Kamil Stoch wygrał 39 konkursów Pucharu Świata. Identycznie jak Adam Małysz. Czy w swoim ostatnim sezonie w karierze młodszy mistrz przeskoczy starszego? A może już dawno to zrobił, bo ma trzy złote medale olimpijskie, a Małysz ma z igrzysk „tylko” trzy srebra i brąz?
Zobacz wideo Zbudował skocznię w ogrodzie, teraz organizuje tam konkursy. Jak wyglądają skoki amatorów?
Ale to nie jest rozmowa o wyższości Stocha nad Małyszem albo/i Małysza nad Stochem. Z prezesem Polskiego Związku Narciarskiego siedliśmy na dobrą godzinę, żeby pewne rzeczy powspominać, inne uporządkować, a jeszcze inne spróbować przewidzieć. Jak ze skokami pożegna się Stoch? Czy zrobi to jak Małysz, który odchodząc zdobył medal wielkiej imprezy (brąz MŚ) i zajął trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata? Czy wtedy Małysz zatańczy przed Stochem w rewanżu za wzruszające wydarzenia sprzed prawie 15 lat?
Łukasz Jachimiak: Piętnaście lat temu w Planicy Kamil Stoch stanął przed Tobą po ostatnim konkursie w Twoim życiu, zdjął kapelusz i zatańczył bodajże Krakowiaka. Ćwiczysz już jakiś taniec, żeby mu się zrewanżować na jego pożegnalnych zawodach?
Adam Małysz: Na pewno byłoby ładnie zatańczyć dla Kamila coś regionalnego, ale zostawiam to zadanie któremuś z młodych, bo ja tańczyć zupełnie nie umiem. Wiele razy próbowali mnie zaprosić do „Tańca z Gwiazdami”, ale to nie moja bajka. Co innego żona – taniec to od zawsze jedna z pasji Izy i bardzo się cieszę, że ją namówiliśmy na udział w tym programie. Ale nawet Iza nie jest w stanie mnie nauczyć tańczyć. Dlatego moja nadzieja na jakiś taniec dla Kamila jest zwłaszcza w Kacprze Tomasiaku, bo chłopak świetnie rokuje.
To chyba faktycznie byłoby najpiękniejsze nawiązanie do przeszłości. Kiedy Ty się żegnałeś ze skokami, to zająłeś trzecie miejsce, a Kamil tamten konkurs wygrał. Pewnie każdy polski kibic marzyłby o takim pożegnaniu Stocha, na którym razem z Kamilem na podium staje dużo młodszy kolega.
– Zdecydowanie! Super by było wiedzieć, że mamy prawdziwą powtórkę z historii. Że znowu, jak 15 lat temu, następuje przekazanie pałeczki. Ale co do ostatniego konkursu Kamila, to on będzie nie w Planicy, tylko dopiero latem na specjalnie zorganizowanych zawodach.
Skoczysz na tym benefisie? Lepszej okazji na odkurzenie nart i wciśnięcie się w kombinezon już chyba nie będzie.
– O Jezu, przecież ja ważę o 25 kilogramów więcej niż w czasach, gdy byłem skoczkiem!
Do lata może zrzucisz chociaż z 10 kilo i może to wystarczy?
– Nie, nie, nie, nie ma szans, żebym skoczył. Co innego na tej naszej mobilnej „piątce”, a co innego na prawdziwej skoczni. Wiem, że skaczą oldboje w moim wieku, nawet Janne Ahonen i Toni Nieminen próbowali mnie wyzwać na pojedynek na jakichś mistrzostwach weteranów, ale oni cały czas gdzieś skaczą, a ja de facto nie skakałem od momentu zakończenia kariery. Na tej malutkiej skoczni to się naprawdę nie liczy. Mieć długie narty, cały sprzęt i wychylić się nad szpice – to wymaga przygotowania. Nie podejmuję się. Zwłaszcza że naprawdę nigdy od zakończenia kariery nie miałem parcia, żeby wejść na skocznię i chociaż raz znowu to zrobić. Na ten Puchar Tatr do Kamila mogę przyjechać, a na pewno bardzo chętnie będę uczestniczył w jego oficjalnym święcie w Planicy. Zdradzę, że już jesteśmy w kontakcie ze Słoweńcami, żeby to jak najlepiej wyszło. Sami się do nas odezwali z propozycją przygotowania jakichś specjalnych pakietów dla naszych kibiców na pożegnanie Kamila. Oczywiście myśmy wyrazili aprobatę. Bardzo chętnie z tego skorzystamy, szykuje się fajna impreza.
