Pisze pan, że geopolityczną awangardą Zachodu są obecnie kraje nadbałtyckie, które nazywa pan również „fabryką przyszłości”. Na czym polega istota tego zjawiska?

Zaczęliśmy postrzegać region wokół Morza Bałtyckiego jako piętę achillesową NATO, miejsce, w którym Europa jest najbardziej narażona. To prawda. Ale jednocześnie chcę w mojej książce odwrócić ten pogląd — i powiedzieć, że jest to także miejsce, w którym Europa jest najsilniejsza pod względem społecznej i politycznej gotowości do przejęcia inicjatywy. W ostatnich latach wielokrotnie widzieliśmy, że te przeważnie małe kraje były chętne i zdolne do robienia rzeczy, na które większe kraje są zbyt ostrożne lub konserwatywne. Ciągną tym samym za sobą resztę Europy.

Np. Estonia, kraj o populacji 1,2 mln, zdołała przekonać całą Unię Europejską do rozpoczęcia wspólnego zakupu 155-milimetrowych pocisków artyleryjskich dla Ukrainy. Litwa przeciwstawiła się Chinom i ich embargu handlowemu, ostatecznie zmuszając resztę Unii Europejskiej do stworzenia instrumentu przeciwko presji Pekinu. Mógłbym wymieniać przykład za przykładem. Czechy są pod tym względem niemal honorowym członkiem państw bałtyckich. Postrzegam je jako część tego łuku awangardowej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, a przynajmniej tak było w erze prezydenta Petra Pavla i premiera Petra Fiali.

Jeśli spojrzeć na życiorys przeciętnego polityka w krajach bałtyckich, to jeśli ma on obecnie 50 lat, był nastolatkiem, gdy upadł mur berliński. Do tego czasu doświadczył okresu całkowitego ucisku, w którym jego kraj wchodził w sklad Związku Radzieckiego, jego język był tłumiony, a on sam był zmuszony uczyć się własnej historii przez sowiecki pryzmat. W tym najbardziej formacyjnym okresie swojego życia doświadczył szoku związanego z przejściem gospodarczym do kapitalizmu wolnorynkowego, politycznym przejściem do niepodległości — a następnie szybkim procesem zakotwiczenia się na Zachodzie poprzez przystąpienie do Unii Europejskiej i NATO. W ciągu trzech dekad był świadkiem najszybszego wzrostu gospodarczego, jaki Europa widziała od stulecia.

Jest to zupełnie inne doświadczenie życiowe i prawie odwrotna trajektoria niż ta, przez którą przeszedł niemiecki polityk. Badania pokazują, że dla Niemców lata 80. i 90. były szczytem cywilizacji, a od tego czasu uważają, że wszystko poszło w dół. Zachodnie myślenie polega w dużej mierze na zachowaniu starego porządku i starych sposobów, a nie na radykalnej otwartości na zmiany i uznaniu, że historia się nie skończyła. I że sposobem na przetrwanie i prosperowanie jest zmiana zgodna z okolicznościami i próba przejęcia inicjatywy.

Dotyczy to Polski czy trzech małych krajów bałtyckich, ale w książce uwzględnia pan także Szwecję czy Danię. Jak te kraje są powiązane z tym doświadczeniem?

Dania i Szwecja bardzo dobrze radziły sobie z obroną cywilną i wojskową, co docenialiśmy podczas zimnej wojny. Ale po 1990 r. całkowicie „wyluzowały” i rozwiązały swoje struktury wojskowe. Ich armie wycofały się ze strategicznych wysp Bornholm i Gotlandia, a cała instytucjonalna gotowość została utracona. Szwedzka doktryna obrony narodowej dosłownie mówiła, że nie ma dla nich żadnego zagrożenia terytorialnego.

Szwedzcy żołnierze dołączają do wielonarodowej brygady NATO w bazie wojskowej Adazi na Łotwie, 7 lutego 2025 r.EPA/VALDA KALNINA / PAP

Szwedzcy żołnierze dołączają do wielonarodowej brygady NATO w bazie wojskowej Adazi na Łotwie, 7 lutego 2025 r.

Po aneksji Krymu przez Rosję w 2014 r. instytucje w tych krajach zaczęły zdawać sobie sprawę, że popełniły straszny błąd i zaczęły się odradzać. Zbudowały wiele dawnych struktur niemal od zera. Obudziły starą instytucjonalną „pamięć mięśniową” — i zrobiły to w sposób niezwykle podobny do tego, co wcześniej zrobiły państwa bałtyckie i Polska. Nie sądzę, by był to przypadek — kraje nadbałtyckie są prawdopodobnie najbardziej zintegrowanym politycznie i gospodarczo regionem na świecie. Nieustannie się sobie przyglądają, uczą się od siebie nawzajem i naśladują.

