Już sam fakt jak duże były obawy i to, że raczej mało kto ulegał pokusie „pompowania balonika”, co zazwyczaj znakomicie nam wychodzi, pokazuje, w jakiej kondycji znalazła się polska lekkoatletyka. W obliczu zmiany pokoleniowej, w której zdecydowanie zabrakło płynności, problemów dawnych mistrzów i kosmicznym poziomie prezentowanym przez resztę świata, trudno było o optymizm.

Choć igrzyska w Tokio mogły nieco zaburzyć ten obraz, w ostatnich latach Polska wcale nie należała do lekkoatletycznych hegemonów. Swoją siłę i legendę budowaliśmy na wybitnych jednostkach, które przed kluczowymi imprezami dawały pewność, że medali nie zabraknie. Tak było choćby w rzucie młotem, który przyniósł nam przecież 19 krążków MŚ. Dziś Anita Włodarczyk, Paweł Fajdek, Wojciech Nowicki mają po 40 i 36 lat, a następców w dziedzinie, która przez lata była polską specjalnością, nie widać.

Gwarantujących nam spokój pojedynczych faworytów mieliśmy zresztą w innych konkurencjach technicznych. Nie możemy zapominać także o żeńskiej sztafecie 4×400 m. Już przed igrzyskami w Paryżu pisaliśmy o „końcu Aniołków Matusińskiego, jakie znamy”, ale zwiastuny trudniejszych lat pojawiały się znacznie wcześniej.

Dwa lata temu mistrzostwa świata w Budapeszcie zakończyliśmy z 31 punktami w klasyfikacji. To… o pięć mniej niż w tym roku. Tyle tylko, że wówczas nieco łatwiej było o przyćmienie pogłębiających się kłopotów — medal był nie jeden, a dwa. I to doskonale obrazuje sposób, w jaki patrzyliśmy na polską lekkoatletykę przez ostatnie lata. Wciąż mamy bardzo dobrych sportowców, którzy właśnie na ten wynik zapracowali. Brakuje nam tych wybitnych.

14. miejsce w tabeli punktowej nie jest zatem porażką, a raczej odzwierciedleniem naszych niezbyt wygórowanych możliwości.

Natalia Bukowiecka absolutnie wybitna. Ale świat kosmiczny

Nie jest też tak, że wybitnych jednostek wciąż gotowych na wielkie sukcesy nie mamy aktualnie w ogóle, bo jak inaczej nazwać Natalię Bukowiecką? Choć sezon układał się różnie, na docelową imprezę dowiozła taką formę, jakiej można było oczekiwać od medalistki igrzysk olimpijskich.

Polka po raz kolejny pobiegła szybciej niż przez lata nieuchwytny rekord Ireny Szewińskiej, a i tak wystarczyło to „jedynie” na czwarte miejsce. Osiągnięte przez nią 49,27 s to najlepszy w historii rezultat, który nie dał medalu w biegu na 400 m na MŚ czy IO. A nie zapominajmy, że tak szybko nasza sprinterka pobiegła w sezonie przejściowym, bo jak zapowiadał trener Marek Rożej, takie chwilowe złapanie oddechu może okazać się zbawienne w dalszych etapach kariery.

Podobnie ten sezon potraktowała Ewa Swoboda, która po igrzyskach w Paryżu nie mogła odnaleźć motywacji. Przed tegorocznymi mistrzostwami w zawodach sprawdzała się zaledwie kilka razy, a w kluczowym momencie tuż przed Tokio doznała kontuzji. Do grona najlepszych na świecie aspiruje także wciąż młoda Pia Skrzyszowska. Zresztą nie tylko aspiruje — w Tokio została piątą zawodniczką globu. Obie nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa, a w powrót na światowy poziom przed kolejnymi igrzyskami wciąż wierzy Adrianna Sułek-Schubert.

Są też nie mniej utalentowani, ale wciąż zbierający doświadczenie Jakub Szymański, Maksymilian Szwed, Hubert Trościanka, Anastazja Kuś czy Wiktoria Gajosz.

Czas pokaże, czy dołączą do grona wybitnych. Tych, którzy sprawią, że nie będziemy już musieli tak mocno obawiać się powtórki z 1987 r. A ile go nam potrzeba? Miejmy nadzieję, że mniej niż przewiduje prezes PZLA Sebastian Chmara. — Na pełne odrodzenie naszej lekkoatletyki potrzeba może nawet ośmiu lat — mówił nam zeszłej jesieni.