Zamarzyło się nam, że w tej Planicy na podium razem wlecą Stoch i Tomasiak, a powiedz szczerze, na ile według Ciebie jest realne, że Kamil będzie miał ten ostatni sezon tak dobry, jak miałeś Ty albo jak niedawno miał Peter Prevc?
– Powiem tak: patrząc, jak Kamil dzisiaj skacze, to naprawdę jest możliwe. Myślę, że po słabszych latach Kamil zrobił teraz duży krok do przodu. I tak mi się wydaje, że po tym wszystkim odżył psychicznie.
Po tym wszystkim, to znaczy po wojenkach, kto z jego sztabu może, a kto nie może być na wieży trenerskiej, kto może, a kto nie może mu machać flagą na start? On niby w te tematy nie wchodził, ale pewnie czytałeś wywiad, który ojciec Kamila dał na ten temat TVP Sport?
– Tak, to wszystko było niepotrzebne, szkodziło, nie powinno być tematem. Zobacz, że teraz Dodo [Michal Doleżal, trener Stocha] jest na wieży, ale Kamilowi i tak macha Maciek [Maciusiak, trener polskiej kadry]. Maciek mówił Dodowi, że jak chce, to może on Kamila startować, na co Dodo powiedział, że tego nie potrzebuje i żeby Maciek jako główny trener Polski wypuszczał wszystkich.
Co innego, jak zespół Stocha ma decyzję po swojej stronie, a co innego, gdy ktoś Kamilowi i jego ludziom coś narzucał, na coś nie pozwalał.
– To prawda.
Rzeczą, która zostawiła chyba największy niesmak, była nieobecność Stocha w kadrze Polski na tegoroczne MŚ w Trondheim. Tobie się ta decyzja Thomasa Thurnbichlera podobała?
– Byłem strasznie rozdarty. Patrzyłem na to wszystko jako prezes i uznałem, że nie mogę się wtrącić i kazać czegoś trenerowi. Zasada jest taka, że trener decyduje o składzie i odpowiada za swoje wybory. W takiej chwili jak tamta ciężko być prezesem. To nie było łatwe nie tylko dla mnie, ale dla całego zarządu. Uznaliśmy jednak, że trener musi mieć niezależność.
Czyli nie rozumiałeś Thurnbichlera, ale uszanowałeś, że woli wziąć tylko swoich zawodników niż swoich i Kamila, i dopiero po treningach w Trondheim ustalać skład na konkursy mistrzostw świata?
– Tak, ale też wiedziałem, z czego wynikają różne decyzje Thomasa. Niestety, wcześniej między sztabami działo się źle. Thomas jako główny trener Polski dowiadywał się o pewnych rzeczach za późno i po prostu po ludzku się obraził. Brakowało tam szczerej rozmowy. W ogóle z Thomasem komunikacja była trudna. To jest bardzo dobry trener, ale jeszcze brakuje mu doświadczenia. Chłopaki mówili mi, że Thomas bardzo często zmieniał zdanie, że się nie trzymał tego, co już razem z zawodnikami ustalił. Mówili, że ciągłymi zmianami wprowadzał chaos. I że nawet zastanawiali się czy on wie, co robi, skoro tak często zmienia zdanie. Z kolei on podkreślał, że trzeba często reagować na bieżąco i pewne rzeczy w treningu zmieniać. I że to on decyduje o takich rzeczach. Szczególnie starsi zawodnicy chcieli, żeby nie decydował sam, tylko ustalał zmiany z nimi.
Czyli Thurnbichlerowi brakowało autorytetu.
– Jeszcze raz to powiem, bo jestem tego pewny: Thomas jest bardzo dobrym trenerem. Ale faktycznie trochę brakowało mu autorytetu i doświadczenia. Oko ma świetne, a patrzy nie tylko na technikę, ale na całą strukturę, na organizację, na wszystko. Tylko w pewnym momencie w naszej niełatwej rzeczywistości zaczął się gubić. To trudne przyjść do bardzo utytułowanych, starszych zawodników jak Kamil, Piotrek i Dawid i im sprostać. Żałuję, że Thomas nie zgodził się zająć naszymi juniorami. Jestem przekonany, że dla nich byłby autorytetem i bardzo wiele by im przekazał.
Skoro już jesteśmy przy trudnych tematach, to powiedz proszę o swojej relacji ze Stochem. Jesteście tylko znajomymi z pracy od Planicy 2022, gdy Kamil wystąpił przeciw Tobie, bo byłeś za zwolnieniem Doleżala i Grzegorza Sobczyka, a on bardzo chciał, żeby zostali?