W swojej książce pisze pan, że Zachód powinien obserwować te kraje i uczyć się od nich. Jak według ciebie powinno to wyglądać? Czy kraje Europy Zachodniej powinny kopiować konkretne prawa, czy też ogólną postawę społeczeństwa?

Kraje Europy Zachodniej doskonale zdają sobie sprawę, że odporność w szerszym znaczeniu działa bardzo dobrze w krajach pierwszej linii i starają się od nich uczyć. Wiele misji udaje się do Estonii lub Finlandii i mówi: „Te wasze środki są świetne”. Ale potem wracają, a raporty z tego, co widzieli, lądują w szufladzie. Problem polega na tym, że zaczynają z niewłaściwej pozycji. Powinni zacząć od uświadomienia sobie, że Europa znajduje się w egzystencjalnym niebezpieczeństwie. Że znajdujemy się w bardzo doniosłym momencie, a zagrożenie ze strony Rosji, które jest tak silnie odczuwalne w krajach z nią graniczących, dotyczy nas wszystkich.

W erze tzw. wojny hybrydowej i broni o zasięgu od 2 do 3 tys. km rozmieszczonej na granicach Europy, wszyscy jesteśmy teraz na pierwszej linii frontu. Z tego naturalnie wynikają modele, które państwa na linii frontu wypracowały z konieczności — wysokie wydatki na obronę, pobór do wojska, bunkry, szkolenia, publiczne kampanie informacyjne. Z uświadomienia sobie, o co toczy się dziś gra w Europie, wyłonią się przynajmniej ich odpowiedniki.

Niektórzy politycy są skłonni inwestować więcej pieniędzy w wojsko. Są też jednak programy społeczne lub edukacja, które są coraz ważniejsze dla wielu ludzi. Czy nasze społeczeństwo musi zmienić swoje priorytety i czy musimy przestać prowadzić wygodne życie w ramach państwa opiekuńczego?

Jest to coś, z czym państwa pierwszej linii musiały sobie poradzić, aby zwiększyć swoje wydatki na obronę powyżej 5 proc. PKB. To, co jest w nich absolutnie niezwykłe, to poziom konsensusu politycznego, jaki udało im się osiągnąć w sprawie tej zmiany w polityce fiskalnej. Niezwykle imponujący jest fakt, że często wprowadzali korekty podatkowe, zamiast ciąć wydatki socjalne, a ludzie byli gotowi ponieść ten ciężar. Wracając do punktu wyjścia: opinia publiczna musi zdać sobie sprawę z tego, jak decydujący będzie to moment dla przyszłości Europy. Gdy ludzie zdadzą sobie z tego sprawę, debata na temat priorytetów będzie znacznie prostsza.

Ale do tej idei i troski znacznie łatwiej przekonać ludzi w Estonii z ich wspólnym doświadczeniem niż, powiedzmy, na południu Francji. Nawet przy dzisiejszym zasięgu broni Rosja wciąż wydaje się bardzo odległa. Jak zakomunikować tę zmianę?

Nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie. Jeśli mieszkasz np. w Hiszpanii, twoje poczucie względnego bezpieczeństwa jest w pewnym stopniu uzasadnione. Mieszkańcy tego kraju nie traktują poważnie wypowiedzi Marka Rutte, sekretarza generalnego NATO, i Alexusa Grynkewicha, Naczelnego Dowódcy Sił Sojuszniczych w Europie: „Jeśli rosyjski pocisk hipersoniczny może dotrzeć do Tallina lub Wilna w pięć minut, to może uderzyć w Madryt w 10 minut”.

Szczerze mówiąc, uważam, że jedynym sposobem na posunięcie debaty naprzód bez nadmiernego alarmizmu jest znacznie większa otwartość w kwestii scenariuszy wojny NATO-Rosja. Powiedzieć, w jakim stopniu, w wyniku rosyjskiej doktryny wojskowej, konflikt nie ograniczyłby się do wschodniej flanki Sojuszu, ale Rosjanie zbombardowaliby cele znajdujące się daleko za liniami obrony. Przede wszystkim w Niemczech, ale także na północnym Atlantyku i Morzu Północnym, w Skandynawii i w mojej ojczyźnie, Wielkiej Brytanii.

