Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Jesteś za mikrofonem od blisko pięćdziesięciu lat. Co mówił ci 9-latek prosząc o autograf?
Dariusz Szpakowski: Powiedział, że zna mnie z gry FIFA. Byłem komentatorem tej gry przez piętnaście lat. Mam świadomość, że młode pokolenie kojarzy mnie głównie ze świata wirtualnego. Dziś jest on bardzo ważny, przenika do normalnego życia.
Jakie to uczucie, gdy ktoś kojarzy cię nie zza mikrofonu, a z PlayStation?
Już chyba normalne. Wiele młodych osób pyta mnie właśnie o to, dlaczego zrezygnowałem z komentowania FIFY – że to już nie te same emocje, że nawet grają w starą grę, specjalnie dla mojego komentarza! Oczywiście nie chcę ujmować obecnym komentującym. Piętnaście lat dla młodych ludzi to długo, przyzwyczaili się. Wolałbym jednak, żeby młodzi częściej kopali na boisku, ale rozumiem, że czasy się zmieniły.
ZOBACZ WIDEO: Szymon Kołecki zrównał z ziemią freak fighty. „Nie chciałbym przynieść wstydu”
I między innymi o tym opowiada twoja książka.
Spisaliśmy z Przemkiem Rudzkim różne momenty. Przeprowadziliśmy czytelników przez moje pięćdziesiąt lat pracy za mikrofonem telewizyjnym, przez dwanaście mundiali, przy których pracowałem, przez moje pierwsze i ostatnie mistrzostwa świata czy miejsce, w którym się urodziłem, czyli warszawskie Powiśle. Przemek Rudzki ma łatwość ujęcia tematu, przełożenia języka mówionego na pisany. Świetnie urealnił tamte czasy, by młode pokolenie miało piękny rys historyczny.
Urodziłeś się zaraz po wojnie, w 1951 roku.
Powiśle było wtedy zgruzowane. To dla mnie sentymentalne miejsce. Premiera mojej autobiografii odbyła się na Stadionie Narodowym, po drugiej stronie Powiśla. Chodziłem tu na mecze na ówczesny Stadion Dziesięciolecia. To tu skomentowałem pierwsze spotkanie telewizyjne Polska – Finlandia (1:1), które jednocześnie zamykało stary stadion. Później skomentowałem mecz otwarcia nowego Narodowego, towarzyskie spotkanie Polska – Portugalią (0:0). Następnie mecz otwarcia Euro 2012 Polska – Grecja (1:1). I pożegnania wielu reprezentantów.
Z czego czujesz największą satysfakcję?
Z momentu, gdy w końcu, po latach, mogliśmy pochwalić się przed kolegami z zagranicy tak pięknym stadionem. Działo się to w czasie Euro 2012. Pamiętam, że na mundialu w Korei i Japonii w 2002 roku śmiałem się do Włodka Lubańskiego, by tamtejsze stadiony pokroić i przywieźć kontenerami do Polski.
Dziś Polska to świat?
Zdecydowanie tak, urośliśmy pod każdym względem. Generalnie patrzę na sport, jak na coś głębszego. To ostatnia dziedzina życia, która daje tożsamość narodową w tej zglobalizowanej Europie. Można pomalować twarz, założyć koszulkę. Pokazujesz dumę, że jesteś Polakiem i pragniesz tego samego, co inni: wygranej. Bez względu na upodobania polityczne.
Zaczynałem, gdy korzystało się z mapy, nie nawigacji, a składy były tylko drukowane, bez podglądu na monitorze telewizora. Futbol także się zmienił. Piłkarze to współcześni gladiatorzy, ilość meczów, które rozgrywają, jest przytłaczająca. Kiedyś wystarczyła kadra dwudziestu zawodników, dziś trzydziestoosobowa to za mało.
Pamiętam swój pierwszy reportaż do rozgłośni harcerskiej. Ówczesny selekcjoner, legendarny Kazimierz Górski wpuścił mnie do autokaru reprezentacji, szedłem z zawodnikami tunelem. Podczas meczu zostawiłem mikrofon na dole, na boisku, przy ławce rezerwowych i przeplatałem transmisję reakcjami trenerów i piłkarzy.