– Jakiś czas po tamtych wydarzeniach zrobiliśmy konfrontację. Spotkałem się ze starszyzną i szczerze porozmawialiśmy. A na koniec przybiliśmy piątkę. Czy mimo to Kamil, Piotrek i Dawid mają do mnie uraz, trudno mi powiedzieć. Może jakiś mają. Ja to wszystko wtedy bardzo mocno przeżyłem.
Pamiętam – byłeś jeszcze nie prezesem związku, tylko dyrektorem ds. skoków i przez chwilę zastanawiałeś się, czy nie odejść. Pamiętam naszą długą rozmowę kilka miesięcy później – wtedy, już jako prezes, powiedziałeś mi, że na tej konfrontacji od Ciebie padło słowo „przepraszam” za czasami zbyt ostry ton w waszych dyskusjach czy w tym, co mówiłeś mediom. Ale gdy zapytałem, czy Ty też usłyszałeś „przepraszam”, to zobaczyłem, że masz łzy w oczach i z trudem poprosiłeś, żebyśmy zmienili temat.
– Pamiętam. Mówię: było naprawdę ciężko. Ale z czasem dogadałem się z chłopakami i dzisiaj na pewno nasze relacje są zupełnie inne niż wtedy. Widzę, że oni są dziś naprawdę zadowoleni z tego, co, jak i z kim robią. Razem idziemy w jednym kierunku i wszyscy wierzymy, że dobrym. Na pewno nikt dziś nie jest ze mną na jakiejś wojence.
Wracając do Kamila – jesteś przekonany, że Doleżal i Kruczek to był jego najlepszy wybór? Żeby było jasne: bardzo tej ekipie kibicuję i mam spore nadzieje choćby po tym, co widziałem na jednym z treningów w Zakopanem. Ale choć zawsze lubiłem Doleżala, to jednocześnie zawsze zastanawiałem się, czy nie jest trochę za dobry, za miękki. Natomiast Kruczek sam powiedział mi kiedyś, gdy prowadził naszą kadrę kobiet, że nie jest trenerem, który umie walnąć pięścią w stół, nawet gdy widzi, że to mogłoby coś dać.
– Zgadza się. Ale Kamil właśnie tych trenerów sobie wybrał. On wie, czego potrzebuje. Sam sobie budował sztab. Nie doradzałem mu. Ja mu tylko obiecałem, że zrobię wszystko, żeby miał dobre warunki, by mógł dalej skakać i odnosić sukcesy. Bardzo długo szukałem sponsorów na sfinansowanie jego teamu. Przez siedem miesięcy jeździłem po różnych firmach, nie tylko polskich, i wysyłałem zapytania. Naprawdę ciężko było te środki zdobyć, ale zrobiłem to. I cieszę się, że Kamil sam sobie opracował koncepcję. Jeśli on mówi, że tym osobom ufa, z tymi osobami chce współpracować, a ja potrafię mu to zapewnić, to myślę, że mamy zrobione to, co najważniejsze. A prywatnie wierzę w ten zespół. Łukasz też jest ciągle bardzo dobrym szkoleniowcem, nie tylko Dodo. A tak, jak Łukasz, to na przepisach nie zna się nikt. On jest tak oczytany, tak cały czas siedzi w sprawach organizacyjnych, że daje swojej ekipie komfort. Dodo zawsze mi mówi, że dzięki Łukaszowi nie musi się o nic martwić, bo organizacyjnie to jest facet „the best”, więc całą logistykę ogarnie, a i na miejscu spokojnie zrobi trening z Kamilem, jak Dodo jest w domu. Dodo robi plany dla Kamila, też jest na treningach, a przy tym ma czas, żeby się skoncentrować na spokojnej pracy nad kombinezonami, co robi najlepiej.
Czyli uważasz, że sam spokój tam wystarczy. Że walenia pięścią w stół u Stocha nie trzeba?