„Można obserwować tempo, w jakim Rosja produkuje kluczowy sprzęt obronny”

Czy uważa pan, że Rosja naprawdę jest w stanie zaatakować europejskie kraje NATO i ma na to „apetyt”?

Zacznę od części pytania dotyczącej intencji, ponieważ łatwiej na nie odpowiedzieć. Nie sądzę, byśmy mogli ocenić taktyczne intencje reżimu Putina wobec państw NATO. Wszystko, na czym musimy się oprzeć, to strategiczne zamiary, które tamtejszy reżim jasno wyraził podczas negocjacji z administracją Bidena w miesiącach poprzedzających inwazję na Ukrainę na pełną skalę, pod koniec 2021 r. Rosyjscy negocjatorzy wezwali wówczas do wycofania sił NATO za linię z 1997 r., co zasadniczo cofnęłoby geopolityczny zegar Europy o ponad 25 lat. Wiemy, że długoterminowym celem Moskwy jest osłabienie, podzielenie lub ograniczenie wpływów NATO w północnej, środkowej i wschodniej Europie w celu przywrócenia czegoś na kształt tradycyjnej rosyjskiej strefy wpływów.

Nie znamy jednak konkretnych planów.

Nie wiemy, jakie plany terytorialne ma wobec państw NATO. Wszystkie te ostrzeżenia, że Rosja może zaatakować NATO w ciągu roku lub pięciu lat, opierają się wyłącznie na obserwacji rosyjskich możliwości. Można obserwować tempo, w jakim Rosja produkuje kluczowy sprzęt obronny. Można przyjrzeć się szybkości, z jaką jest w stanie mobilizować i szkolić wojska. Można przyjrzeć się jej wydatkom na obronność i strukturze przemysłu zbrojeniowego. A przede wszystkim można przyjrzeć się reorganizacji instytucji wojskowych i baz, które Rosja buduje na Zachodzie. Ale jest całkiem jasne, że gdy w Ukrainie zapanuje jakaś równowaga, w ciągu kilku lat Rosja będzie w stanie zaatakować NATO.

Mówi pan, że Wielka Brytania może być potencjalnym celem, ale nawet dla Moskwy istnieje duża różnica między atakiem na byłe terytorium Związku Radzieckiego a na miasta w Europie Zachodniej — mimo że wszyscy jesteśmy częścią NATO. Dlaczego uważa pan, że zachód kontynentu jest również bezpośrednio zagrożony?

Bo widzieliśmy to w Ukrainie. Posuwaniu się naprzód w terenie towarzyszą ataki nawet setki kilometrów od frontu — na krytyczną infrastrukturę energetyczną, szpitale i węzły transportowe. A jeśli porozmawiać z brytyjskimi, niemieckimi lub amerykańskimi generałami, to spodziewają się oni, że Rosja będzie atakować sieci logistyczne, których NATO używa do wysyłania posiłków i sprzętu transportowego na front, a które biegną przez Niemcy i Polskę oraz do krajów bałtyckich. Wielka Brytania również odegrałaby ogromną rolę jako węzeł logistyczny drugiego rzędu, a ich celem będą również siły morskie. Ale dla Rosji istniałby również polityczny argument za atakiem na te części Europy, które najłatwiej odstraszyć i które prawdopodobnie miałyby wątpliwości co do kontynuowania wojny, gdyby znalazły się bezpośrednio pod ostrzałem. Mam tu na myśli w szczególności Niemcy.

Mówimy o scenariuszu, w którym NATO przetrwa. Co jest poważnym pytaniem, zwłaszcza od czasu dojścia do władzy Donalda Trumpa. Jak dużą pewność siebie mają kraje na linii frontu, że NATO rzeczywiście będzie ich bronić?

Każdy przedstawiciel rządu w krajach pierwszej linii będzie oficjalnie podkreślał, że Trump jest w 100 proc. zaangażowany w NATO. Kilka tygodni temu spotkałem się z prezydentem Finlandii Alexandrem Stubbem, który rozumie Trumpa lepiej i ma z nim bliższe relacje niż większość innych europejskich przywódców. On również był absolutnie przekonany, że Trump wszystko rozumie i można na niego liczyć, że w nagłych przypadkach stanie w obronie swoich europejskich sojuszników.

Alexander Stubb, prezydent Finlandii, i Donald Trump, prezydent USA, w Gabinecie Owalnym. Waszyngton, 9 października 2025 r.EPA/SAMUEL CORUM / POOL / PAP

Alexander Stubb, prezydent Finlandii, i Donald Trump, prezydent USA, w Gabinecie Owalnym. Waszyngton, 9 października 2025 r.

