Lekcja „Don Leo”

Polska na mecz z Holandią nie wyszła jak na skazanie. Bez Skorupskiego, Bednarka, Slisza wyszliśmy jak po swoje. Być może to lekcja, którą dostał Jan Urban od Leo Beenhakkera, z którym pracował. Leo pytany o braki kadrowe odpowiadał: „nie będę zajmował się zawodnikami, których nie mam, bo muszę się zająć tymi, których mam”.

A ci, których miał Urban, nie zawiedli. Bardzo solidnie w bramce zagrał Kamil Grabara, znakomity mecz w roli lidera obrony rozegrał Tomasz Kędziora, dobrze „asystował” mu Janek Ziółkowski i w końcu imponujące, jak Urban poradził sobie z brakiem Slisza. Nie postawił na klasyczną szóstkę, zagrał faktycznie bez defensywnego pomocnika, tu zadaniami wymieniali się Piotr Zieliński najpierw z Sebastianem Szymańskim, a potem z Bartkiem Kapustką

Ma to symboliczne znaczenie, Urban tym drobnym gestem pokazał zawodnikom, że nie musimy się bać Holandii. Nawet na takiego rywala możemy wyjść bardzo ofensywnym zestawieniem.

Bartosz KapustkaBartosz Kapustka (Foto: PAP/Leszek Szymański)Holendrzy zrobili dużo dymu

Oczywiście Holandia operowała piłką znacznie lepiej, widać było, że piłkarsko są po prostu poziom wyżej. Ale gdyby wziąć czyste statystyki, to poza bramką, nasi rywale właściwie nic znaczącego nie mieli.

To my oddaliśmy więcej strzałów (12:8), więcej strzałów celnych (5:3). Nasza defensywa nie dopuszczała rywali w pobliże pola bramkowego Grabary i to mówi wiele o pracy trenera.

Holandia dziś to taka druga półka światowej piłki. Nie jest na tym poziomie co Francja, Hiszpania, Argentyna, Anglia czy Niemcy, brakuje jej w ofensywie zawodnika klasy światowej. Takich piłkarzy mieli zawsze, pomijając lata 70., czy 80., można wymienić choćby Bergkampa, van Nistelrooya, Sneijdera, Robbena, van Persiego.

Ale to wciąż drużyna, która depcze po piętach tym najlepszym. Ćwierćfinalista ostatnich mistrzostw świata, półfinalista mistrzostw Europy. Ile byśmy dali, by być tam gdzie oni.

Piątkowy mecz pokazał, że możemy być. Może to bardzo optymistyczne, może oparte na jakiejś niezrozumiałej euforii, ale naprawdę wyglądało to dobrze. Pewnie, że mieliśmy momenty, zwłaszcza w pierwszej połowie, gdy broniliśmy się, zostaliśmy zepchnięci i może nawet czekaliśmy na wyrok. Ale gdy rywal wyrównał, to my dążyliśmy do wygranej, to my w ciągu zaledwie kilku minut potrafiliśmy wejść w okolice pola karnego przeciwnika. To bramkarz rywali, Bert Verbruggen, ocierał pot z czoła, z wielką ulgą i świadomością, że uciekł spod topora.

Zresztą próbowaliśmy i w 90. minucie, do końca graliśmy o pełną pulę i zapewne to holenderski komentator krzyczał „Panie Włoch, niech pan tu kończy to spotkanie! Panie Maurizio Mariani! Włochu! Kończ ten mecz!”. I niestety skończył.

Piotrze Zieliński, nie zmieniaj się!

Liderem był Piotr Zieliński, jego rozegranie piłki, przyspieszające podania, ale też wielkie zaangażowanie, były naprawdę na niesamowitym poziomie. Może na „stare lata” dojrzał do tego, by stać się wielkim liderem tej kadry?

Piotr ZielińskiPiotr Zieliński (Foto: PAP/Leszek Szymański)

Pamiętam początki Zielińskiego w reprezentacji, choćby mecz z Danią w Gdańsku (3:2) czy wyjazd z San Marino, gdy Piotr wyglądał jak zawodnik z innego świata i wydawało się, że rośnie nam lider na lata, tzw. game changer. Ale niestety został zawodnikiem cudownych momentów. Nigdy nie stał się taką centralną postacią na lata. Miewał takie mecze, gdy narody klękały, ale często znikał.

Znowu z wielką nadzieją napiszę, że może to jest ten moment, gdy „mental” zderzy się w końcu z umiejętnościami. Bo co do tych drugich nigdy nie było wątpliwości. O ile o Holendrach mówi się, że są zawsze znakomici technicznie, to Zieliński był pod tym względem ponad nimi.

Polak potrafi

Kadra po całej fali odejść najlepszych zawodników ma od jakiegoś czasu dość ciężki czas i potrzebny jest jej taki Zieliński jak w meczu z Holandią.

Co cieszy, to „narodziny” gwiazdy Jakuba Kamińskiego. Zawodnik FC Koeln w Bundeslidze wygląda znakomicie, strzela, asystuje, jest doceniany przez środowisko, choćby w magazynie „Kicker” ma średnią not 3,10 [im niżej, tym lepiej].

Z Holendrami Kamiński nie tylko strzelił bramkę, ale dręczył linie defensywne rywali, nie dawał przeciwnikowi chwili wytchnienia, był jak złośliwy owad, którego nie sposób zlokalizować, złapać, który co chwila kąsa. Do tego podejmował bardzo dobre decyzje, podawał celnie, robił przewagę. Być można stanie się dla tej kadry tym, kim był Grosicki u Nawałki. Zawodnikiem robiącym różnicę.

Jakub KamińskiJakub Kamiński (Foto: PAP/Piotr Nowak)

Co jest warte podkreślenia to fenomenalna postawa w defensywie zawodników ofensywnych. Zalewski, Kamiński wracali, walczyli, Skóraś przechodził chyba samego siebie, broniąc lewej flanki z ofiarnością znaną jedynie z książek historycznych.

Do tego Lewandowski swoje zrobił. Choć pierwszą połowę nieco przespał, to w drugiej miał już dwa strzały, raz był bardzo blisko strzelenia bramki, ale niesamowite szczęście miał bramkarz rywali… no i do tego ten magiczny dotyk. „Lewy” zaliczył piękną asystę, kapitalnie wyczekał moment i zagrał do Kamińskiego dokładnie wtedy, gdy zagrać należało. Tak, żeby nie dać obrońcom czasu na reakcję, ale też, żeby Kamiński nie spalił.

Ogólnie mówiąc, widać, że tu jest drużyna, że Urban poukładał klocki, że dał zawodnikom sporo wiary i pewności siebie. Widać, że wie, co robi. To jest kluczowe przed barażami o mistrzostwa świata. Bez względu na to, kogo wylosujemy, wiemy już, że nie musimy się bać, że możemy rywalizować z każdym.