– Nie wiem, czy Kamilowi to jest potrzebne na tym etapie kariery i w takim wieku [w maju skończył 38 lat – red.], w jakim już jest. Na pewno masz rację, że Dodo i Łukasz nie są ludźmi, którzy by to potrafili zrobić. Takich ludzi jest bardzo mało, ale ja kiedyś takiego człowieka potrzebowałem i właśnie dlatego odszedłem od Łukasza, gdy prowadził kadrę i poszedłem do Hannu Lepistoe. Nawet w końcówce kariery wiedziałem, że jest mi potrzebna osoba, która mi po prostu walnie pięścią i powie „robisz tak i tak”, gdy będę pogubiony. Może Kamil mimo słabszych ostatnich lat nie potrzebuje takiej osoby. Może on jest taki, że dojdzie do formy dzięki spokojnym rozmowom i analizom. Każdy z nas jest inny i każdy potrzebuje czegoś innego. Ja doskonale wiedziałem, że najlepiej będę działał, jak będę miał bat nad sobą. I czułem, że to jest konieczne zwłaszcza wtedy, gdy już myślisz, że tyle przeżyłeś i tyle wiesz, że prawie sam byś sobie dał radę, bez trenera. Ale jak przychodzi gorszy czas, jak się zaczynasz gubić, to najgorzej jest, gdy nie masz obok osoby, która jest ci w stanie powiedzieć konkretnie, co masz zrobić. A nawet ci to narzucić. W kryzysach rzadko sprawdza się ktoś, kto cię będzie głaskał.
Im dłużej mówisz na ten temat, tym mocniej moje myśli uciekają w kierunku Stefana Horngachera. Zastanawiam się, czy to nie byłby taki idealny Hannu Lepistoe dla Kamila.
– Ja się zupełnie nie dziwię Kamilowi, że wrócił akurat do Doda i Łukasza. Przecież z nimi osiągał największe sukcesy. Z nimi i oczywiście ze Stefanem. A co by Kamil zrobił, gdyby Stefan był dostępny?
Nie wybrałby Horngachera, który potrafił i pochwalić, i trzymać zawodników krótko?
– To prawda, że potrafił. Ale twardego prowadzenia to tak naprawdę wymagał Piotrek Żyła, a nie Kamil. Stefan od początku poświęcał dużo energii, żeby Piotrka okiełznać i jak odchodził, to mówił, że zawsze najbardziej będzie wspominał właśnie Piotrka, z którym dzień w dzień miał trudne rozmowy. Bywało nawet tak, że przychodził do mnie i prosił „Adam, weźże z nim pogadaj, bo ja już nie wiem, jak do niego trafić”. Z Kamilem nigdy nie miał tak, że po zwycięstwie musiał mu tłumaczyć, żeby się opanował. To Piotrka zapamiętamy z takiej radości po sukcesie, która go wykańczała. A ja musiałem Piotrkowi tłumaczyć, że jak Stefan mu zwraca uwagę, żeby oszczędzał energię, bo mistrzostwa świata jeszcze trwają, to Piotrek dopiero po czasie rozumiał, że w sumie to trener miał rację i to nie było tak, że zabraniał mu się cieszyć, tylko próbował go nauczyć, że jest czas na aż taką radość, ale później, a nie teraz, gdy jest o co dalej walczyć. Gdyby Piotrek tworzył własny sztab, to musiałby mieć trenera, który by go trzymał bardzo krótko. A Kamil pewnie czuł, że podejmuje decyzję w zgodzie z sobą, ze swoim charakterem.
Co łączy Ciebie i Kamila? Poznałem was na tyle, żeby móc powiedzieć, że jesteście całkiem różnymi ludźmi.
– Jeśli chodzi o zainteresowania, pasje, to chyba nie łączy nas nic. No, oczywiście poza skokami.
Piłkę nożną też obaj lubicie.
– Ale inaczej. Kamil kibicuje Liverpoolowi, śledzi ligowe rozgrywki, a ja wolę piłkę reprezentacyjną i kibicuję praktycznie tylko naszej kadrze. Zostając przy sporcie, ja bardzo lubię Formułę 1, a Kamil chyba na drugim miejscu po piłce postawiłby siatkówkę, a motosportu chyba w ogóle nie lubi.
A jest coś, co was łączy charakterologicznie?
– Na pewno to jest zaciętość, pracowitość i poświęcenie się temu, co robisz. W tych trzech ważnych rzeczach jesteśmy bardzo podobni. Patrząc na Kamila, czasami porównuję go do siebie w różnych przypadkach i jeśli chodzi o sam trening i zawody, to widzę w nim siebie. Ja też robiłem naprawdę wszystko, żeby odnieść sukces. Kamil również pracuje wzorowo. A tego dziś – niestety – często brakuje zdolnej młodzieży.
Jak widziałeś Stocha, kiedy był przedstawicielem zdolnej młodzieży? Pamiętasz moment, w którym zacząłeś na niego zwracać uwagę?