Taki jest wizerunek publiczny, ale nie zliczę rozmów, które odbyłem nieoficjalnie, w których ludzie pytali mnie, czy mogą polegać na kluczowych sojusznikach. I nie mówili o Stanach Zjednoczonych, tylko o Niemczech, Wielkiej Brytanii, Kanadzie. Ujawnia to, w jakim stopniu amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa do tej pory podtrzymywały spójność całego europejskiego projektu. A gdy pojawią się poważne wątpliwości co do amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa, każdy kraj stanie przed bardzo trudną decyzją, co zrobi w scenariuszu wojennym. Istnieje niebezpieczeństwo, że wszystko się rozpadnie. Są to kwestie, z którymi nie mieliśmy do czynienia na poważnie od lat 30. ub. w.

„Trzeba zaangażować Wielką Brytanię, Norwegię i Turcję”

Wielu przywódców państw bałtyckich zajmuje kluczowe stanowiska w strukturach europejskich lub sojuszniczych. Co jeszcze mogą zrobić te kraje, aby poprawić swoją pozycję w tych organizacjach lub na scenie geopolitycznej — i wzmocnić NATO?

Myślę, że realistycznie rzecz biorąc, zrobili wszystko, co mogli. Pierwszym etapem było w ogóle zwrócenie na siebie uwagi, co zrobili w imponujący sposób. Drugim było potwierdzenie ostrzeżeń dotyczących Rosji i priorytetów bezpieczeństwa po 2022 r. A teraz jesteśmy w trzeciej fazie, która jest procesem uczenia się, jak sprawować władzę w samym środowisku instytucji europejskich, które jest bardzo płynne i niejasne. Wciąż zmienia się wiele formatów, które są najważniejsze.

Widzimy, jak Unia Europejska wycofuje się z wielu ważnych kwestii bezpieczeństwa i ogranicza się do takich spraw, jak wspólne uzbrojenie czy polityka przemysłowa w dziedzinie obronności, podczas gdy takie kwestie, jak pomoc i gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy są obecnie koordynowane za pośrednictwem formatów spoza UE, ponieważ trzeba zaangażować w nie Wielką Brytanię, Norwegię i Turcję.

Kaja Kallas, szefowa unijnej dyplomacji, Andrius Kubilius, komisarz do spraw obrony podczas konferencji prasowej. Bruksela, 19 listopada 2025 r.EPA/OLIVIER HOSLET / PAP

Kaja Kallas, szefowa unijnej dyplomacji, Andrius Kubilius, komisarz do spraw obrony podczas konferencji prasowej. Bruksela, 19 listopada 2025 r.

Ale nawet w tych formatach niektóre z państw bałtyckich odgrywają ważną rolę.

Finlandia poradziła sobie bardzo dobrze. Polska miała bardzo dobry start pod rządami Donalda Tuska, ale nie udaje jej się stać się rodzajem regionalnego lidera dla Europy Północno-Wschodniej — a teraz zmaga się z bardzo trudną koegzystencją między premierem a prezydentem. Kaja Kallas miała trudny okres jako Wysoka Przedstawicielka Unii do Spraw Zagranicznych. Andrius Kubilius, komisarz do spraw obrony z Litwy, bezskutecznie próbuje pozyskać kluczowych partnerów, w tym Niemcy, dla projektu dronów wojennych. Wciąż się uczy.

„Skłaniam się ku szerszej definicji tożsamości europejskiej”

Przez wiele dziesięcioleci Europa szczyciła się poszanowaniem praw człowieka i liberalną orientacją. Teraz debata się zmienia, a głównym celem jest nasze bezpieczeństwo, więc patrzymy na nowych liderów, którzy czasami nie mają najlepszych osiągnięć i reputacji w tych obszarach — czy to Polska i jej przepisy dotyczące osób LGBT+ lub ich ograniczenia dotyczące kobiet, czy też kraje bałtyckie i ich stosunki z mniejszościami. Jak wpłynie to na Europę?

Jest to niezwykle trudne pytanie, ponieważ dotyka najbardziej fundamentalnej kwestii, na którą nie ma odpowiedzi: czego wspólnie bronimy jako Europejczycy. Czy jest to klasyczne, bardzo szerokie liberalne rozumienie europejskiej tożsamości, czy też luźniejsze rozumienie Europy, w którym jest miejsce na prawicowy populizm?

