Konrad Szatters: To niewątpliwie była istotna wizyta, również dla Chin, których delegacja w ostatnich dniach odwiedzała kraje Europy Środkowej. Dla Polski kluczowymi zagadnieniami było bezpieczeństwo, ale nie doczekaliśmy się żadnej zdecydowanej reakcji Chin na ostatnie działania Rosji na naszym niebie. Niemniej jednak zaczekałbym chwilę z wyciąganiem wniosków dotyczących sukcesu bądź porażki naszej dyplomacji.
Wróćmy do 2024 r. Wówczas Andrzej Duda odwiedził Chiny, a media odnotowały, choć raczej cicho, że Polska zasugerowała — w sposób dyplomatyczny — że zamknie przejście graniczne w Małaszewiczach, które dla Chin jest lądową bramą do Europy. Była to wówczas odpowiedź na ciągłe ataki hybrydowe ze strony Białorusi. Nie wiemy dokładnie, jak to wyglądało zakulisowo, ale można wnioskować, że Chiny wywarły wówczas presję na Mińsk, w efekcie czego liczba ataków na polską granicę znacząco spadła.
Stało się to jednak stopniowo i zakulisowo. Dlatego nie załamywałbym się faktem, że Chiny utrzymują swój niezmienny od początku wojny w Ukrainie kurs wobec tego konfliktu i Rosji. Realnie patrząc, nie spodziewam się bowiem, aby Polska, czy ktokolwiek inny zdołał na ten moment przekonać Chiny do zmiany ich oficjalnej narracji. Natomiast możliwe, że w obliczu zamknięcia przez Polskę granicy z Białorusią, pojawią się ponowne naciski ze strony Chin, zwłaszcza na Białoruś, których zamierzeniem byłoby uspokojenie sytuacji na granicy i odblokowania przejścia w Małaszewiczach. Na to jednak musimy poczekać.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo
Skąd bierze się tak silny wpływ Chin na Białoruś i Aleksandra Łukaszenkę? Mówimy przecież o polityku, który potrafi lawirować między Rosją, Stanami Zjednoczonymi i Europą. Jak wytłumaczyć tę „przyjaźń” między Mińskiem a Pekinem?
To bardzo dobre pytanie. Wiele osób wskazałoby przede wszystkim na kwestie gospodarcze — handel czy surowce. Rzeczywiście, one są ważne, ale sprawa jest szersza. W tym przypadku możemy mówić o specyficznym trójkącie: Chiny–Rosja–Białoruś.
Problem polega na tym, że w ocenie relacji tych państw często popełniamy błąd, patrząc na nie przez zachodnie, europejskie kategorie. Nasz świat opiera się nie tylko na interesach, ale także na wspólnych wartościach, co ma realne przełożenie na relacje międzynarodowe między naszymi państwami. Tymczasem sojusze autorytarnych państw, takich jak Rosja, Chiny czy Białoruś, bazują wyłącznie na interesach. A te mogą się przecież zmieniać w zależności od koniunktury.
Historia, która przecież jest tak istotna dla Chin w budowaniu ich relacji zagranicznych, dostarcza wielu przykładów. W latach 50. Związek Radziecki i Chiny były bliskimi sojusznikami, związanymi ideologią i współpracą wojskową. Wydawało się, że to trwałe partnerstwo. Tymczasem w latach 60. i 70. doszło do gwałtownego rozłamu, a Chiny, jak się wtedy wydawało, zwróciły się ku Ameryce i Zachodowi. W ciągu mniej więcej dekady z „nierozerwalnego” sojuszu nie zostało nic.
Podobną logikę możemy dziś zastosować do relacji Pekin–Moskwa–Mińsk. W moim przekonaniu to przede wszystkim więzi interesów, nieoparte na prawdziwym zaufaniu czy wspólnych wartościach. Trudno mówić tu o jakiejkolwiek przyjaźni. To raczej doraźny układ sił, który, choć wygląda na trwały, może się rozpaść, gdy tylko zmienią się okoliczności. W grze między tymi trzema krajami nie występuje żadna głęboka i długofalowa zażyłość, a każdy jej uczestnik dba przede wszystkim o własne korzyści.
Prezydent Chin Xi Jinping (z prawej) spotyka się z prezydentem Białorusi Aleksandrem Łukaszenką w Pekinie (czerwiec 2025 r.)XINHUA / Huang Jingwen / PAP
„To pokazało Chinom, że nasz region nie jest łatwy do rozgrywania”
Czym dla Chin jest Europa Środkowo-Wschodnia? Traktują nas jako odrębny byt, któremu trzeba poświęcić uwagę czy raczej jako region, na który szkoda tracić czas i środki?
Przez lata Europa Środkowo-Wschodnia była traktowana trochę protekcjonalnie, zarówno przez Zachód, jak i przez Chiny, jako obszar, który pójdzie za każdym, kto zaoferuje mu coś konkretnego. Stąd inicjatywy takie jak chiński format 16+1. Jednak w ostatnich latach sytuacja się zmieniła. Niewielkie państwa, jak Litwa czy Czechy, zaczęły wyraźnie sygnalizować niezależność — likwidując Instytuty Konfucjusza, zbliżając się do Tajwanu czy opuszczając wspomnianą inicjatywę. To pokazało Chinom, że nasz region może działać podmiotowo i nie jest łatwy do rozgrywania jako jednolity blok.
