Bogdan Rymanowski stał się nowym wrogiem mainstreamowych mediów. Po okładce „Newsweeka” i fali krytyki za zapraszanie kontrowersyjnych gości widać wyraźnie, że w Polsce znów toczy się walka o prawo do rozmowy. Liberałowie, którzy kiedyś bronili wolności słowa, dziś stają na głowie, by ją ograniczać.
„Newsweek” zrobił okładkę krytykującą Bogdana Rymanowskiego. Popularny dziennikarz i właściciel kanału na YouTube „Rymanowski Live” spotykał się już z dużą krytyką ze strony mediów głównego nurtu, jednak tym razem trwa prawdziwa nagonka. Dziennikarz opublikował krótkie oświadczenie, w którym podkreślił wartość wolności słowa, co tylko zaogniło dyskusję.
Rymanowski regularnie zaprasza na swój kanał osoby prezentujące kontrowersyjne poglądy. Prawdziwym viralem okazał się wywiad z profesor Grażyną Cichosz, który obejrzano już ponad dwa miliony razy. Kontrowersje wzbudziły także programy z udziałem takich osób jak bracia Rodzeń czy dyskusja między Dawidem Mysiorem a Marcinem Zielińskim.
Komentarze krytyków są zazwyczaj utrzymane w podobnym tonie. Dobrze oddaje to wpis Jakuba Wiecha na portalu X:
„1) Wolność słowa bez odpowiedzialności za słowa to anarchia. W tym momencie w mediach można kłamać prawie do woli, a jedyną przeszkodą w tym zakresie jest dziennikarz, który albo sprowadzi gościa do pionu, albo pozwoli mu kłamać dalej, usłużnie podstawiając mikrofon.
2) Nie wszystkie opinie są warte tyle samo. Tworzenie iluzji, że »trzeba wysłuchać wszystkich«, to zrównywanie opinii profesora matematyki z gościem, który nie radzi sobie z tabliczką mnożenia”.
Punkt pierwszy wygląda sensownie, ale tylko na pozór. To po prostu wymóg niemożliwy do spełnienia. Oczekiwanie, że dziennikarz rozmawiający zarówno z aktorami, dietetykami, jak i teologami będzie zamiast przeprowadzać wywiad wchodził z nimi w otwarte polemiki, to mylenie dwóch ról – publicysty i dziennikarza.
Uznawanie natomiast, że osoba przeprowadzająca wywiad jest jedyną, która może zareagować, jest kuriozalne. Przecież dyskusja wokół rozmów Rymanowskiego jest najlepszym przykładem na to, że na tłumy zachwyconych widzów przychodzą następnie tłumy krytyków – w tym specjalistów z różnych dziedzin – którzy wiele dni po premierze programu starają się wyjaśnić wszystkie półprawdy, nieprawdy czy błędy, które w danym wywiadzie padły. Na tym właśnie polega debata publiczna – aż trudno uwierzyć, że trzeba przypominać tak oczywiste rzeczy.
Drugi punkt we wpisie Jakuba Wiecha jest znacznie bardziej istotny. Ponoć funkcjonujemy w systemie nazywanym demokracją liberalną. Liberalizm u swoich podstaw opierał się na przekonaniu, że w dyskusji nie liczą się tytuły naukowe, specjalizacje czy towarzyskie obycie, lecz coś o wiele ważniejszego – prawda.
Opinia profesora matematyki wygłoszona publicznie i opinia gościa, który nie potrafi tabliczki mnożenia, powinny być w liberalizmie traktowane z równym szacunkiem. Nie liczy się bowiem pozycja społeczna, jaką zajmuje dany człowiek, ale to, czy jego stanowisko w danej sprawie jest prawdziwe, czy nie.
Przekonanie, które w klasycznym liberalizmie stało za ideą wolności słowa, brzmiało następująco: ostatecznie tylko prawda się obroni, a publicznie wypowiedziane i skrytykowane kłamstwo również służy temu celowi.
Co dzieje się natomiast wtedy, gdy zamiast prowadzić wolną debatę, zaczynamy wykluczać z niej poglądy, które uznajemy za błędne? Wówczas zaczynają się one gnieździć w podziemiu, dojrzewają w przekonaniu o własnej słuszności i zyskują coraz liczniejsze grono zwolenników. Prawda kształtuje się w wolnej polemice, a nie w zamkniętych kręgach wzajemnej adoracji.
Jeśli zaś zostaną skonfrontowane w debacie publicznej, istnieje szansa, że choć nie wszyscy, to przynajmniej część osób myślących podobnie usłyszy głos rozsądku i porzuci błędne przekonania. Na naszych łamach krytykowaliśmy niektóre wypowiedzi profesor Cichosz, a jednocześnie uważam, że wywiad z nią był bardzo potrzebny.
Wywołał szeroką debatę na temat jakości jedzenia i szczepionek – każdy, kto chciał, mógł zweryfikować tezy głoszone przez profesor Cichosz. Dotąd w mediach głównego nurtu nie było to łatwe, ponieważ większość dziennikarzy i redakcji nie wykazuje takiej odwagi jak Bogdan Rymanowski.
Dziennikarz Polsatu wykonuje w naszej debacie publicznej potrzebną pracę. Pokazuje – jako popularny dziennikarz – poglądy, które umykają widzom TVN-u i czytelnikom „Newsweeka”, a które zyskują coraz większy zasięg.
Najbardziej uderzające jest to, że po 36 latach istnienia III RP media głównego nurtu nie mogą Rymanowskiemu nic zrobić. Jak zauważył Krzysztof Stanowski, jeden Rymanowski, między innymi dzięki swojemu kanałowi na YouTube, jest dziś większy od całego „Newsweeka”.
To doprawdy chichot historii, że rzekomo liberalne, mainstreamowe media tak bardzo boją się liberalizmu i debaty, że dawno już postawiły swoje wartości na głowie. Brak wolnej debaty w Polsce to jeden z powodów, dla których ludzie zaczęli szukać alternatywnych wyjaśnień. Popularność teorii spiskowych rośnie proporcjonalnie do upadku liberalnego świata, który zapomniał, na jakich fundamentach został zbudowany.
Albo więc wierzymy w swoją wersję prawdy i chcemy jej bronić publicznie, albo fukamy na ten „głupi plebs” i z pozycji arystokraty robimy wszystko, by nie zniżyć się do poziomu tych gorszych ludzi, którzy ośmielają się mieć inne poglądy – takie, które w naszym dziennikarskim mniemaniu są równoznaczne z wypisaniem się z towarzystwa.
Nadęty elitaryzm i mylenie kategorii prawdy z kategorią środowiskowej słuszności to większa choroba współczesnego świata niż przekonanie, że szczepionki powodują autyzm.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.