O Saberze Kazemim zrobiło się głośno po tym, jak ten został porażony prądem. Doszło do tego w momencie, gdy wchodził do wody, choć doniesienia mówią o tym, iż ten miał skakać „na główkę”.
Ostatecznie siatkarz został wprowadzony w stan śpiączki, a jego życie było zagrożone. Tymczasem w ostatnich dniach Irańska Federacja Siatkówki przekazała, że u 26-latka doszło do śmierci mózgu.
Jeszcze przed tą informacją Witalij Papazow, klubowy kolega Kazemiego z Al Ahli, wydał komunikat dotyczący tej sprawy. „Historia jest bardzo dziwna, wiele jest niewiadomych. W oficjalnym oświadczeniu napisano, że doszło do porażenia prądem w basenie, ale kontrole przeprowadzone na basenie nie wykazały żadnych problemów (oczywiście, być może hotel coś ukrywa, bo kamery jakimś cudem nie zadziałały). Potem pojawiły się plotki, że uderzył głową w basen i że pomoc nie nadeszła przez długi czas (około 20 minut)” – podkreślił Rosjanin.
„Okazało się jednak, że byli z nim ludzie. Dlaczego więc nikt nie próbował mu pomóc przez 20 minut, aż do przybycia ratowników? To niepojęte. Nasz zespół stacjonował w pobliskim hotelu, ale szczegóły sytuacji są niejasne nawet dla nas. Wiadomo, że jest on obecnie podtrzymywany przy życiu i ma zostać przetransportowany, co jest trudne zarówno pod względem biurokratycznym, jak i finansowym (150 000-300 000 dolarów). Niezależnie od tego, jedno jest jasne: z głębokim smutkiem informuję o strasznej tragedii. Składam kondolencje jego rodzinie; to straszna sytuacja” – dodał Papazow, który mocno przejął się tą sytuacją.
Słowa Rosjanina dobitnie pokazują, że tak naprawdę niewiadomą pozostaje, co rzeczywiście wydarzyło się w hotelu. W dodatku patrząc na to, iż kamery rzekomo nie działały, trudno może być poznać prawdziwą wersję.