Nowy film Wojciecha Smarzowskiego „Dom dobry” trafił do kin 7 listopada. Produkcja mierzy się z tematem przemocy domowej i emocjonalnych napięć, a jedną z głównych ról zagrał Tomasz Schuchardt. Jak relacjonuje, praca nad postacią Grzegorza była dla niego wyjątkowo wymagająca, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie.

Schuchardt nie ukrywa, że mierzył się z bohaterem dalekim od pozytywnych barw. „Podszedłem do tego zadania profesjonalnie. Nie towarzyszył mi strach, kiedy przyjmowałem tę rolę. Ale nie powiem też, że jakaś radość. To było raczej takie uczucie: szkoda, że to jest taki bohater, a nie trochę bardziej pozytywny” — mówił w rozmowie z PAP Life.

Aktor podkreślił, że to nie pierwszy raz, gdy musi wejść w mroczniejsze rejony, ale tym razem intensywność scen podniosła poprzeczkę. Najtrudniejsze okazały się sekwencje przemocy.

Aktor zaznaczył, że ważna była uważność na partnerkę filmową. „Jestem empatyczną osobą i widziałem, ile Agatę kosztują niektóre sceny. Chyba wyczuwałem, kiedy potrzebuje mojego wsparcia. (…) Zresztą w drugiej części filmu, kiedy bardziej ode mnie zależało tempo scen, Agata też potrafiła mnie wspierać. Żartowaliśmy, że dotknął nas syndrom sztokholmski”— podsumował. Ten rodzaj współpracy pozwalał utrzymać intensywność gry, nie tracąc kontroli nad bezpieczeństwem emocjonalnym.