Po końcowym gwizdku piłkarze poszli podziękować za doping, ale nie zbliżyli się specjalnie do trybun, bo gdy tam szli, usłyszeli „Legia grać, k**** mać” i „chcemy mistrzostwa”.

Tytuł jest głównym celem drużyny, ale na razie Legia musi myśleć, jak gonić czołówkę i w ogóle awansować do europejskich pucharów, bo zajmuje dopiero 10. pozycję ze stratą 10 punktów do lidera Górnika Zabrze (ma jeszcze mecz zaległy).

Największym problemem jest postawa ofensywnych piłkarzy. W Ekstraklasie zdobyła 14 bramek, pod tym względem wyprzedza tylko Arkę i Piasta. Przede wszystkim brakuje goli, ale i asyst ze strony ofensywnych piłkarzy.

W ostatnich siedmiu meczach we wszystkich rozgrywkach strzeliła sześć goli, dwa z Szachtarem strzelił defensywny pomocnik Rafał Augustyniak, a jednego — z Zagłębiem — rywale sami sobie wbili. Napastnik Mileta Rajović (najdroższy piłkarz w historii Ekstraklasy, przyszedł za 3 mln euro) nie trafił do siatki w pięciu meczach z rzędu, a jego zmiennik Antonio Colak w ogóle jeszcze nie strzelił gola w nowych barwach. Tym razem zabrakło go nawet na ławce rezerwowych.

Rajović potrzebuje wsparcia od skrzydłowych, bo sam niewiele sobie wykreuje, to taki typ zawodnika. A Noah Weisshaupt i Ermal Krasniqi, podobnie jak sprowadzony już wcześniej Kacper Chodyna, na razie niewiele wnoszą. Tym razem w komplecie zostali odesłani na ławkę rezerwowych. Małym plusikiem może być za to postawa Kacpra Urbańskiego, który z Lechem był wyróżniającym się piłkarzem Legii.

Na razie letnie transfery trudno uznać za udane. Po meczu trener Edward Iordanescu słusznie diagnozował problemy Legii ze skutecznością i wskazywał na ich przyczynę, ale jego zadaniem jest nie tylko na to wskazać, bo to potrafi też uważny obserwator meczów Legii, ale i znaleźć rozwiązanie. Na razie to więc tylko słowa.

Iordanescu oraz odpowiedzialni za transfery dyrektor sportowy Michał Żewłakow i dyrektor ds. operacji piłkarskich Fredi Bobić mają znane nazwiska, każdy z nich w świecie futbolu ma opinię fachowca, ale efekty ich pracy w Legii na razie są dość marne.

Lech cieszy się z remisu

Z kolei trener Lecha Niels Frederiksen po meczu był zadowolony z remisu, choć też mógłby czuć lekkie rozczarowanie, więc jego dobre samopoczucie nieco mnie dziwi. Lech zaprezentował się dużo lepiej niż w czwartek, zagrał wreszcie w najmocniejszym składzie, ale też nie błysnął i zajmuje dopiero piątą pozycję w Ekstraklasie, co też jest rozczarowaniem. Do lidera traci sześć punktów, ma mecz zaległy.

Hit Ekstraklasy na boisku więc zawiódł, a remis był zasłużony, bo obie drużyny stworzyły podobną liczbę sytuacji, w tym tzw. dużych szans (po zero), co też pokazuje, jak wyglądał ten mecz, ale i wskazuje, że miejsca w tabeli obu ekip są nieprzypadkowe.

Gorąco na trybunach w Warszawie

Na trybunach jak zwykle było za to gorąco. Mecz przebiegał w innej atmosferze niż poprzednie starcie tych ekip, gdy w maju lechici weszli na stadion dzięki pomocy legionistów, a potem obie grupy kibiców unikały wzajemnych wyzwisk. Teraz niestety znów można było usłyszeć mnóstwo wulgaryzmów i przyśpiewek, co kibole planują zrobić z fanami rywali. Z drugiej strony był też gorący doping prowadzony przez obie grupy fanów, którzy niemal w całości wypełnili obiekt przy Łazienkowskiej.

Z pozytywów, prawie nie było transparentów politycznych, które upodobali sobie kibice Legii, z wyjątkiem jednego, Lech wywiesił „Fu** Antifa”.

Pod względem piłkarskim oczekiwaliśmy jednak na pewno więcej.