To jednak nie oznacza, że Pekin się podda.
Co więc robi?
Chiny testują grunt, szukając możliwości wpływu na poszczególne kraje. Widać to chociażby w przypadku Węgier czy Słowacji, które mają bardziej prochińskie nastawienie. Metoda tych krajów polega na lawirowaniu między wschodem a zachodem oraz stopniowym sondowaniu i składaniu częściowych ofert — „tu trochę skapnie, tam trochę skapnie”. To polityka charakterystyczna dla naszych czasów.
Polska natomiast przestaje być traktowana jako mały, marginalny gracz — zaczynamy być zauważalni. Pekin bez wątpienia będzie próbował nas rozgrywać, choć nie desperacko.
Mateusz Krymski / PAP
Problemem jest jednak rola Rosji. Skoro Chiny wspierają Moskwę i nie odcinają się jednoznacznie od działań militarnych, jak choćby incydentów z dronami nad Polską i Rumunią, to również dla nas mogą być potencjalnym zagrożeniem. Nie takim jak Rosja — Chiny nie są naszym otwartym wrogiem — ale sygnały ostrzegawcze powinny się nam powoli zapalać.
Jaki plan mają Chiny wobec Europy?
Powinniśmy bardzo uważnie obserwować to, co Chińczycy mówią wprost do Europy. Podczas ostatniego szczytu Unia Europejska–Chiny padło ze strony Pekinu stwierdzenie, że Europa i Chiny powinny współpracować na rzecz „przywrócenia porządku powojennego”. Na pierwszy rzut oka to zdanie nie brzmi groźnie. Wydaje się neutralne, wręcz banalne — podobnych sformułowań używają politycy zachodnioeuropejscy. Jednak trzeba pamiętać, że te same słowa znaczą zupełnie co innego, gdy wypowiada je polityk z państwa demokratycznego, liberalnego i zakorzenionego w zachodniej cywilizacji politycznej, a co innego, gdy padają z ust przedstawiciela władz chińskich.
Spójrzmy znowu na historię. Dla Europy Zachodniej „powojenny porządek” oznaczał przede wszystkim odbudowę dzięki Planowi Marshalla, demokratyzację, liberalizację i proces integracji gospodarczej, który doprowadził do powstania Wspólnoty Europejskiej, a później Unii. To fundamenty, na których dziś opiera się Zachód i z których my również, jako Polska możemy być dumni. Dla Europy Środkowej ten sam „porządek powojenny” oznaczał coś zupełnie innego — sowiecką okupację, polityczny zamordyzm, biedę i wyniszczenie.
Dlatego, kiedy Chińczycy używają tych samych pojęć, powinniśmy rozumieć, że ich treść i intencje mogą być diametralnie różne od tych, jakie znamy z własnych doświadczeń czy narracji państw demokratycznych.
Teraz dodajmy do tego fakt, że celem Putina jest odbudowanie strefy wpływów Związku Radzieckiego, ponieważ, tak jak on zresztą powiedział, upadek Związku Radzieckiego jest największą tragedią geopolityczną XX w. Jeżeli dodamy do tego rzekomą „bliską przyjaźń” czy pragmatyczną współpracę z Pekinem, to nagle z tego równania wychodzi nam widoczna zbieżność geopolitycznych interesów Chin i Rosji.
Ta zbieżność interesów może się dla Polski źle skończyć?
Absolutnie nie uważam, że to oznacza, że jako Polska zostaniemy zaatakowani. Jesteśmy teraz w zupełnie innym punkcie historii i najlepszym geopolitycznym punkcie, w jakim znajdowaliśmy się w historii naszego narodu. Natomiast chciałbym, żeby takie słowa padające ze strony Chin nie traktować tylko i wyłącznie jako dyplomacji czy narracji, tylko jako podprogowo wyrażone plany i pogląd na to, jak według Chin ma wyglądać porządek świata i jaką pozycję właśnie Europa Środkowa może w nim zajmować.
Przecież przez lata Putin mówił podobne rzeczy. My byliśmy czujni, ale nie wszyscy brali na poważnie naszych obaw i traktowano je za objaw umotywowanej historycznie rusofobii. Przez lata uważano, że Putin tak tylko mówi, bo to jest jego narracja. Do momentu, jak nie nastąpił atak na Krym w 2014 r. Wtedy się jeszcze łudzono, ale po tym, jak nastąpiła pełnoskalowa inwazja na Ukrainę, już nikt się nie powinien łudzić. Więc chciałbym, żebyśmy w regionie traktowali takie słowa na poważnie.
***
*Konrad Szatters jest doktorantem Wiedeńskiej Akademii Dyplomatycznej i Uniwersytetu Wiedeńskiego oraz analitykiem ds. Chin w Association for International Affairs (AMO) w Pradze, gdzie prowadzi badania dotyczące chińskiego dyskursu politycznego i polityki zagranicznej. Pełni też funkcję asystenta naukowego na Uniwersytecie Canterbury w Nowej Zelandii. Wcześniej zdobywał doświadczenie w Kolegium Europy w Natolinie, Instytucie Boyma oraz Ambasadzie RP w Pekinie.