– No jasne. Miał chyba 12 lat, kiedy na Pucharze Świata w kombinacji norweskiej został puszczony jako przedskoczek i przeskoczył Wielką Krokiew. Wtedy myślałem sobie, że to niepotrzebne i do dziś nie lubię takiego wystawiania dzieci z dorosłymi i w ogóle robienia z dzieci wielkich mistrzów przyszłości. Klimek Murańka miał 10 lat, jak trenerzy pozwolili mu przeskoczyć Wielką Krokiew, a niedawno mieliśmy w Wiśle chłopaczka, który jeszcze nic nie zrobił, a już był zapowiadany jako przyszła światowa gwiazda.
Mówisz o Tymoteuszu Cienciale?
– Tak. Już go niestety w skokach nie ma. Zazwyczaj tak to się toczy, że jak otoczenie zrobi zdolnemu dziecku krzywdę, to już się takie dziecko nie odkręci.
Ale ze Stochem było inaczej. Tamten jego skok w Zakopanem to chyba była sprawa raczej jednorazowa niż element jakiejś kampanii promowania przyszłego mistrza?
– Tak, z Kamilem tak nie było. Kamila pamiętam z tego, że on zawsze krok po kroku szedł po swoje i to zawsze mnie fascynowało, że on jest faktycznie w stanie z roku na rok robić duże postępy i iść tym rytmem w sporcie, w którym często jest tak, że ktoś wyskakuje, jest chwilę na topie i spada.
Jak Ty. Bo przecież jako nastolatek miałeś dwa świetne sezony ze zwycięstwami w Pucharze Świata i z miejscami w top 10 klasyfikacji generalnej, a później miałeś trzy takie sezony, że już chciałeś rzucić skoki i szukać pracy, żeby utrzymać rodzinę.
– Dokładnie. Siebie też miałem tu na myśli. U Kamila był ciągły rozwój, jego kariera nie wyhamowywała. Kamil to jest wzorowy zawodnik, jeśli chodzi o pokazanie procesu step by step.
Gdy w 2011 roku kończyłeś karierę, Kamil miał 24 lata i Twój ostatni sezon był dla niego pierwszym, w którym zaczął wygrywać konkursy Pucharu Świata. Nie pomyślałeś wtedy, że to jego „step by step” da aż takie efekty, jak 39 pucharowych triumfów, trzy olimpijskie złota czy trzy wygrane Turnieje Czterech Skoczni, prawda? A jeśli pomyślałeś, to możliwe, że jako jedyny na świecie, może nie licząc najbliższych Kamila.
– Wtedy było mi łatwiej odejść dzięki Kamilowi. Naprawdę cieszyło mnie, że ludzie zaczęli mówić, że jest ktoś, kto zostaje po Małyszu. Im byłem starszy, tym częściej słyszałem, że po Małyszu to już nic w polskich skokach nie będzie i nie ukrywam, że człowiek sam się nawet zastanawiał, jaka przyszłość czeka ten sport. Uspokajałem się zwłaszcza myślami o ciągle idącym do góry Kamilu. Już wcześniej, przed jego pierwszymi zwycięstwami. A jak zaczął wygrywać, to wiedziałem, że coś po mnie pozostanie i nawet zacząłem myśleć, że może kibice dostaną nawet coś zdecydowanie lepszego.
Nie czaruj. Nikt nie stawiał, że Kamil doskoczy do sukcesów porównywalnych z Twoimi.
– Ale mówię nie tylko o Kamilu. Widziałem, że dobija może już nie młodzież, ale to młodsze pokolenie i że wreszcie doczekamy się drużyny na medale. Ze mną drużyna czasem doskoczyła do podium w Pucharze Świata i na tym koniec. A jak odszedłem, to Kamil, Piotrek Żyła, Maciek Kot, Dawid Kubacki, Stefan Hula zaczęli tworzyć coś, czego nigdy wcześniej nie mieliśmy.
A czy odchodząc myślałem, że Kamil wygra 39 konkursów Pucharu Świata, jak ja? Albo że wygra aż trzy złota olimpijskie? Pewnie nawet tata Kamila nie myślał o aż takich rzeczach. Prawda jest taka, że zawsze marzysz o zdobyciu medalu. A jak pracujesz i tak się czemuś oddajesz, to za tym medalem mogą przyjść kolejne i na koniec może się okazać, że tych medali masz 10 czy 15. I nie zadowalasz się tym, bo tak się nauczyłeś, że zawsze chcesz być najlepszy i zawsze do tego dążysz. Pamiętam, że Kamil miał w sobie takie pragnienie. Był dzieckiem, gdy powiedział do kamery TVP, że chce zostać mistrzem olimpijskim. Czyli miał wyznaczony wielki cel. I doszedł do niego. A że go przebił? Stawiam, że sam nawet nie myślał, że będzie trzykrotnym mistrzem olimpijskim, że wejdzie na taki poziom, że przez wiele lat będzie najlepszym skoczkiem świata.
