Przedstawiamy różne punkty widzenia
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Dla wielu jeszcze niedawno płaca na poziomie 10 tys. zł była synonimem przekroczenia progu wejścia do klasy średniej. Z pewnością jest to spore uproszczenie (pułap wejścia do „middle class”, czyli, jak wynika z nazwy, dochodowych średniaków, jest znacznie niżej zaczepiony), jednak wspomniana suma wciąż pobudza wyobraźnię. Piszę „wciąż”, ponieważ przez ostatnie 3 lata, kiedy skumulowana inflacja wyniosła ponad 35 proc., przesunęły nam się nieco horyzonty „ekonomicznej pomyślności”. Zastanówmy się, kiedy pensje na poziomie 10 tys. brutto będą codziennością.
Zanim pójdziemy dalej, dodajmy pewną gwiazdkę do powyższego akapitu. To, że w ciągu nieco ponad 3 lat złotówka straciła na wartości, nie oznacza wcale, że spadła siła nabywcza naszych pensji. Bynajmniej. Z wyjątkiem roku 2022, nasze płace wyprzedzały inflację. Za dzisiejsze wypłaty możemy więc kupić więcej, niż mogliśmy kupić w 2021 roku.
Kiedy uciec z etatu? „80 proc. zarobków”
Przeciętne miesięczne wynagrodzenie w gospodarce narodowej (oficjalna GUS-owska nazwa średniej krajowej) w 2024 roku wyniosło dokładnie 8181,72 zł brutto. Dla porównania – w 2020 roku było to zaledwie 5200 zł brutto. Tak duży nominalny wzrost plac wziął się oczywiście z nadganiania inflacji. Nie tylko drożały produkty. Również my częściej chodziliśmy po podwyżki. Do tego rząd zdecydował o dużych (i należnych) podwyżkach płacy minimalnej oraz o premiach dla budżetówki.
Kiedy będziemy zarabiać 10 tys. zł brutto
Żeby dowiedzieć się, kiedy dobijemy do 10 tys. zł, zrobimy dość prostą ekstrapolację trendu. Proste przedłużenie strzałek nie zawsze jest dobrym pomysłem. Jest jednak całkiem niezłym rozwiązaniem, jeśli chodzi o bliski horyzont. Oczywiście przy założeniu, że po drodze nic się – jak to mówią młodzi – nie wykrzaczy. Czyli o ile nie uderzy w nas kolejny kryzys.
Ciągnięcie trendu z lat covidowo-inflacyjnych nie ma większego sensu. Obraz zaburza nam drożyzna i goniące ją pensje. Powinniśmy więc zerknąć na lata przedpandemiczne. Od roku 2015 (wtedy średnia pensja była na poziomie niecałych 3900 zł, nominalnie była niższa niż dzisiejsza minimalna) do 2019 przeciętne wynagrodzenie rosło nominalnie w tempie od 3 do 7,3 proc. Średniorocznie – 5,4 proc. I tą liczbą posłużymy się jako punktem wyjścia do naszej dalszej podróży.
Mit o zarobkach Polaków podbił sieć. Pokazujemy, jak jest naprawdę [ANALIZA]
Jeżeli weźmiemy za start średnią płacę z zeszłego roku (8181 zł brutto) i będziemy rocznie mnożyć ją przez uśredniony wzrost płacy przeciętnej z przedcovidowego pięciolecia (5,4 proc.), to do 10 tys. zł brutto powinniśmy dojść w okolicach 2028 roku. Jeżeli dynamika będzie słabsza, to dojście zajmie nam rok, dwa lata dłużej. Jeśli natomiast utrzymałby się wzrost na poziomie, jaki GUS zanotował w najświeższych odczytach (maj 2025 – rok do roku), to przeciętny Kowalski mógłby się cieszyć sumą z jedynką na początku już w 2027 roku.
Średnia płaca jako miara ma oczywiście swoje wady. Jedną z największych jest to, że nie oddaje ona dobrze krajobrazu płac. Średnią krajową lub więcej zarabia maksymalnie jedna trzecia pracowników. Większość z nas dostaje niższe pensje. Lepszą miarą jest mediana. Wskazuje ona kwotę, powyżej której połowa pracujących na umowie o pracę (takie osoby zestawia ze sobą GUS) zarabia więcej, a połowa zarabia mniej. W maju 2025 roku (najświeższe dane) wynosiła ona niecałe 7100 zł brutto.
