Pięć lat to wiele czasu, lecz jakoś niewiele jednocześnie. Bieżąca generacja konsol jest pod paroma względami świetna, lecz i proporcjonalnie (a może nawet więcej?)… Zawiodła oczekiwania. Miało na to wpływ wiele czynników, lecz to nie sprawia, że w jakikolwiek sposób się można czuć pocieszonym. Co poszło dobrze, a co nie tak jak należy?
To nie jest dobra pora na PlayStation 5 i Xbox Series S|X – wieje nudą
W skrócie, nowa generacja konsol nie wniosła w zasadzie niczego nowego. Jasne, ktoś powie: a raytracing? A 120fps? A realistyczna grafika? Ciche chłodzenie? SSD? I tak dalej. Pewnie, jeżeli tak to mamy oceniać, to faktycznie, nowego konsole wniosły wiele nowej technologii, tylko że jakie to ma znaczenie z perspektywy gier?
Najwyraźniej żadne, gdyż liczby przemawiają za tym, że nie ważne czy wyjątkowe gry są dostępne czy nie, ludzie najbardziej chcą konsol. PS5 dąży do 90 milionów sprzedanych egzemplarzy, Xbox ma zaledwie połowę tej liczby (ale jak się okazuje bardzo wiernych fanów, ktoś podobno kupił ostatnio Xboxa Series X za ponad 3 tysiące złotych!), a Switch 1 i 2 żyją po swojemu. Szkoda tylko, że na tym tle rządzą gry w ogóle nie potrzebujące tej mocy, bowiem to indyki wiodą prym, a wielkie tytuły od premiery do premiery i to nie każde (wystarczy przypomnieć, że najnowszy Assassin’s Creed był być albo nie być serii). Ogólnie, wszystko to jest poplątane, więc może zacznijmy inaczej.
To, co dobre
Żarty żartami, ale fakt, że Series X oraz PS5 zachwycają swoimi możliwościami. Czas ładowania jest zmniejszony do minimum, a maszyny na tyle potężne, że dają nam światy bez ekranów ładowania. Sony zaczęło generację z GRĄ pisaną wielkimi literami. Chociaż pozornie Ratchet i Clank wyglądają jak prosta gierka, pod płachtą uroczej grafiki jest moc obliczeniowa nieosiągalna dla innych generacji.
Xbox na dzień dobry oszołomił niesamowitym Gears of War 5, stawiając kropkę nad i w sprawie potęgi nowych konsol. Tymczasem ja grzecznie kupiłem Xboxa Series S, który nie dotrzymał pełni obietnic Microsoftu, lecz w cenie bliskiej zaledwie 1000 złotych okazał się strzałem w 10. – bezbłędnie odtwarza faktycznie najważniejsze gry naszej generacji: Fortnite’a, Apexa, Call of Duty, Genshina, Marvel Rivals i tym podobne. Wszystko to gry darmowe, przy który miliony graczy spędza setki godzin. Dobra, ale miało być miło.
Nowe konsole są także niesamowicie ciche, nawet przy największym obciążeniu (Minecraft na ultra generujący skrawek za skrawkiem – to nie są żarty!), do użytkownika dociera zaledwie szmer, o wiele cichszy niż niejeden kaloryfer. Ponadto, z wyłączeniem PS5, wszystkie te urządzenia są całkiem ładne i mniej dają wrażenie zabawek. Jak już się płaci tysiące złotych, to i ten czynnik jest niemniej ważny.
Cała reszta
Sekcja “to, co dobre”, uważam że idealnie też przedstawia wszystko, co nie gra z nową generacją. Jest tego sporo, lecz przede wszystkim, największym grzechem jest fakt, że już w żadnym stopniu wielcy gracze nie ekscytują. Wielka moc to długie lata tworzenia kolejnych części. Przecież takie GTAVI jest na doskonałej drodze do przeskoczenia generacji, nie mówiąc już o TES6, po którym ni widu, ni słychu.
Najlepsza i najbardziej innowacyjna gra PlayStation 5 przychodzi już wraz z konsolą i to za darmo. Astro’s Playroom jest demem technologicznym, który ma świeżość jaką się nie może pochwalić Spider-Man 2, Ratchet i Clank, Horizon 2, Days Gone, God of War czy inne tytuły tworzone z myślą o PS5. Xbox jest żartem samym w sobie, ale sprawę ratuje Series S – bo jest tanie.