Byłeś w jego galerii?
– Byłem.
Gdzie jest więcej kosztowności: u niego czy u Ciebie?
– Oj, ciężko powiedzieć. Wiadomo, że Kryształowych Kul ja mam więcej, z kolei Kamil ma więcej olimpijskich medali.
Nie ma ich więcej, ale jego są cenniejsze.
– No tak, racja, ja mam trzy srebra i brąz, a on ma trzy złota i jeszcze brąz z drużynówki. Generalnie jego galeria mi się podoba, jest nowoczesna, inaczej stworzona. Moja jest już zamknięta. Nowa będzie otwarta w przyszłym roku. Robię to razem z gminą i z Urzędem Marszałkowskim.
Galeria będzie gdzieś w centrum Wisły?
– Tak i będzie nowoczesna, żeby się w niej młodzież nie nudziła. Będzie też część rajdowa.
Czyli pokażesz, że w sporcie zdobyłeś więcej niż Stoch, bo Kamil z żadnych rajdów żadnych nagród nie poprzywoził!
– Można się pośmiać, że właśnie taki mam cel, ale tak naprawdę chcemy po prostu stworzyć w Wiśle fajne miejsce, które pokaże ludziom moją karierę, ale i coś więcej. Jestem zbieraczem starych nart, mam pokaźną kolekcję i te narty też umieszczę w galerii, żeby ludzie oglądali. To będzie nowoczesne, multimedialne miejsce. Z elementami stałymi i zmiennymi, jak na przykład różne wystawy. Choćby sportowych fotografii.
Jeśli chodzi o fotografie, to mam w głowie sporo stopklatek dotyczących Ciebie i Kamila. Rzucam pierwszą: Zakopane 2011: Ty wygrywasz swój ostatni w karierze konkurs w piątek, a Kamil wygrywa swój pierwszy w niedzielę. Jak to zapamiętałeś?
– O tyle niedobrze, że zwycięstwa Kamila nie widziałem, bo w tym czasie byłem w szpitalu na badaniach. Upadłem w pierwszej serii i nawet nie wiedziałem, co się dzieje na skoczni, dopóki nie usłyszałem ryku kibiców i wuwuzeli. Wtedy domyśliłem się, że jest dobrze i miałem nadzieję, że Kamil to wygrał.
Wiesz, jakie pierwsze pytanie dostał Kamil po tamtym zwycięstwie?
– Nie wiem.
Czy może wie, co z Tobą.
– O rety…
Jasne było, że w tamtym czasie byłeś dla nas dziennikarzy i też dla kibiców najważniejszy. Ale czujesz, w jak wielkim cieniu zaczynał przez to Kamil?
– Wiem o tym. Jego sytuacja z tamtego czasu kojarzy mi się z moją, gdy teraz już od lat dostaję ciągle to samo pytanie: czy myślę, że byłem lepszy od Kamila, czy jednak Kamil jest lepszy ode mnie? Jak można odpowiedzieć na takie pytanie? Mam zawsze jedno wytłumaczenie, jedną odpowiedź: każdy z nas w swoim czasie był najlepszy. To jest proste. Nikt mi nie zabierze tego, co zrobiłem, osiągnąłem bardzo dużo i to jest moje. A to, co później zrobił Kamil, jest jego i jemu też nikt tego nie zabierze. My jesteśmy dwiema zupełnie innymi osobami pod względem sportowym i pod względem charakteru, ale mamy też cechy wspólne, o których już powiedziałem. I naprawdę lepiej zobaczyć, że łączy nas walka, dążenie do celu i całkowite zaangażowanie niż nas sobie przeciwstawiać.
Wszystko prawda, ale przeciwstawianie was sobie też jest zrozumiałe. Ty poniekąd miałeś łatwiej. Nie mówię o fatalnych warunkach finansowo-infrastrukturalnych, bo pewnie wszyscy pamiętają, że na swój pierwszy Turniej Czterech Skoczni pojechałeś tylko dzięki zrzutce sąsiadów z Wisły i że tej zrzutki wystarczyło jedynie na austriacką część imprezy. Natomiast Kamil zaczynał już w takiej rzeczywistości, że mógł jako dziecko jeździć na zagraniczne zawody, a i w Polsce trenował w godnych warunkach. Ale tak po ludzku Ty nie miałeś tego ciężaru nieustannych porównań do ukochanego przez wszystkich mistrza.
