Józef Jarmuła zmarł w wieku 83 lat. Był żużlowcem, który potrafił porwać tłumy, wizjonerem i człowiekiem wyprzedzającym swoją epokę. Uwielbiany przez kibiców w całym kraju, zwłaszcza przez kobiety. Rywale obawiali się rywalizacji z nim pod taśmą, natomiast sędziowie i działacze klubowi często go nie znosili. To postać legendarna, z którą dziś może się równać jedynie Bartosz Zmarzlik.
– Myślę, że kiedy był ulubieńcem publiczności, co niektórzy mu zazdrościli, choć o tym nie mówili, to startował przede wszystkim dla widzów i widowiska. Kibice przychodzili na Jarmułę. Zawsze pytano, czy wystąpi w meczu. Wokół niego zaczęła się tworzyć legenda. Najlepiej widać to było w Poznaniu w dniu jego śmierci – w trakcie zawodów kibice spontanicznie zaczęli skandować jego imię i nazwisko, mimo że go nie znali – wspomina w rozmowie z WP SportoweFakty Henryk Grzonka, wieloletni dziennikarz żużlowy.
ZOBACZ WIDEO: Były prezes ma swój pomysł na Falubaz. „Myślę, że sprawdziliby się dobrze”
Choć Jarmuła nie zdobył wielu tytułów indywidualnych, imponował czymś zupełnie innym – stylem jazdy. Nikt przed nim, ani prawdopodobnie po nim, nie potrafił zyskać tyle dystansu w trakcie biegu. Mówiono, że celowo przegrywał start, by przez cztery okrążenia popisywać się swoimi umiejętnościami. Był ucieleśnieniem sportowych emocji i widowiska. A wszystko to w charakterystycznej apaszce w groszki, którą zawsze nosił na szyi.
Jarmuła wyróżniał się też doskonałą kondycją. Ćwiczył regularnie, wykonywał mnóstwo pompek, biegał, nie palił i nie pił. Mimo to jego droga w świecie żużla nie była łatwa. Część środowiska zarzucała mu ośmieszanie przeciwników, niektórzy nie chcieli z nim startować. Sędziowie nierzadko wykluczali go za rzekomo zbyt ryzykowną jazdę, a nawet pojawiały się głosy, by odebrać mu licencję.
– Nie tylko ja tak uważam, ale Józek przyszedł na świat za wcześnie. Gdyby pojawił się 20 czy 30 lat później, jego kariera wyglądałaby zupełnie inaczej. Był naprawdę znakomitym zawodnikiem, po prostu nie pasował do tamtej epoki. Wymyślił własny styl jazdy – uniesione przednie koło, praca ciałem, noga wysunięta w tył. Sędziowie tego nie rozumieli, dlatego często go wykluczali i zawieszali. Miał przez to sporo problemów. Gdy w latach 80. zaczęli tak jeździć znani Duńczycy, wszyscy ucichli – opowiada Grzonka.
Wielu zastanawia się, dlaczego Jarmuła nie osiągnął takich sukcesów jak jego rówieśnicy. Zdaniem dziennikarza przyczyną była jego bezkompromisowa jazda, brak kalkulacji i walka do końca. Czasami właśnie to odbierało mu zwycięstwa – jak chociażby w 1975 roku w Częstochowie podczas finału Indywidualnych Mistrzostw Polski.
Józef Jarmuła przyszedł na świat w 1941 roku na Węgrzech, dokąd jego rodzina uciekła przed wojną. Po jej zakończeniu osiedlili się w Raciborzu. Już jako chłopiec interesował się motocyklami. W 1961 roku rozpoczął treningi w Rybniku, lecz tuż przed egzaminem na licencję został powołany do wojska, gdzie spędził trzy lata. Marzenia spełnił w 1966 roku, debiutując w barwach Śląska Świętochłowice.
W klubie tym jeździł do końca sezonu 1972. Potem otrzymał propozycję od Włókniarza Częstochowa, ale jego dotychczasowy zespół nie wyraził zgody na transfer, co skutkowało rokiem przerwy. Do rywalizacji wrócił w 1974 roku i od razu zdobył z nowym klubem drużynowe mistrzostwo Polski, osiągając średnio niemal 2,4 punktu na bieg.
Często popadał w konflikty z działaczami, co miało swoje konsekwencje w 1981 roku, gdy został przez Włókniarza zawieszony na dwa lata. Domagał się lepszego sprzętu, ale klub nie chciał inwestować w motocykle. Nie zrezygnował jednak i po dwóch latach odnowił licencję, ścigając się jeszcze przez dwa sezony – ponownie w Śląsku Świętochłowice. W 1985 roku zakończył karierę.
Marek Cieślak określił go kiedyś mianem „kolorowego ptaka” – i trudno się z tym nie zgodzić. Jarmuła należał do najbardziej utalentowanych żużlowców swoich czasów. 13 października 1990 roku, podczas pożegnalnego spotkania w Częstochowie, zwrócił się do publiczności ze słowami: „nigdy o mnie nie zapomnijcie”. Owacja była tak głośna, że podobno słychać ją było aż pod Jasną Górą. – Te same słowa powtórzyłem na jego pogrzebie – wspomina Henryk Grzonka.
Przez kolejne dekady Jarmuła zachowywał znakomitą formę. W 2019 roku, podczas finału Indywidualnych Mistrzostw Polski, robił pompki na torze i zbiegał do parku maszyn z energią, jakby był o kilkadziesiąt lat młodszy – miał wtedy 78 lat. Rok później, w trakcie PGE Indywidualnych Międzynarodowych Mistrzostw Ekstraligi, przejechał na motocyklu cztery okrążenia, wzbudzając zachwyt publiczności.
Łącznie zdobył osiem medali Drużynowych Mistrzostw Polski – poza wspomnianym złotem, cztery srebrne (1969, 1970, 1975, 1976) i trzy brązowe (1972, 1977, 1978). Wielokrotnie reprezentował Polskę w zawodach międzynarodowych.