W książce opowiedziałem też o wielu rzeczach, które spotkały mnie po drugiej stronie mikrofonu. Nie tylko o sporcie, ale właśnie o zmieniających się czasach, kraju, rzeczywistości. Jak to kiedyś, onegdaj, bywało. Tak ładnie to określę.
Dariusz Szpakowski i dziennikarka TVP Sport Paulina Chylewska
Twój ulubiony moment z całej kariery?
Na pewno ostatni finał mundialu w Katarze i cytat: „Argentyno, Argentyno, co ty robisz?”. To była kwintesencja komentarza. 36. minuta meczu, 2:0 dla Argentyny. A oni bawią się z Francją. Wiem od znajomych, że ludzie, którzy nie interesowali się piłką, oglądali spotkanie do końca z wypiekami na twarzach. Nie sądzę, by taki finał powtórzył się szybko.
Na mundialu w Katarze w 2022 roku statuetkę wręczył ci legendarny brazylijski napastnik Ronaldo.
Niewiele brakowało, a nie przyszedłbym odebrać nagrody. Późno odczytałem maila od organizatorów, nie spodziewałem się wyróżnienia za swój dwunasty mundial w przygodzie z mikrofonem. Mam piękne skojarzenie z Ronaldo. W 2002 roku strzelił dwa gole w finałowym meczu z Niemcami (2:0) na mistrzostwach świata w Korei i Japonii. Powiedziałem mu na scenie, że komentowałem to spotkanie. Uśmiechnął się, podziękował. Powiedział, że mu miło.
Spodziewałem się, że z dwunastoma mundialami na koncie znajdę się w ścisłej czołówce światowych komentatorów. A tu nagle słyszę, jak wyczytują kolejnych: za trzynasty, czternasty, piętnasty mundial, aż doszło do Argentyńczyka, który komentował na siedemnastu turniejach tej rangi! Wspomniał, że gdy podróżował na mundial do Szwecji, to postoje i tankowania trwały dłużej niż sam lot. To najlepiej obrazuje, jak zmieniły się czasy.
Jesteś osobą skromną, ale nie oszukujmy się – legendarną. Czujesz rangę, którą nosisz?
Nie, nie mam takiego poczucia. Zawsze starałem się jedynie oddać emocje, być mile widzianym gościem w domach Polaków i nie zagadywać wydarzeń, które relacjonowałem.
Wystarczy jednak zobaczyć, kto przybył na premierę twojej książki.
Jerzy Brzęczek, Jerzy Engel, Andrzej Strejlau, Janusz Zaorski, Olaf Lubaszenko, Szymon Majewski, Darek Dziekanowski, Sebastian Mila, Kazimierz Węgrzyn, Grzegorz Mielcarski, Tomasz Kłos, Piotr Świerczewski, Marcin Żewłakow, Radek Majdan, Włodek Szaranowicz oraz rodzina, wielu znajomych, przyjaciół. Pojawił się też Tomek Sygut, dyrektor TVP. Na koniec śpiewała Alicja Węgorzewska.
Było mi bardzo miło. Dziękuję Telewizji Polskiej za wsparcie, wydawnictwu SQN za wydanie książki, Stadionowi Narodowemu za udostępnienie miejsca, rozświetlenie obiektu oraz wszystkim gościom za obecność. Premiera miała rozmach, ale i klasę. Byłem naprawdę wzruszony.
Także Iwona Lewandowska, mama Roberta Lewandowskiego, wręczyła ci na scenie kwiaty.
Dziękowała, pogratulowała, wzięła książki dla Roberta i Ani. To wspaniała kobieta. Trzecia, przed która klęczałem w życiu, po mamie i żonie. W 2022 roku wręczałem jej nagrodę Wiktora dla sportowca roku, którą odbierała w imieniu Roberta. Klęknąłem przed nią, była wzruszona. Czapki z głów za to, jak po śmierci męża poprowadziła syna. Dzięki niej wyrósł na taką gwiazdę. Przed rozpoczęciem premiery organizatorzy włączyli film z wydarzeniami, które komentowałem i pani Iwonie bardzo przypadł do gustu gol Roberta w meczu ze Słowenią (2:1) w eliminacjach Euro 2020. Piękna akcja, piękny rajd, zakończony bramką.
