Jolanta Majewska-Machaj: Przed dwoma laty, kiedy pojawiłeś się w „Komisarzu Aleksie” jako nowy komisarz, Paweł Kozera, powiedziałeś, że chciałbyś, by widzowie polubili tego bohatera i żeby ta przygoda trwała jak najdłużej. Udało się?
Marcin Rogacewicz: – Wygląda na to, że tak. Mam nadzieję, że mój bohater na dobre zagościł w ludzkich sercach, takie dochodzą mnie słuchy i bardzo się z tego cieszę. Mnie również jest on bliski, lubię tę robotę, lubię swoją rolę. No i uwielbiam grać z psem!
Choć początki wcale nie były łatwe…
– Bo zaczęliśmy z partyzanta, czyli poznaliśmy się na planie, nie było czasu na tzw. okres przygotowawczy. Ale w tej chwili, między transzami, spotykamy się z Aleksem regularnie. Trenujemy wspólnie, bawimy się, żeby ta więź była jak najmocniejsza, żebyśmy mogli razem pracować w kaskaderskich i innych scenach, żebyśmy czuli się swobodnie – i on, i ja.
Mówisz o jednym psie – a psy są dwa. Jeden to Alex, imiennik serialowego gwiazdora i drugi, jego dubler, Tao, grają na zmianę. Z obydwoma ćwiczysz tak samo?
– Jak najbardziej, raz z jednym, raz z drugim. Obaj, i Alex, i Tao to przesympatyczne, mądre stworzenia, choć różnią się charakterem. Alex jest starszy, stateczniejszy, on zresztą gra więcej i ma doświadczenie, Tao zaś to specjalista od kina akcji. Oba są szkolone przez parę znakomitych trenerów, Agatę Kordos i Marka Russa, którzy dbają także o komunikację na linii aktor – pies i w dużej mierze to ich zasługa, że ta współpraca układa się bez zarzutu.
W tym sezonie do policyjnej drużyny dołączyła nowa komisarz, Monika Niewiadomska, grana przez Olgę Bołądź. Jakie będą wasze relacje?
– Przyjacielsko-zawodowe, co jest komfortową sytuacją, kiedy dużo się razem przebywa i rozwiązuje wiele zawiłych spraw. Dodatkowym atutem jest fakt, że wybór produkcji padł akurat na Olgę, cudowną, fantastyczną aktorkę, którą serdecznie pozdrawiam. Praca z nią to czysta przyjemność, podobnie zresztą jak z całą ekipą „Komisarza Aleksa”. Zdjęcia mamy niemal dzień w dzień, często po kilkanaście godzin, i nigdy nie dość nam nawzajem swojego towarzystwa.
Tej jesieni oprócz pracy w serialu bierzesz udział w „Tańcu z Gwiazdami”. Da się to jakoś pogodzić?
– Łatwo nie jest, zwłaszcza, że jeszcze od czasu do czasu gram spektakle po kraju. W ostatnich miesiącach pracuję po kilkanaście godzin na dobę, do tego dojazdy, jedzenie, toaleta – jak sobie obliczyłem – wychodzi średnio 4 godziny na spanie.
Zdjęcie
Marcin Rogacewicz i Agnieszka Kaczorowska
/Wojciech Olkuśnik /East News
Gdzie jest trudniej – na planie, teatralnej scenie czy na tanecznym parkiecie?
– Tego się nie da porównać, to jest zupełnie inna forma pracy, tym bardziej, że nigdy wcześniej nie tańczyłem. Śmieję się, że los sprawił, że teraz każdego dnia przeobrażam się z policjanta w tancerza – i to jest ciekawe.
Masz dryg do tańca?
– Mam słuch muzyczny, poczucie rytmu, lubię się rozwijać, podoba mi się to. Aczkolwiek wiem, że wchodząc w ten projekt, podjąłem się karkołomnego zadania…
I kto to mówi? Człowiek, który latał śmigłowcem i wielokrotnie skakał ze spadochronem!
– (śmiech) Okazuje się, że latanie i skakanie to wcale nie jest jeszcze takie ekstremum, jak myślałem. Wejść na parkiet „Tańca z Gwiazdami” i tam zatańczyć – to jest dopiero wyczyn! I żeby sprostać temu wyzwaniu, trzeba włożyć w to mnóstwo wysiłku i całe serce, co staram się robić.
Co do serca, o którym mówisz – wiemy już, że w twoim zagościła nowa miłość, a wybranką jest Agnieszka Kaczorowska, twoja taneczna partnerka, czemu daliście wyraz ognistym pocałunkiem na oczach wszystkich już w pierwszym odcinku programu…
– Tak było, kamery zarejestrowały, odcinek można obejrzeć w internecie. Myślę, że wszystko jest tu jasne i nie potrzeba komentarza.
We wspomnianym nagraniu dzielisz się też z widzami informacją, że skończyłeś właśnie 45 lat i zaczynasz całkiem nowe życie. Da się tak?
– Taki mam zamiar – przeżyć drugą połowę, czyli kolejnych 45 lat (mam nadzieję) zupełnie inaczej niż pierwszą. Przekraczać swoje granice, robić to, czego nigdy dotąd nie miałem okazji bądź odwagi dokonać, odkrywać nieznane obszary i możliwości na zewnątrz i wewnątrz siebie. Poznawać Marcina z nieznanej mi dotąd strony… (uśmiech)
A coś z tego dawnego Marcina jeszcze w tobie zostanie?
– Mnóstwo rzeczy. Przeszłość, dokonania zawodowe i nie tylko, wspomnienia, rodzina, dzieci – sprawy, które były, są i pozostaną ważne. Moje pasje, np. do majsterkowania, którą zaszczepił we mnie dziadek… – to wszystko jest i będzie.
– Ale chodzi o coś innego, o gruntowną przemianę mentalną, o korektę priorytetów, wyborów życiowych dokonywanych do tej pory. Moja babcia zwykła mówić – nie trzeba patrzeć wstecz. Zgadza się, to mądre słowa, choć z drugiej strony, patrząc na błędy, które popełniliśmy kiedyś, możemy uniknąć ich w przyszłości. I w tym kierunku idę.
Rozmawiała: Jolanta Majewska-Machaj
Wideo
“Odwilż”: Piotr Trojan o nowym bohaterze “Odwilży 3”
INTERIA.PL