Jeśli nawet Mileta Rajović nie kosztował Legii Warszawa 3 mln euro (a już na pewno nie od razu), to i tak dużo za niego zapłacono, więc oczekiwania są konkretne. Duński wieżowiec na razie ich nie spełnia. Występ z Lechem Poznań był smutnym podsumowaniem ostatnich tygodni w jego wykonaniu.

W tym przypadku czas wcale nie działa na korzyść zawodnika. Jest wręcz przeciwnie: im dalej w las, tym gra Rajovicia mniej się podoba. Coraz mocniej wychodzą na wierzch jego niedostatki, przykrywające atuty, które oczywiście też posiada.

Kozacy i badziewiacy 13. kolejki Ekstraklasy

Gdy Jean-Pierre Nsame był zdrowy i eksplodował z formą, Rajović wchodził sobie z ławki i powoli się rozkręcał. Zdarzało się też, że grali w ataku razem, jak w rewanżu z AEK-iem Larnaka czy spotkaniu z Cracovią, w którym Nsame doznał poważnej kontuzji. Duński snajper zdobył wtedy bramkę, podobnie jak tydzień później z Radomiakiem. W europejskich pucharach trafił w rewanżu z Cypryjczykami i zamknął rywalizację w dwumeczu z Hibernianem, decydującym o wejściu do fazy ligowej Ligi Konferencji.

Mogło się wydawać, że będzie się rozkręcał i dawał zespołowi coraz więcej, zwłaszcza że po stracie Nsame oraz oddaniu Szkurina, Guala i Alfareli rywalizacja w ataku stała się mocno ograniczona. Rzutem na taśmę doszedł co prawda Antonio Colak, ale od początku wystąpił jedynie z Samsunsporem, gdy Edward Iordanescu wymienił praktycznie całą jedenastkę. Teraz Chorwat nie wchodzi nawet w końcówkach. Najwyraźniej nie jest gotowy.

Po zamknięciu okienka nie udało się już sprowadzić nikogo na zasadzie wolnego transferu, więc Rajović zyskał naprawdę duży komfort. Nic tylko grać i umacniać swoją pozycję.

On jednak poszedł w drugą stronę. Ma zaufanie, często gra po 90 minut i nic. Bramki nie zdobył od pięciu spotkań, ma już prawie 450 minut z pustym przebiegiem. A jeżeli pominiemy rzut karny z Pogonią Szczecin i wrócimy do ostatniego „normalnego” gola, wychodzi nam już osiem meczów i 637 minut. Zresztą, trafienie z Radomiakiem polegało na tym, że Filip Majchrowicz fatalnie minął się z piłką na przedpolu, dzięki czemu Rajović doszedł do najłatwiejszej sytuacji w swoim życiu. Nie dało się tego zmarnować.

Pudła w kluczowych momentach

A dogodne okazje Duńczyk marnuje, oj tak.

W Lubinie nie potrafił pokonać Dominika Hładuna z paru metrów. Doprowadził natomiast do zamieszania, które zakończyło się kontuzją bramkarza Zagłębia.

Kolejkę wcześniej w Zabrzu uderzał plecami po błędzie Marcela Łubika, ale piłkę z linii bramkowej wybił Jarosław Kubicki.

Z Jagiellonią Białystok zaprzepaścił wspaniałą akcję Kacpra Urbańskiego, jego strzał głową z bliska obronił Sławomir Abramowicz.

To wszystko były kluczowe momenty w ważnych meczach, w których Legia łącznie zdobyła jeden punkt. Gdyby Rajović nie zawiódł, mogłoby być znacznie lepiej.

Według oficjalnych statystyk Ekstraklasy napastnik Legii w praktyce powinien mieć już pięć goli, a ma tylko trzy. Jego nieskuteczność była też widoczna w pucharach, gdy Wojskowi niemiłosiernie gnietli AEK Larnaka. Rajović strzelił na 2:0, ale potem nie wykorzystał kapitalnej okazji w 43. minucie. Gdyby spisał się lepiej, straty z pierwszego meczu zostałyby odrobione, a tak goście po chwili trafili na 1:2 i Legia mentalnie już do rywalizacji nie wróciła.

A jeśli zawodnik o takiej charakterystyce strzela mniej niż powinien, zaczyna coraz bardziej irytować w całościowym ujęciu. Wyraźne ograniczenia techniczne sprawiają, że jest z niego niewiele pożytku poza polem karnym przeciwnika.

Niewiele, bo od czasu do czasu dobrze zagra tyłem do bramki. W ten sposób mógł zaliczyć asystę do Elitima w meczu z Jagiellonią (Kolumbijczyk trafił w słupek). Nawet z Lechem raz optymalnie zgrał piłkę do Urbańskiego, który groźnie uderzał sprzed pola karnego. W międzyczasie jednak często walczy o to, żeby piłka mu nie odskakiwała nawet w prostych sytuacjach.

Gdyby miał zadowalające liczby, moglibyśmy się do tego uśmiechnąć, ale jest inaczej. 17 meczów, 1062 minuty na boisku i zaledwie pięć goli. Za mało, zdecydowanie za mało.

Problemów ze skutecznością nie ma natomiast Karol Czubak. Napastnik Motoru Lublin przy xG wynoszącym 4.70 ma już na koncie siedem trafień.

Z Widzewem Łódź dwukrotnie pokazał klasę. Najpierw sytuacyjnie strzelił piętą będąc plecami do bramki, a następnie po wbiegnięciu na wolne pole i otrzymaniu podania huknął nie do obrony pod poprzeczkę. Tak to się robi, panie Rajović.

Mimo że Bartosz Frankowski potwornie się mylił na korzyść Górnika Zabrze z Jagiellonią, i tak trzeba docenić generalnie dobrą grę gospodarzy. Z tego względu w kozakach ekipa z Roosevelta ma aż trzech przedstawicieli.

Drugi raz z rzędu w gronie najlepszych znajduje się Marcel Reguła. Tak trzymać. Chyba najlepszy występ w Ekstraklasie zanotował Borja Galan. Może będzie to jakiś przełom dla Hiszpana, który był gwiazdą w I lidze, ale coraz mniej osób o tym pamięta.

Adrian Chovan jako numer jeden w bramce awansował z Termaliką do Ekstraklasy i… latem przegrał walkę o skład. Bronił Miłosz Mleczko, ale rzadko pomagał drużynie. Słowak dostał szansę z Zagłębiem i pięknie ją wykorzystał. Do przerwy bronił wybornie, dzięki niemu beniaminek wywalczył punkt. Mleczko na najbliższe tygodnie musi zaprzyjaźnić się z ławką.

CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. FotoPyK