Choćby lista gości pokazuje pewien cykl, który miał miejsce podczas twojej kariery. Najpierw przyszli sportowcy wychowali się na twoim komentarzu, później relacjonowałeś ich zmagania, a w trzecim etapie współpracowali z tobą za mikrofonem.
To dodatkowa satysfakcja. Niezmiernie miło było mi z obecności osób, z którymi tworzyłem tę historię – jak choćby z Sebastianem Milą, z którym komentowałem niebotyczny finał mistrzostw świata Argentyna – Francja. Tych przykładów jest jeszcze kilka, pracowałem razem z Grzegorzem Mielcarskim, Marcinem Żewłakowem, Andrzejem Juskowiakiem, wioślarzem Markiem Kolbowiczem, z którym usiadłem na stanowisku komentatorskim podczas igrzysk w Tokio. Albo ze Zbyszkiem Bońkiem czy Włodkiem Lubańskim.
Szpakowski z nagrodą od FIFA za swój dwunasty mundial w karierze w roli komentatora
Twoja córka Julia mówiła, że popłakała się na premierze.
Starsza córka pracuje w branży marketingowo-reklamowej, jest bardzo zorientowana, dużo mi pomogła, choćby przy projekcie okładki, którą stworzył Paweł Fabiański. Na końcu książki jest wywiad z żoną i córkami. To pewne uzupełnienie, dopełnienie moich pięćdziesięciu lat za mikrofonem.
Ale też wspomnienie trudnych momentów.
Nie byłem przy dwóch narodzinach córek, mimo że bardzo chciałem. Przebywałem z reprezentacją Polski na zgrupowaniu, innym razem komentowałem finał Ligi Mistrzów. Jedna z córek mówi w książce, że z tęsknoty za mną podchodziła do telewizora, by usłyszeć mój głos, żeby być bliżej mnie.
„Chciałem zrobić coś, czego nie robił tata ze mną – spędzić z dziećmi więcej czasu. To się jednak nie udało. Życie zawodowe mnie pochłonęło” – to jeden z cytatów z książki. Żałujesz tego?
I tak i nie. Gdybym przebywał więcej czasu z dziećmi, to spędziłbym go mniej z ludźmi z całego kraju, czyli z Polakami, goszcząc w ich domach. Z jednej strony starałem się nadrabiać ten czas, gdy byłem w domu, z drugiej – jeśli decydujesz się na taki zawód, to zawsze coś jest kosztem czegoś.
Napisałeś także: „Żyjemy dziś w świecie, w którym ludzie są gotowi cię zlinczować, bo się przejęzyczyłeś”. Masz już do tego dystans?
Nie ma dziś osoby nietykalnej. Pod pseudonimem można atakować każdego. To jest dla mnie najbardziej przerażające. To pseudo swoboda, pseudo wolność. Nie ma autorytetów, wszyscy są do szargania i szczypania. Młode pokolenie napędza influencerów, a co oni proponują młodemu pokoleniu? Maszyny się psują, a co dopiero ludzie.
Potrafisz machnąć na to ręką?
Wiem, że nie ma ludzi, którzy nie są atakowani. Od polityków, po muzyków, sportowców i osób wykonujących mój zawód. Jeżeli są to uwagi, które mogą mnie rozwinąć i skierować we właściwym kierunku… choć raczej takich w internecie nie znajdę, bardziej w bezpośrednich rozmowach. Ja też staram się młodemu pokoleniu komentatorów przekazywać swoje doświadczenie.
Od lewej: aktor Olaf Lubaszenko, Dariusz Szpakowski i Przemysław Rudzki – współautor książki legendarnego komentatora
Opisujesz również najgorszy moment swojej kariery, gdy zostałeś odsunięty od komentowania w TVP Sport na rok i siedem miesięcy.
