Temat żył dokładnie 42 dni, a więc do momentu, kiedy trener oficjalnie stwierdził, że z oferty Legii nie skorzysta. Zanim to się stało, piłkarze Rakowa zafundowali szkoleniowcowi wspomniany mikołajkowy upominek. Całkiem trafiony, co zawsze jest godne pochwały, bo w tym przedświątecznym czasie — w ramach powszechnego ostrzeżenia — trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że na dnie niezliczonej liczby szaf zalegają niechciane prezenty.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Pierwsze porozumienie Marka Papszuna z Michałem Świerczewskim w Dubaju
Papszun musiał wtedy funkcjonować podobnie, jak w ostatnich dniach, czyli w atmosferze spekulacji, komentarzy i w kółko powtarzanych pytań, czy rzeczywiście pójdzie do Legii, a jeśli tak, to kiedy. Mimo to informacja o sensacyjnym planie Mioduskiego wówczas nie zaszkodziła drużynie, która wygrała z Zagłębiem Lubin 4:0. Do końca roku były też trzy inne zwycięstwa (w tym w 1/8 finału Pucharu Polski) i dwie przegrane. Trochę w kratkę, ale mogło być znacznie gorzej. Zespół zajmował czwarte miejsce i liczył się w walce o europejską przepustkę na dwóch krajowych frontach.
Papszun uzgodnił w tamtym czasie z właścicielem klubu Michałem Świerczewskim, że do końca roku da odpowiedź, czy zamierza skorzystać z kuszącej oferty Legii i 1 stycznia przekazał mu ją na spotkaniu w Dubaju, bo tam w ramach zimowego urlopu przywitali Nowy Rok. Sprawa została zamknięta, korzystnie dla Rakowa, a pozorną tajemnicą był fakt, że nowy dyrektor sportowy Legii Jacek Zieliński chciał renegocjować ustne ustalenia, które zapadły między jego szefem a kandydatem na szkoleniowca. Mówiąc inaczej, Zieliński na tym stanowisku widział kogoś innego (zatrudnił Aleksandara Vukovicia), zatem dawał Papszunowi jasno do zrozumienia, że czas zakończyć negocjacje, bo nic z nich nie będzie. A że Papszun to człowiek umiejący czytać między wierszami — ogłosił, że zostaje w Rakowie.
Tamten cały medialny zgiełk na pewno mu nie służył, choć starał się go nie tyle bagatelizować, ile tłumaczyć, że taka jest cena popularności. — To jest kwestia odpowiedniego nastawienia mentalnego. Mógłbym pracować na przykład w okręgówce, nikt by mnie nie znał i o nic nie zapytał. Jako trener doszedłem do takiego poziomu, że muszę się mierzyć również z wyzwaniami medialnymi, jeśli nawet są one trudne — zaznaczał wtedy w rozmowie z „PS”. Przyznawał, że rozgrywany przy otwartej kurtynie spektakl pod tytułem „Trener Papszun odchodzi z Rakowa do Legii” nie był dla niego do końca korzystny, ale to samo należało też powiedzieć o Legii i Rakowie. — Z drugiej strony w całej historii nie widziałem nic aż tak niestosownego. To tak jak z atrakcyjną dziewczyną. Mogę głośno powiedzieć, że mi się podoba, ale przecież nie musi z tego jeszcze nic konkretnego wynikać — argumentował obrazowo.
Trener Rakowa Marek Papszun (Foto: Credit: Piotr Matusewicz / PressFocus/NEWSPIX.PL / newspix.pl)Tym razem Marek Papszun zagrał w otwarte karty
Teraz znalazł się w podobnej sytuacji, lecz to tylko pierwsze wrażenie. Zgadzają się nazwy klubów, nazwiska właścicieli, nawet pora roku ta sama, skala kryzysu Legii też porównywalna. Jest jednak zasadnicza różnica. Po czterech latach Marek Papszun jest już w innym miejscu kariery. Z Rakowem zdobył mistrzostwo Polski i ma prawo wyczuwać nad swoją głową częstochowski szklany sufit. Dlatego praca w Legii to dla niego wymarzony scenariusz, może jeszcze bardziej niż wtedy. Tym razem zagrał bardziej stanowczo, można powiedzieć, że w otwarte karty, bo szybko zadeklarował, iż chce odejść z Rakowa. Gdyby nie zmieniono przepisów w taki sposób, że obecnie trener w jednym półroczu może pracować w dwóch klubach tego samego szczebla ligowego, medialna wrzawa miałaby z pewnością znacznie niższą temperaturę. A tak, gotują się głowy, rozpętała się ostra licytacja, która może wywoływać zgorszenie, bo przecież trwają rozgrywki, po jednym ważnym meczu następuje jeszcze ważniejszy.
Marek Papszun i Michał Świerczewski (Foto: NATANAEL BREWCZYNSKI / 400mm.pl/NEWSPIX.PL / newspix.pl)
Papszun oczywiście mógłby powiedzieć Legii: „Bardzo chcę dla was pracować, ale jest to możliwe dopiero od stycznia”. Zwłoka nie leży jednak w interesie Legii, a wizja przenosin z dnia na dzień stała się dla trenera na tyle kusząca, że nie potrafi się jej oprzeć, więc podjął kontrowersyjną medialną grę. Dlaczego? Bo Legia naprawdę dla niego wiele znaczy. No i ten sprezentowany sweterek chyba ciągle leży na dnie szafy w jego domu. W sam raz do zakładania na długie, zimowe wieczory.