— Nie chcę zaczynać od oceny pracy sędziego, wolę skupić się na futbolu. Przyjechaliśmy tu z myślą o wygranej. Myślę, że było to klarowne, jak zaczęliśmy i kontrolowaliśmy to spotkanie — rozpoczął pomeczową konferencję prasową Edward Iordanescu, który szybko został zapytany o rzut karny podyktowany przez sędziego Jarosława Przybyła pod koniec pierwszej części gry.

— Nad taką mentalnością pracujemy codziennie i uważam, że zasłużyliśmy w tym meczu na zwycięstwo. Uważam, że w pierwszej połowie na boisku była tylko jedna drużyna. Z całym szacunkiem dla Rakowa, który jest na pewno bardzo mocnym zespołem i piękną historią. Ale to my mieliśmy przewagę i sytuacje strzeleckie. Uważam, że w pierwszej połowie powinniśmy zamknąć to spotkanie i zejść do szatni — mówił rumuński trener, który uważa, że arbiter popełnił kardynalne błędy. I to jeszcze przed samą sytuacją, w której piłkę ręką we własnym polu karnym zagrywał Petar Stojanović.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Trener Legii ocenił wprost decyzję arbitra. „Nie mogę znaleźć wytłumaczenia”

— W mojej ocenie przede wszystkim nie było faulu Steve’a Kapuadiego na Tudorze, po którym był rzut wolny. Nie można podyktować faulu w tej sytuacji. Potem doszło do tej tego rzutu karnego. Kiedy zawodnik jest w powietrzu można dotknąć nawet jednym palcem i wtedy traci on swoją pozycję. Oglądałem całą sytuację 20 razy i starałem się znaleźć wytłumaczenie. I nadal nie mogę go znaleźć. Nie chciałbym już mówić o arbitrach i nie chcę tego robić w przyszłości. Ten moment był bardzo ważny dla przebiegu całego spotkania — wspominał Iordanescu.

W drugiej połowie Legia nie znalazła recepty, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. — W szatni zobaczyłem bardzo dużo frustracji, smutku i zwątpienia. Staraliśmy się o tym zapomnieć i pchnąć grę dalej do przodu. W drugiej połowie trudno było złamać rywala. Grali na dużej intensywności i mieli też swoje sytuacje — tłumaczył opiekun stołecznego zespołu.

„Nie mam magicznego przycisku”. Trener Legii się z tym nie kryje

Iordanescu niczym mantrę powtarzał natomiast o rozpoczętym procesie budowy zespołu, który wymaga czasu. I tu wspomniał choćby o Stevie Kapuadim, który wrócił do Warszawy na trzy dni przed meczem z Radomiakiem Radom, w którym pierwszy raz zagrał w duecie z Kamilem Piątkowskim. Z drugiej strony przyznawał, że ciąży na nim presja i odpowiedzialność, by przywrócił mistrzowski tytuł na Łazienkowską.

— Raków walczy z tymi samymi bolączkami, jak nasz zespół. Było wiele zmian w zespole i to bardzo ważne, by ludzie zrozumieli, że nie mam magicznego przycisku. Pracujemy nad tym, by zbudować zespół i wytworzyć chemię między zawodnikami. Jestem szczęśliwy, że dołączyło do nas bardzo wielu dobrych zawodników. Musimy pracować nad każdym elementem i doświadczać tego wszystkiego razem. Nie mam wątpliwości co do przyszłości, ale musimy szybko reagować i zdobywać punkty. Wielu trenerów mówi o procesie i czasie, a sam ponoszę odpowiedzialność, by pewne rzeczy zbudować szybko i osiągnąć cele, które wyznaczyliśmy sobie w tym sezonie. A jest nim mistrzostwo Polski — wskazywał wprost Iordanescu.

Rumuński trener nie zgadzał się natomiast z opinią, że to Raków w pierwszych minutach przejął inicjatywę na placu gry.

— Uważam, że oba zespoły rozpoczęły ten mecz ostrożnie. Gdy spotykają się dwa zespoły walczące o tytuł to nikt nie chce popełnić błędu na początku. Naszym planem było przejęcie inicjatywy z czasem i kontroli nad meczem. I tak się stało. Jeżeli moje wypowiedzi nie wystarczą proszę zerknąć w statystyki. Większość meczu prowadziliśmy atak pozycyjny, mieliśmy więcej strzałów i sytuacji w trzeciej tercji boiska — zakończył Edward Iordanescu.