– Na pewno Kamil musiał się z tym mierzyć i nie dziwię się, że prosił, żebyście go do mnie nie porównywali. Z drugiej strony myślę, że w wielu przypadkach, może nie zawsze, ale w wielu przypadkach, jego te wasze porównania dodatkowo motywowały. Pewnie kiedy czuł, że ktoś w niego w pełni nie wierzy, to postanawiał, że coś udowodni. Może nawet w jakimś momencie postanowił udowodnić, że przeskoczy mnie.
Idźmy do kolejnych stopklatek z Tobą i ze Stochem. Te bardzo lubię, bo naprawdę piękne są zdjęcia z Turnieju Czterech Skoczni 2016/17, gdzie trzymasz nad Kamilem parasol w ulewnym Innsbrucku i gdzie niesiesz jego narty po tym, jak upadł i poobijał sobie bark w skoku treningowym. Czy wtedy, gdy wróciłeś do skoków z rajdów i zostałeś dyrektorem, Ty i Kamil mieliście najlepszą relację w historii waszej znajomości?
– Możliwe. Bardzo nie chciałem być takim stereotypowym dyrektorem. Takim z podniesioną głową i przekonaniem „co to nie ja”. Byłem dyrektorem, który przekonał Stefana Horngachera do pracy u nas, z przyjemnością obserwowałem z bliska, jak to hula i z równie dużą przyjemnością stawałem się częścią sztabu. Schodziłem na dół, żeby znieść chłopakom normalne buty, które zakładali po skokach, żeby ponieść im narty czy choćby żeby stanąć z tym parasolem nad Kamilem, żeby zadbać o jego zdrowie, gdy walczył o trofea.
Wy się wtedy kolegowaliście jakoś bardziej? Atmosfera na pewno była szczególna, skoro w Bischofshofen ze łzami w oczach mówiłeś dziennikarzom, jak dumny jesteś, że po latach Stoch zrobił w Turnieju Czterech Skoczni to, co Ty.
– Powiem tak: nigdy nie mieliśmy z Kamilem złej relacji aż do tych trudnych momentów z Planicy. Zawsze jeden szanował drugiego, a kiedy wróciłem, to mieliśmy świadomość, że wspólnie pracujemy na sukces i czuło się, że obaj uważamy to za coś więcej niż pracę, że to jest nasza wspólna pasja, dlatego dobrze się rozumieliśmy. W tamtym czasie Kamil wiele razy mówił mi: „Adam nie bierz moich nart”, „Adam, nie bierz mojego plecaka, bo to nie wypada, żebyś ty nosił za mną rzeczy”. Ale ustępował, bo zawsze odpowiadałem: „Kamil, ty tu jesteś najważniejszy, korona mi z głowy nie spadnie, jak ci pomogę”. Korona z głowy nie spadła mi też, gdy odciążałem Kamila w kontaktach z wami, dziennikarzami. Ze Stefanem Horngacherem ustaliliśmy, że dołem się zajmę [na dole skoczni stoją dziennikarze – red.] i wchodziłem w rolę takiego można powiedzieć rzecznika prasowego. To nie było łatwe, bo zawodnicy często wcale nie chcieli rozmawiać, zwłaszcza z niektórymi z was, ale ja potrafiłem ich przekonać, a z drugiej strony wam mówiłem, że ich nie wolno męczyć i trzeba sprawę załatwiać sprawnie, za to ja jestem do dyspozycji.
Zdarzało Ci się rozmawiać z Kamilem o kontaktach z mediami, a zdarzało Ci się udzielać mu rad dotyczących samego skakania? Znana jest historia Bartosza Zmarzlika i Tomasza Golloba, gdzie młodszy z mistrzów mnóstwo razy prosił starszego o pomoc, podpatrywał u niego kwestie sprzętowe itd. Między wami coś takiego się kiedykolwiek działo?
– Nigdy. Kamil zawsze był dosyć skryty. Jeśli by coś podpatrywał, to z boku. Ale nie kojarzę, żeby nawet coś takiego robił.
A może się Ciebie bał?
