduszu próbowali wykreować narrację, że wykonawcy to są oszuści, złodzieje. Mówili o tym, że były nieprawidłowości, że były zawyżone ceny, że firmy naciągały swoich klientów. To wszystko miało odwrócić uwagę od niekompetencji urzędników i zatuszować ich opieszałość. 

Oczywiście, jak w każdej branży, przy każdym programie dotacyjnym zdarzają się “czarne owce”, które próbują wykorzystać sytuację, ale są to jednostkowe przypadki. Tak samo było w tym przypadku. Na przykład, że ktoś wziął zaliczkę i nie wykonał pracy. To są rzeczy, które również przez nas, jako przedsiębiorców działających w tej branży są piętnowane, ale nie mamy na nie wpływu, bo tego typu nieuczciwe praktyki patrząc na skalę działań, po prostu mogą się zdarzyć. To jest jednak promil wszystkich inwestycji, dlatego w tej sytuacji nie można wrzucać wszystkich firm do jednego worka, a jeszcze rok temu fundusz próbował to zrobić. To była zagrywka medialna, która na szczęście się nie udała. 

Teraz uwaga skupiła się – tak, jak powinno być to od początku – na funduszu, który krytykowany już jest nie tylko przez przedsiębiorców, ale także beneficjentów programu, którzy publicznie podnoszą, że wszystkie prace zostały wykonane zgodnie ze sztuką, a fundusz za to nie zapłacił. 

Na koniec chciałem dodać jeszcze jedną istotną rzecz, która pojawia się na każdym strajku. Podczas protestów każdy z prezesów wojewódzkich funduszy wychodzi do nas i mówi, że pieniądze byłyby wypłacone, gdyby wnioski były złożone poprawnie. W takich sytuacjach podpierają się oni statystykami, że 80% wniosków zawiera braki lub błędy. To jest wersja funduszu, natomiast jakie są fakty? Regulamin tego programu wymaga sześciu załączników, z którymi jest złożone pewnie 99% wniosków. Natomiast fundusz międzyczasie próbując zatuszować brak pieniędzy lub opieszałość w weryfikowaniu wniosków i inne niekompetencje zaczął dokładać kolejne dokumenty, które trzeba dostarczyć. To spowodowało, że doszło do wielu absurdów. Na początku fundusz wymagał faktur, dziś wymaga faktur, kosztorysu do faktur, opisu do kosztorysu do faktur i uzasadnienie opisu do kosztorysu do faktur. Przecież to jest jakiś kabaret, że my tworzymy kolejne pisma, a fundusz musi rozdmuchiwać administrację, zatrudniać kolejnych urzędników, którzy mają to wszystko oceniać. Większość wniosków złożona jest w prawidłowy sposób, a te statystyki, którymi podpierają się prezesi wojewódzkich funduszy wynikają z tego, że wymagają oni kolejnych wyjaśnień innych wyjaśnień, żeby później móc wyjść przed kamerę i powiedzieć, że to beneficjenci, czyli Polacy, którzy w tym programie uczestniczą są debilami i półgłówkami, bo 80% wniosków jest złożona źle. Tu powinna wystąpić autorefleksja, czy wina leży po stronie beneficjentów, czy osób, które ten program napisały i za niego odpowiadają? 

 

Dziękuję za rozmowę.