Z tą wartością jest jednak pewien problem. Otóż precyzyjnie GUS bada ją od zaledwie półtora roku. Wcześniej informacje o medianie urząd przedstawiał co dwa lata. I odnosiły się one jedynie do osób pracujących w firmach zatrudniających powyżej 10 pracowników. Jak to mówią – na bezrybiu i rak ryba, więc odnośnie lat wcześniejszych musimy korzystać z danych, które mamy. Między 2016 a 2020 rokiem średnioroczny wzrost mediany płac wyniósł 7,7 proc. W dłuższym okresie takie wzrosty raczej nie są możliwe. Oznaczałyby, że mediana dość szybko dogoniłaby średnią. To z kolei w przypadku płac jest niemożliwe.
Załóżmy jednak, że mediana rzeczywiście przez najbliższe kilka lat będzie rosła w tempie przekraczającym 7 proc. Kiedy osiągnęłaby wartość 10 tys. zł brutto? Byłoby to mniej więcej w roku 2030.
Znamy wysokość przeciętnego wynagrodzenia w trzecim kwartale 2025 r.
Pamiętajmy o tym, że 10 tys. zł nie będzie warte w przyszłości dokładnie tyle, ile jest warte dzisiaj. Należy liczyć się, że część tej wartości „zje” inflacja. Prognozy jednak nie wieszczą drożyzny w najbliższym terminie. Wręcz przeciwnie – inflacja ma się utrzymywać w tak zwanym celu Narodowego Banku Polskiego. Wynosi ok 2,5 proc. z możliwym odchyleniem o jeden punkt procentowy w górę lub w dół. Wzrost cen towarów i usług może więc opóźnić realne wzbogacenie się „uśrednionych Kowalskich” do poziomu dzisiejszych 10 tys. zł, ale nie o lata. Tak samo sprawy mają się z medianą wypłat.
Kto już teraz zarabia 10 tys. zł
Co oczywiste, już dzisiaj istnieją przestrzenie, gdzie 10 tys. zł jest płacą średnią. Jest tak choćby w firmach zatrudniających powyżej tysiąca osób. Tam przeciętne wynagrodzenie w maju wynosiło dokładnie 10 071,74 zł brutto.
Wymieńmy pierwsze pięć najlepiej wynagradzanych profesji. Ponad 15 tys. zł brutto dostawało się średnio w IT (co zaskoczeniem chyba nie jest), w kategorii „finansowa działalność usługowa” było to 14,4 tys., w transporcie lotniczym można było zarobić średnio 14,4 tys. zł. W górnictwie rud metali – 14,1 tys., w branży badań naukowych – 13 tys. Listę zawodów „10 tys. +” zamykają produkcja filmów oraz opieka zdrowotna.
A w jakich miejscowościach zarabia się najlepiej? Tutaj zaskoczeń chyba nie będzie. Poza bogatymi „obwarzankami” wielkich miast, będą to: Warszawa (12,5 tys. zł brutto), Kraków (10,9 tys.), Wrocław (10,9 tys.). Sopot, Gdańsk, Gdynia – we wszystkich tych miastach średnia płaca delikatnie przebija 10 tys. zł brutto.
20 tys. zł pensji i nie ma chętnych. Prezes Fakro: potrzebuję 50 pracowników
Oczywiście kiedy 10 tys. zł stanie się pensją medianową (co prawdopodobnie stanie się między 2030 a 2032 rokiem), to znajdziemy sobie nową barierę aspiracyjną. Wtedy na naszym wyobrażonym bilecie do klasy średniej prawdopodobnie znajdzie się już 2 z przodu. Stety lub niestety, w ekonomiczny postęp wpisany jest ciągły wzrost aspiracji. Ten z kolei utrudnia nam dostrzeżenie tego, co już osiągnęliśmy. Przez co – paradoksalnie – postęp sam unieważnia część swoich owoców.
Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o gospodarce, współtwórca podcastu i kanału na YouTube „Ekonomia i cała reszta”