– Mam nadzieję, że nie. Między nami nie było aż tak wielkiej różnicy wieku [10 lat – red.], i też nie wchodził do kadry aż tak młodo, jak Maciek Kot [miał 16 lat – red.], który na początku mówił do mnie „panie Adamie” i nie chciał przestać, chociaż prosiłem, tłumacząc, że staro się czuję, gdy tak mówi. Kamil jest z tego samego rocznika, co Piotrek Żyła, no i Piotrek zawsze był bezpośredni, dużo bardziej otwarty. Ale Piotrek po prostu taki jest – zwariowany do tego stopnia, że jak nawet pieprznie jakąś głupotę, to uzna, że nic się nie stało i idzie dalej, nie będzie się nad tym zastanawiał. A Kamil zanim coś powie, to się trzy razy zastanowi. A już na pewno tak było kiedyś, gdy był młodszy.
Miałeś taki moment, że Stochowi zazdrościłeś?
– Wiadomo, że tak zdrowo, sportowo mogę mu pozazdrościć złotych medali olimpijskich. Bardzo o tym złocie marzyłem. Pamiętam, jak w złości w Salt Lake City po brązie i srebrze nie chciałem powiedzieć dziennikarzom prawdy, gdy mnie pytali czy zamieniłbym te dwa medale na jeden złoty. Mówiłem, że nie, bo chciałem, żeby się odczepili. Ale gryzło mnie to. Byłem tam przygotowany na złoto, ale tak się wszystko poukładało, że go nie mam.
Olimpijsko Ciebie i Stocha poniekąd łączy Noriaki Kasai. Ty być może miałbyś złoto w Salt Lake City, gdybyś nie wpadł w dziurę, jaka została po jego upadku, a Kamil jedno ze swoich złot zdobył, mimo że Kasai mocno go naciskał.
– W Soczi to Kamil był w takim sztosie, że jak na niego patrzyłem, to wiedziałem, że będzie miał dwa złota. Aż mi się przypominało moje Predazzo, gdzie na MŚ 2003 po złocie na skoczni dużej byłem już po prostu pewny, że wygram i drugi konkurs. Nigdy nie szedłem na zawody z taką pewnością jak wtedy. U Kamila też to było widać, w jego oczach.
Ale odrobinę szczęścia miał. Ty w Predazzo wygrałeś drugie złoto z gigantyczną przewagą, a on w Soczi w drugim konkursie był lepszy niż atakujący Kasai o bodaj tylko 1,3 pkt.
– Mimo wszystko pamiętam, że się nie denerwowałem o Kamila. Szczęście sprzyja lepszym. Tak jak Kamilowi sprzyjało też w Pjongczangu, gdzie walkę o złoto z Wellingerem wygrał stylem i tym, że skakał w gorszych warunkach, bo przecież odległościowo Niemiec był lepszy.
Z tamtego konkursu najlepiej pamiętam chyba radość Włodzimierza Szaranowicza.
– Świetne jest to, że Włodek Szaranowicz nas z Kamilem łączy. Wiesz, że z tej mojej ostatniej Planicy to ja bardziej niż cokolwiek pamiętam jego komentarz? Nawet lubię sobie włączyć to jego wzruszające przemówienie.
Tamten konkurs jest pewnie w ogóle najbardziej pamiętnym wspólnym momentem duetu Małysz – Stoch. A Ty masz taki konkurs samego Stocha, który zrobił na tobie największe wrażenie i zawsze go będziesz pamiętał?
– Jeden konkurs trudno mi wskazać, ale od razu przychodzi mi do głowy Turniej Czterech Skoczni.
Który?
– Ten pierwszy, ten, o którym już rozmawialiśmy. Wiem, że później Kamil wygrał Turniej, powtarzając wyczyn Svena Hannawalda, ale dla mnie prywatnie więcej od tego zwycięstwa ze szlemem znaczyło to pierwsze zwycięstwo Kamila – pierwsze dla Polski od moich czasów.
Wiesz co, mam jeszcze taki konkurs Kamila, który mi zapadł w pamięć. To ten z Planicy z lotem na 251,5 metra. Jakie to było piękne!
I nie przeszkadza Ci, że sędziowie nie zauważyli tam mokrego tyłka Kamila?
– Ani trochę nie przeszkadza. Musiał czymś podeprzeć, bo to już było lądowanie na całkiem płaskim! Planica to w ogóle wyjątkowe miejsce. Na pożegnanie dla Kamila na pewno będzie szczególne [tam poznał swoją żonę, tam się jej oświadczył – red.]. Z tej swojej pożegnalnej Planicy pamiętam m.in. że Hannu nie dojechał, bo był po zawale i puszczali mnie Maciek [Maciusiak – red.] z Robertem [Mateją – red.]. I pogoda była zwariowana. Kamilowi będę życzył większego spokoju w tym jego pożegnaniu. A wcześniej niech leci po jeszcze sporo sukcesów.