–1–
—-
- Jak oryginalnie miała wyglądać scena pojedynku na targu?
- Dlaczego scena zastrzelenia Szermierza została zaimprowizowana?
- Co wpłynęło na decyzję o zmianie sceny pojedynku?
- Dlaczego improwizowany moment stał się kultowy?
Scena pojedynku na kairskim targu w filmie „Poszukiwacze zaginionej Arki” (1981) to jeden z najbardziej ikonicznych i zaskakujących momentów w historii kina akcji. Tłum widzów i wrogów cofa się, by zrobić miejsce dla Indiany Jonesa (w tej roli Harrison Ford) i popisującego się Szermierza (w tej roli Terry Richards), uzbrojonego w imponujący arabski miecz. Zamiast oczekiwanego, długiego starcia, Indy bez wahania wyciąga rewolwer i posyła pojedynczy strzał, kończąc starcie w ułamku sekundy. To błyskotliwe, humorystyczne rozwiązanie weszło do kanonu popkultury, ale narodziło się w atmosferze chaosu i fizycznego dyskomfortu.
Pierwotny plan: egzotyczny pojedynek na bicz
W pierwotnych założeniach scenariusza autorstwa Lawrence’a Kasdana, walka na targu miała być rozbudowanym, choreograficznym pojedynkiem na bicz i miecz. Miała to być chwila, w której widzowie zobaczyliby Indianę Jonesa w pełnej chwale, wykorzystującego swoją biegłość w posługiwaniu się biczem – jego charakterystycznym atrybutem i znakiem rozpoznawczym.
Jednakże, gdy ekipa filmowa pod kierownictwem Stevena Spielberga kręciła tę scenę, warunki były niezwykle ciężkie – temperatura sięgała blisko 54 stopni Celsjusza, a wielu członków obsady i ekipy zachorowało na czerwonkę, czyli zakaźną chorobę układu pokarmowego wywoływaną przez bakterie z rodzaju Shigella.
Kłopoty żołądkowe Forda i szybka decyzja
Harrison Ford był jedną z osób dotkniętych tą chorobą. Aktor był bardzo osłabiony z powodu biegunki, wymiotów i innych towarzyszących tej chorobie problemów zdrowotnych. Czuł się bardzo źle i chciał jak najszybciej wrócić do swojej przyczepy, aby uniknąć konieczności spędzenia trzech dni na planie wymaganego do nakręcenia skomplikowanego pojedynku.
Właśnie ten zbieg okoliczności, połączony z faktem, że produkcja przekraczała już budżet i czas (co potwierdził producent Frank Marshall), zmusił twórców do improwizacji. Według relacji Forda, podczas lunchu zaproponował on reżyserowi radykalne rozwiązanie: „A może po prostu zastrzelimy tego skurczybyka?”.
Steven Spielberg natychmiast się zgodził, przyznając, że myślał o tym samym. Dzięki tej zmianie scena została nakręcona w zaledwie kilku ujęciach, co pozwoliło ekipie filmowej nadrobić dwa dni opóźnienia.
Choć zmiana zrodziła się z konieczności (choroby i napiętego budżetu), okazała się triumfem filmowego dowcipu i pragmatyzmu. Scena ta idealnie podkreśliła pragmatyzm Indy’ego – archeologa, który w sytuacji krytycznej nie szuka heroicznego pojedynku, lecz najszybszego i najskuteczniejszego wyjścia, by kontynuować swoją misję.
Paradoksalnie, rozwiązanie to spotkało się z krytyką ze strony scenarzysty Lawrence’a Kasdana, który uważał, że nagłe zastrzelenie przeciwnika było zbyt brutalne i odbiegało od reszty filmu, czyniąc żart ze śmierci. Mimo to, jak sam Kasdan przyznał, moment ten okazał się „bardzo popularny”, wręcz kultowy, udowadniając, że Spielberg potrafi trafić w masowy gust.
A co ze Szermierzem? Stuntman Terry Richards (który pracował przy wielu hitach, w tym w dziewięciu filmach o Jamesie Bondzie) ćwiczył choreografię z ciężkim mieczem przez całe tygodnie. Choć był zaskoczony i być może sfrustrowany, że jego wielka scena została sprowadzona do jednego gagu, ironicznie to właśnie ta krótka, zaimprowizowana interakcja sprawiła, że jego rola zapisała się w historii kina.
W ten sposób, dzięki biegunce Harrisona Forda, jeden z najbardziej pamiętnych momentów w historii przygód Indiany Jonesa narodził się z prostej, życiowej potrzeby, jednocześnie oszczędzając pieniądze i dając publiczności nieoczekiwany wybuch śmiechu.
Źródło: CHILLIZET