W przeszłości Prawo i Sprawiedliwość było tego przykładem w Polsce, a teraz widzimy to na naszych oczach na Łotwie, gdzie parlament głosował za wycofaniem z konwencji stambulskiej, którą ratyfikowano zaledwie dwa lata temu. A Litwa w ogóle jeszcze do niej nie przystąpiła. To prowadzi nas do kolejnego pytania: jeśli Łotwa odrzuca te podstawowe zasady powojennej zachodnioeuropejskiej struktury praw człowieka i norm, jakie miejsce zajmuje w tym systemie wartości? Osobiście, biorąc pod uwagę, jak ważny jest ten moment, skłaniam się ku szerszej definicji tożsamości europejskiej, która obejmuje nieliberalne idee, nawet jeśli zdecydowanie się z nimi nie zgadzam.

Czy mówimy o wstrzymaniu liberalizmu i systemu opieki społecznej „na jakiś czas” i przygotowaniu się na kryzys, abyśmy mogli zmodernizować wojsko? Czy też musimy przestawić się na nową normalność, ponieważ to zagrożenie bezpieczeństwa będzie trwało bardzo długo?

Mam problem z etykietą kryzysu, ponieważ sugeruje ona, że jest to sytuacja nadzwyczajna — podejmujesz środki nadzwyczajne, wiedząc, że są one tymczasowe, a kiedy kryzys się skończy, wracasz do pewnej normalności. Moim zdaniem od 2020 r. nie znajdujemy się w stanie kryzysu; znajdujemy się w szybko ewoluującej nowej wersji rzeczywistości. Zmiany, których musimy dokonać, nie są wieczne, ale będą normalne przez bardzo długi czas. Dobrym punktem odniesienia byłaby długość zimnej wojny.

Jest to trudne dla polityków. Właściwie nie powinni mówić, że musimy płacić wyższe podatki na obronność przez następne trzy lata, tylko że wyższe podatki będą też płacić nasze dzieci…

Jak najbardziej. W niektórych krajach bycie całkowicie szczerym wobec wyborców w tej sprawie byłoby politycznym samobójstwem. Ale jeśli zrozumiesz, że chodzi o zapewnienie istnienia Unii Europejskiej dla twoich dzieci, jest to również wyzwalające. Pozwala to na ponowne uruchomienie systemu politycznego i zastanowienie się: „Gdybyśmy mieli sporządzić nową listę priorytetów dla naszego kraju, co byłoby na pierwszym miejscu? Co byłoby ostatnie? A co wypadłoby z tej listy?”. Jednym z powodów, dla których uważam, że państwa frontowe są tak interesujące, jest to, że wszystkie pięć krajów graniczących z Rosją musiało przejść przez proces odbudowy swoich państw od podstaw w XX w.

Czy Zachód bierze z nich przykład? Czy czerpie z tych doświadczeń?

Absolutnie. Niemcy odbudowują swoją obronę cywilną. Wiele większych krajów Europy Zachodniej zaczęło wydawać ulotki w stylu skandynawsko-bałtyckim na temat tego, co należy zrobić w sytuacji kryzysowej i jak się przygotować. Ile wody należy mieć w domu? Jakie zapasy żywności w puszkach? Gdzie się udać w przypadku klęski żywiołowej? Wielka Brytania niedawno utworzyła coś, co nazywa się Akademią Odporności, która jest pod silnym wpływem modeli fińskiego i szwedzkiego.

Co najważniejsze, państwa pierwszej linii wygrały spór o wydatki na obronność — w dużej mierze dzięki Donaldowi Trumpowi. Pamiętam, że wiosną 2024 r. Estończycy ogłosili, że rozpoczną kampanię na rzecz zwiększenia wydatków NATO na obronność do 2,5 lub 3 proc. PKB. Ich argumentem było to, że jeśli Trump wygra wybory prezydenckie, pojawi się duża presja w tej kwestii — więc inne państwa europejskie i tak będą musiały ostatecznie zaakceptować wyższy cel. Po tym briefingu estońskiego ministerstwa obrony dzwoniłem do dyplomatów z innych krajów europejskich, a oni tylko wzruszali ramionami. Odrzucili ten pomysł i powiedzieli, że jest to absolutnie niemożliwe.

Mimo to Trump przyczynił się do zwiększenia wydatków na obronę. Ten poziom strategicznej wyobraźni i zdolności przewidywania zasługuje na duże uznanie i bardzo dobrze ilustruje rodzaj myślenia, który staram się uchwycić w książce.