Nie przypominam sobie ery gier tak nudnej, wtórnej i nieciekawej jak bieżąca. Całą sytuację ratują świeże umysły niezależnych firm, których miłość do lat świetności Sony-Nintendo-Segi-Xboxa pchnęła do stworzenia gier. Gdyby nie oni, to całe te elektroniczne sklepy byłyby pozbawione ogromnej gamy interesujących gier.
Pierwszy raz nawet nie trzeba czytać żadnego artykułu, aby jak na dłoni ujrzeć jak zepsuta jest branża gier. Wszystko musi mieć otwarty świat, wszystko musi mieć końskie krocze reagujące na mróz (serio, macie to w Red Dead Redemption 2), potrzeba 100 godzin na ukończenie gier, każdy włos musi się ruszać po swojemu i tak dalej. Do tego potrzeba zatrudniać setki osób, które przez długie procesy tworzenia, są później masowo zwalniani. Cała branża jest chora, co idealnie ilustruje moment taki jak premiera Balatro. Gry, która z łatwością działa na minionej generacji i wciąga więcej graczy niż tytuły AAA+.
Nuda, nuda, jeszcze raz Nuda.
Żeby tego było mało, żyjemy także w czasach pierwszej generacji, która z czasem, zamiast tanieć, to drożeje. PS5 w stosunku do swojej pierwotnej ceny podskoczyło już o 100 dolarów, zaś Xbox Series X o 150. Co więcej, zamiast dokładać pamięci, to na przykład w celu zachowania niższej ceny, PlayStation nie tak dawno podebrało wbudowanego miejsca z dysku, bez wyraźnej informacji przestrzegającej klienta.
Poza kosztami urządzeń rosną też ceny gier, co nie jest mile widziane, ale oczywiste. Biorąc pod uwagę rosnące zespoły i wydłużające się procesy ich tworzenia, nic dziwnego, że wracamy do początków lat 2000.
Branża wpadła w błędne koło długich cyklów, których efektów nie widać w całej ferii bajerów, gry są wtórne, a wychodzące indyki „potrafią wszystko taniej i szybciej” (mogłoby się wydawać, nie jest to prawdą, po prostu nie są to historie w świetle reflektorów). A prawdopodobnie będzie gorzej.
Valve przychodzi nabroić
Wszystko przez wejście nowego-starego gracza. Po porażce nieśmiałego debiutu Valve (właściciele platformy Steam) w świecie konsol, gigant branży PC po cichu sobie pracował nad swoimi narzędziami i najpierw przetestował wody przenośną hybrydą Steam Deck, aby dwa dni temu zszokować całą branżę zapowiedzią konsoli domowej, która będzie obsługiwała całe biblioteki swoich użytkowników. Będzie to jednocześnie komputer i konsola.
Tworzy to ogromne zagrożenie dla bieżącego status quo ze względu na swój monopol świata pecetowców. Regularne wyprzedaże gier za grosze stale nęcą graczy, których zakupy niosą się newsami i dyskusjami od gracza do gracza. Każdy konsolowiec przynajmniej raz sobie stęknął na myśl, jak fajnie by było móc kupić ciekawą grę, którą widział na streamie za 16 złotych zamiast 80, a w porywach na promce -50%.
Kropką nad i tej generacji był nowy Switch, który nie poprawił ergonomii, nie uwolnił od Joy Con drifta i jeszcze wstawił ekran LCD zamiast OLEDa. Na plus były za to wielkość ekranu, samej konsoli oraz – strach gdyby nie – wydajność. No i co mogę powiedzieć, zrobiłem to samo co inni, dość miałem długich czasów ładowania oryginalnego Switcha i chociaż wiedziałem, że nie zyskam niczego oryginalnego… Również przeskoczyłem na nową wersję po siedmiu długich latach. Czy było warto? Nie. Czy wciąż jest nudno? Jest. Czy gram we wszystko płynniej? Tak.
Ale kto wie, może następnych 5 lat przyniesie coś świeżego, może zagrożenie ze strony Valve wywrze jakąś presję. Jednakże nie nastawiałbym się na cuda.