Nigdy bym się tego nie spodziewał. Do dziś nie bardzo wiem, za co, dlaczego mnie to spotkało. W książce napisałem znamienne zdanie: Jan Ciszewski miał 51 lat i umarł śmiercią naturalną. Ja miałem tyle samo i umarłem śmiercią zawodową. Udało mi się jednak zmartwychwstać. Zmieniły się czasy polityczne i wróciłem. Nie jest łatwo utrzymać się w instytucji, która zawsze była mocno upolityczniona, mimo że sport jest dziedziną niezależną. Ludzie przeważnie starają się wykorzystać swoje koneksje, możliwości, by cię wygryźć. Takie jest niestety życie.
Pierwszy mecz po roku i siedmiu miesiącach musiał smakować wyjątkowo.
W pamięci zapadło mi późniejsze spotkanie, przypomniała mi się moja historia. W Lidze Mistrzów Chelsea grała z Barceloną. Gospodarze przegrali po golu Andresa Iniesty w samej końcówce i odpadli. Realizator pokazał płaczącego chłopca w niebieskim stroju Chelsea. Powiedziałem wtedy: „Młody człowieku, nie płacz. Marzenia się spełniają, tylko trzeba mieć cierpliwość i w nie wierzyć”.
Jakie masz dziś relacje z Januszem Basałajem, do którego masz największe pretensje o tamto odsunięcie?
Nie mam ochoty opowiadać o facecie, który zrobił mi to, co mi zrobił. Zostawmy to.
W książce nie ma natomiast niczego o Marku Szkolnikowskim, byłym dyrektorze TVP Sport. Wasze relacje również nie były kolorowe.
Współczesnych czasów nie ruszałem. Ponadto nie jestem mściwy, zawistny, nigdy nie szedłem po swoje po trupach, a wręcz przeciwnie, dlatego nie zamierzałem w tej książce obrażać ludzi.
Nie będę już chyba pytał „kiedy koniec?”, bo odnoszę wrażenie, że przestało to mieć sens kilka lat temu.
Powoli ten moment pewnie się zbliża. Pożegnałem się z komentowaniem mundiali, ale ludzie czasem mnie zaczepiają i mówią: „Panie Darku, skoro Kamil Grosicki wrócił do reprezentacji, to czemu pan ma nie skomentować mistrzostw świata?”. Żadnej decyzji już nie podejmuję, zrobi to za mnie organizm. Mam więcej do stracenia, niż do zyskania, nie będę ciągnął czegoś w nieskończoność.
Ale ze strony TVP Sport jest zielone światło na twój komentarz podczas najbliższego mundialu w 2026 roku.
Na pewno tak. Tomek Sygut i Kuba Kwiatkowski, dyrektor TVP Sport, dają mi komfort wyboru. Nie chcę narzucać się telewidzom, absorbować swoją osobą na siłę. Mam świadomość przemijającego czasu. Wiem, że na rynek wchodzi młodsze pokolenie.
Książka Dariusza Szpakowskiego jest już dostępna w księgarniach stacjonarnych i internetowych
Wyobrażasz sobie siebie na emeryturze?
Postrzegam się za człowieka aktywnego, ale nie jesteśmy niezniszczalni. Na pewno taki czas przyjdzie. Chodzi o wydolność, szybkość reakcji, szybkość mówienia, zdolności postrzegania tego, co dzieje się na boisku. Moi nauczyciele, Bogdan Tuszyński, Bohdan Tomaszewski, Jan Cieszewski, patrzą już na nas z góry.
Znając twoją energię i ekspresję, trudno mi raczej wyobrazić sobie ciebie w bujanym krześle przy kominku.
Ha! Faktycznie, trudno o to będzie. Oby zdrowie dopisywało. Mój lekarz mówi, że nie jest najgorzej, dlatego na razie nie powiem: „Dziękuję, do widzenia, żegnam”, tylko: „Do zobaczenia”.
rozmawiał Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty