– Grzegooorz Krychowwiaaak! – skandują dzieci trenujące na co dzień w Mazurze Radzymin, gdy ten wraca do szatni po rozgrzewce. Stoją w rzędzie i wyciągają ręce, by przybić z nim piątkę. Czekają, aż będą mogły wyprowadzić piłkarzy na boisko. Wojnę o to, kto stanie przy największych gwiazdach – Krychowiaku i Kubie Grabowskim, raperze znanym jako Quebonafide, grającym w klubie od kilkunastu miesięcy – przerywa trener i podejmuje autorytarną decyzję. Do każdego zawodnika doprowadza jednego chłopca, tylko przy Krychowiaku i Quebonafide zostawia po dwóch. Szczęśliwcom uśmiech nie schodzi z twarzy.

Zobacz wideo Quebonafide wszystkich zszokował. Wystarczył jeden trening

W Radzyminie zdążyli się już przyzwyczaić do znanych nazwisk w składzie Mazura. Od dłuższego czasu piłkarzem i działaczem tego podwarszawskiego klubu jest Quebonafide, a od tej rundy w obronie gra Jakub Rzeźniczak, pięciokrotny mistrz Polski z Legią Warszawa. Ale nagłe pojawienie się Grzegorza Krychowiaka, mającego za sobą występy w Lidze Mistrzów, triumf w Lidze Europy i sto spotkań w reprezentacji Polski, to jednak wydarzenie z jeszcze wyższej półki. – Jakiś kosmos – stwierdził trener Mazura, Andrzej Greloch.

To też jedna z dziwniejszych historii w polskiej piłce – Krychowiak, kilka miesięcy po wygaśnięciu kontraktu w cypryjskiej lidze, nagle, po cichu, został zgłoszony do rozgrywek przez występujący w warszawskiej okręgówce Mazur Radzymin. Klub nigdzie tego nie ogłaszał, ale sprawa przypadkiem wyciekła do mediów. „Super Express” w piątek, dzień przed meczem z trzecią drużyną Polonii Warszawa, w którym Krychowiak miał zadebiutować, napisał, że na tym jednym meczu jego kariera w Mazurze się skończy. Co więcej, podał też, że jego kariera skończy się wtedy w ogóle, a ostatni mecz ma zostać nagrany na potrzeby przygotowywanego o nim pełnometrażowego filmu.

Ale to nie koniec. Za „transferem” Krychowiaka do Mazura stał Quebonafide – to on wpadł na ten pomysł i namówił byłego reprezentanta. Inny raper, Michał Matczak „Mata,” który także ma swój klub – A-klasowy Tajfun Ostrów Lubelski, nagrał krótki utwór, tzw. diss, w którym zdradził, że on pierwszy dogadał się z Krychowiakiem i miał ściągnąć go do swojej drużyny.

– Ghostuje mnie managment i ghostuje mnie Krychowiak / Graliśmy mecz raz w Łodzi, była wtedy sztama / Miałeś przejść do Tajfuna, jak skończysz na Cyprze blamaż / Zwykły karierowicz, umowa niedotrzymana – rapował z przymrużeniem oka.

Jak Pasterka

Na stadion w Radzyminie przyjeżdżam z godzinnym wyprzedzeniem. Gdy przechadzam się wzdłuż trybun, kibice żartują, że z tym meczem jest jak z Pasterką w Boże Narodzenie – by zająć miejsce, trzeba przyjść znacznie wcześniej. I mają rację, bo już kilkadziesiąt minut później na trybunach nie będzie ani jednego wolnego krzesełka. Kibice będą też stali za bramką i po drugiej stronie boiska, tuż przy ławkach rezerwowych. Obecny na meczu burmistrz Radzymina stwierdził, że na stadionie musiało być blisko tysiąc osób. Działacze Mazura mówili jasno: takich tłumów nie było tu nigdy.

– Chcieliśmy, żeby to się odbyło inaczej, po cichu i spokojniej. Nie chwaliliśmy się tym. Mieliśmy to zrobić dopiero po meczu. Ale rozeszło się. To chyba najważniejszy dzień w historii Mazura Radzymin – mówił Sport.pl jeden z członków zarządu klubu.

Rywalem była trzecia drużyna Polonii Warszawa, składająca się wyłącznie z juniorów. I to ona była faworytem – choćby dlatego, że po jedenastu kolejkach sezonu miała na koncie pięć punktów więcej niż Mazur. Krychowiak założył koszulkę z numerem 18 i zajął miejsce na środku boiska. Jak zwykle – był defensywnym pomocnikiem, ale bardzo chętnie włączał się do ofensywnych akcji. O zgraniu z kolegami nie mogło być mowy, bo Krychowiak dopiero w czwartek wylądował w Polsce i odbył z Mazurem tylko jeden trening, ale i tak starał się dowodzić zespołem. Szybko nauczył się imion i pseudonimów. – Często mówił, jak mam się ustawić, kiedy ruszyć do pressingu i którego zawodnika pilnować. Mając go za plecami, czułem się naprawdę bezpiecznie i wiedziałem, że mogę bardziej skupić się na grze do przodu – mówił Sport.pl Krzysztof Kondracki, kapitan Mazura i 'hypeman” Quebonafide.

– W tej lidze oczywiście nie ma oficjalnych statystyk, dlatego oddelegowaliśmy jednego z trenerów do obserwowania Grześka. Skupiał się tylko na nim. Obserwował każde jego zagranie. Tylko w pierwszej połowie naliczył mu osiemnaście odbiorów! Zawsze był dobrze ustawiony i czyścił wszystko. Chyba nie miał niecelnego podania. Co tu dużo mówić… Inny świat. Pan piłkarz z Ligi Mistrzów! – uśmiechał się trener Andrzej Greloch. Dodajmy, że przy jednej z prób odbioru, w 33. minucie, Krychowiak sfaulował rywala i dostał żółtą kartkę.

Wystarczyło siedem minut! Grzegorz Krychowiak z asystą w okręgówce

Mazur źle zaczął mecz i już w 2. minucie stracił bramkę po rzucie wolnym. Wtedy – po raz pierwszy tego popołudnia – po trybunach poniosło się niemrawe „Nic się nie stało”. Krychowiak wziął się do roboty i już pięć minut później asystował przy golu na 1:1 – włączył się do kontry, oskrzydlił akcję z lewej strony i bardzo przytomnie dograł piłkę w pole karne prosto do wbiegającego Wiktora Lacha. To była najlepsza akcja Krychowiaka w tym meczu. Później jeszcze kilka razy ciekawie podawał i szybko podejmował decyzje, ale nie wyróżniał się w ewidentny sposób. Jeśli ktoś liczył na to, że piłkarz mający tak duże doświadczenie na najwyższym poziomie będzie w lidze okręgowej olśniewał widzów i ośmieszał przeciwników, ten mógł być nieco rozczarowany. Takie oczekiwania były jednak bezpodstawne. Nie ta pozycja, nie ta charakterystyka piłkarza.

– Wystarczyło spojrzeć, jak podawał piłkę. Robił to idealnie. Tak, że przyjmujący nie musiał się męczyć. Nie musiał nawet tej piłki poprawiać, bo dostawał ją od Grześka w odpowiednim momencie, kopniętą po ziemi, z właściwą mocą. To nie jest w okręgówce norma. Aż dziwnie się czuję, gdy to analizuję… Po prostu: wielka klasa, świetna technika – stwierdził Greloch i dodał: – To dla mnie wielkie szczęście, że mogłem „poprowadzić” Grześka w jego pierwszym meczu w polskiej lidze. Ja jestem trenerem powiatowym, a tutaj piłkarz z Ligi Mistrzów, reprezentant Polski, jeden z bohaterów kadry Adama Nawałki… Zrobiłem sobie z nim zdjęcie na pamiątkę. Żona by mi chyba nie wybaczyła, gdybym takiego zdjęcia nie miał.

– Powiedziałem piłkarzom, żeby obserwowali Grześka, bo mogą się od niego wiele nauczyć. I to dotyczy nawet najprostszych spraw. Zwróciłem uwagę na to, że po czwartkowym treningu, na którym murawa była bardzo grząska, więc pod korkami zbierało się sporo błota, część piłkarzy schowała buty do torby i poszła do domu. Część tylko wytrzepała je przed szatnią. A Grzegorz? Wziął je do umywalki i dokładnie umył – opowiada trener.

„Dyrektorstwo sportowe jest obarczone wielką tajemnicą”

Każdy krok Krychowiaka był śledzony przez kamery „Papaya Films”, polskiej firmy, która nakręciła już filmy o Robercie Lewandowskim, Jakubie Błaszczykowskim i Wojciechu Szczęsnym. Teraz nagrywa pełen metraż o Krychowiaku. I również w związku z tym doszło do jego występu w Mazurze Radzymin. Nie grał od maja, potrzebne były ujęcia, jak kopie piłkę. Mimo to, pomocnik nie pchał się na pierwszy plan – nie podszedł do rzutu karnego, tylko raz wykonał rzut wolny, a przy rzutach rożnych nawet nie wchodził w pole karne. Słowem – nie polował na gola. Nie szukał też efektownych akcji. Grał jak zwykle.

Po meczu jeden z młodych piłkarzy Polonii stwierdził, że Krychowiak nie dawał z siebie wszystkiego. – W drugiej połowie chyba mu się już nie chciało – powiedział, podkreślając jednocześnie, że było dla niego zaszczytem zagrać z nim na jednym boisku.

Spotkanie zakończyło się remisem 3:3. Czy był to ostatni mecz Krychowiaka w Mazurze? Nie wiadomo. Z kuluarowych rozmów z zawodnikami i władzami klubu nie wyłania się konkretny plan. Może jeszcze zagra, może nie. Wstępnie miał to być jeden mecz, ale nic nie jest przesądzone. Ponoć Krychowiak zapytał, jak wygląda terminarz Mazura. – Będziemy Grześka namawiać. Zobaczył, że rodzi się tutaj coś ciekawego – mówili nam Kondracki i Jakub Rzeźniczak, który ze względu na zawieszenie za czerwoną kartkę oglądał ten mecz razem z kibicami. – Dyrektorstwo sportowe jest obarczone wielką tajemnicą – mrugnął okiem Quebonafie rozdając autografy.

To właśnie po ostatnim gwizdku szaleństwo było największe. Kibice z trybun przybiegli pod szatnię, by zrobić sobie zdjęcie i dostać autograf od Krychowiaka, Quebonafide i Rzeźniczaka. Kto ustrzelił takiego hat-tricka, wracał do domu szczęśliwy.