Do redakcji o2.pl zgłosiła się pani Anna. Opisała nam historię, która spotkała ją w październiku. Z warszawskiego lotniska Chopina wylatywała do Wenecji. W Polsce wszystko przebiegło sprawnie i kobieta ze swoimi dziećmi weszła na pokład samolotu.

Prawdziwego szoku doznała w drodze powrotnej. Plecak jej 8-letniego syna zabrano do kontroli. – Przez myśli przelatywały mi wszystkie możliwe powody. Pan ze Straży Granicznej powiedział, że w plecaku jest coś, co wygląda jak „metal bullet”. Metalowy pocisk? Niemożliwe, przecież zawsze sprawdzam plecaki przed wylotem – opisuje w rozmowie z o2.pl.

Nad lotniskiem uniosła się kula ognia. W USA rozbił się samolot UPS

Polka zaczęła więc przeszukiwać plecak oraz ubrania dziecka. Nad nią cały czas czuwał włoski strażnik. W kieszonce spodni syna pod zgniecioną czekoladką znalazł się… 10 centymetrowy metalowy pocisk.

Sprawa skończyła się szczęśliwie dla rodziny. Strażnik wyniósł wspomnianą łuskę do innego pomieszczenia. O sprawę zapytaliśmy lotnisko Chopina w Warszawie.

– Pragniemy zapewnić, iż kwestie bezpieczeństwa i ochrony stanowią fundament naszej działalności operacyjnej. W związku z tym wdrożone procedury podlegają nieustannym, rygorystycznym i wielopoziomowym audytom wewnętrznym – przekonuje o2.pl Daniel Majowski, specjalista ds. Komunikacji Zewnętrznej z lotniska Chopina.

Jak dodaje, sprawę zgłoszono do „właściwych jednostek organizacyjnych odpowiedzialnych za analizę i bezpieczeństwo”.

Postanowiliśmy dopytać, jak to możliwe, że radary w Warszawie nie wykryły pocisku, a udało się to we Włoszech. Być może to kwestia bardziej nowoczesnego sprzętu?

Jak dodaje, proces kontroli bezpieczeństwa, w tym stosowane technologie, metody oraz organizacja poszczególnych etapów, stanowią informacje o charakterze wrażliwym.

Mateusz Kaluga, dziennikarz o2.pl