W poniedziałek, 3 listopada, około godziny 15 czasu lokalnego Departament Policji Uniwersytetu Wirginii otrzymał niepokojące zgłoszenie, z którego wynikało, że na terenie uczelni, w okolicach biblioteki Shannon, może znajdować się uzbrojony napastnik. Do studentów i pracowników natychmiast wysłano ostrzeżenie: „Uciekaj, ukryj się, walcz”.

Czytaj także: Masakra w kościele. Ujawnili, co było wypisane na magazynku broni sprawcy. Szokujące

Alarm na uczelni w USA. Córka Marcina Wrony musiała barykadować się w sali

Jedną ze studentek, które znalazły się w niebezpieczeństwie, była Maria, córka dziennikarza Marcina Wrony. O koszmarze dziewczyny poinformował na platformie X.

„Nagły szlag chce mnie trafić. Znowu atak na uczelni mojej córki. Maria siedzi z kolegami zabarykadowana w sali wykładowej. Do cholery, uczelnie i szkoły nie powinny być jak okopy przy linii frontu. Ameryka zwariowała. To zdjęcie córka wysłała mi przed chwilą” — napisał Marcin Wrona, publikując zdjęcie z sali wykładowej.

To był fałszywy alarm

Kilka godzin później korespondent TVN przekazał najnowsze informacje. Jak się okazało, to był tylko fałszywy alarm. Policja nie stwierdziła obecności uzbrojonego napastnika na terenie uczelni.

„Policja uczelni UVA informuje, że nie potwierdzono obecności napastnika. Alarm odwołany. Ale tego co Maria (Maja) przeżyła, nikomu nie życzę” — przekazał Wrona.

To był już drugi raz, kiedy córka Marcina Wrony znalazła się w niebezpieczeństwie. Kilka lat temu 19-letnia wówczas dziewczyna musiała razem z innymi studentami Uniwersytetu Wirginia zabarykadować się w uczelni, bo uzbrojony mężczyzna otworzył ogień na parkingu uczelni, po czym uciekł z miejsca zdarzenia. Trzy osoby zginęły, a dwie zostały ranne. Sprawca, były student, został ujęty.