• Czym zajmuje się Instytut Różnorodności Językowej?
  • Jakie zarzuty wobec dyrekcji wysuwają byli i obecni pracownicy Instytutu?
  • Jakie kroki w tej sprawie podjęło Ministerstwo Kultury?
  • Jak sprawę komentuje pani dyrektor Instytutu Różnorodności Językowej?

Instytut Różnorodności Językowej to stosunkowo nowa państwowa instytucja – powołana w 2024 roku przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego (gdy kierował nim Bartłomiej Sienkiewicz). Jej głównym zadaniem –
jak czytamy na stronie – jest popularyzowanie wiedzy o różnorodności językowej Polski.

Kilka tygodni temu opisywaliśmy, że przy instytucie została powołana też Rada Programowa, złożona z naukowców zajmujących się tematyką mniejszości językowych i etnicznych. Jej członkowie, z którymi rozmawialiśmy, wskazywali (pod nazwiskiem) na trudne relacje z dyrekcją jednostki. Mówili m.in., że nikt nie liczy się z ich zdaniem. Jako przykład podawali interwencję rady w sprawie nowych nazw ulic w jednej z miejscowości na Łemkowszczyźnie. – [To się odbyło] bez jakiegokolwiek uwzględnienia rdzennego nazewnictwa. Stwierdziliśmy, że – jako eksperci – zajmiemy stanowisko. I wtedy – zupełnie dla nas nieoczekiwanie – zostaliśmy w brutalny sposób pouczeni, że nie mamy prawa wydawać żadnych stanowisk – opowiadał prof. Tomasz Wicherkiewicz. Podobnych sytuacji miało być więcej. 

Po tamtym tekście odezwali się do nas pracownicy Instytutu. Napisali ze specjalnie założonego maila, anonimowo.  

„Złożyliśmy pismo do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego dotyczące mobbingu oraz ogólnej atmosfery panującej wśród pracowników. Obecna sytuacja wciąż się pogarsza, a pracownicy czują się coraz bardziej bezradni (…). To dla nas bardzo trudny moment i właściwie ostatnia nadzieja, że ktoś nas wysłucha i potraktuje poważnie” – napisali do naszej redakcji ludzie związani z Instytutem Różnorodności Językowej.

Co się dzieje w instytucie? Relacje pracowników

W instytucie pracuje kilkanaście osób. Część z nich – byłych i obecnych – zgodziła się na spotkanie. Znamy ich nazwiska, ale nasi rozmówcy wolą pozostać anonimowi. Jak mówią, nie chcą mieć problemów w tej czy innej pracy w instytucji kultury.

– Moje przyjście do Instytutu Różnorodności Językowej wiązało się z chęcią wejścia do nowej instytucji, w której można byłoby zrobić wiele wspaniałych rzeczy. Bardzo szybko okazało się, że ze względu na panującą tu atmosferę, to się nie uda – mówi nam jeden z byłych pracowników. Odszedł, bo – jak twierdzi – „miał dość”. Wspomina o „obciążeniu psychicznym” spowodowanym telefonami, SMS-ami czy wiadomościami na Whatsappie, również po pracy.

– Początkowo myślałam, że pani dyrektor wzięła sobie mnie na tapet i tylko ja dostaję dziwne wiadomości, np. o problemach z kotem czy o tym, że kurier nie dowiózł paczki – opowiada inna pracownica. (…) Ale bardzo szybko, w tracie rozmów z innymi pracownikami, okazało się, że niemal wszyscy mamy takie same odczucia – opowiada inna kobieta, która finalnie też odeszła z instytutu.

Kolejna mówi o „codziennym przekraczaniu granic, spoufalaniu, opowiadaniu intymnych szczegółów z życia” prywatnego. – Czasami mówiliśmy między sobą, że czujemy się trochę jakbyśmy pracowali w telefonie zaufania. A przecież nie jesteśmy psychologami i nie na takie sytuacje się umawialiśmy – mówi.

Kto kieruje instytutem?

Początkowo zapowiadano, że dyrektor instytutu zostanie wyłoniony w drodze konkursu, ale tak się nie stało. Pełniącą obowiązki dyrektora, a później – pełnoprawnym dyrektorem, została dr Anna Wotlińska, absolwentka Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, której zainteresowania badawcze – jak napisano na stronie instytutu – obejmują europejską prasę lat 20. i 30. XX wieku. 

Wotlińska w latach 2001-2020 pracowała w Ministerstwie Kultury, gdzie zajmowała się tematyką edukacji kulturowej, medialnej i informacyjnej czy tworzeniem programów dotacyjnych.

Ministerstwo Kultury: „Potwierdzamy, taki list do nas dotarł”

Rzecznik Ministerstwa Kultury Piotr Jędrzejowski potwierdził nam, że pismo od pracowników rzeczywiście wpłynęło – w sierpniu. Pracownicy wskazali, że zdecydowali się je napisać „w interesie dobra publicznego”, ale również – „w trosce o dobrostan psychiczny poszczególnych pracowników”.

W piśmie była mowa m.in. o „publicznym (m.in. podczas zebrań zespołu), jak i prywatnym obrażaniu pracowników oraz współpracowników instytutu, w tym o używaniu wulgaryzmów i określeń uwłaczających godności osobistej, np. o kierowaniu do pracowników doświadczających czasowych problemów zdrowotnych następujących komentarzy: ‘Trzeba było założyć gacie i przyjść do pracy’, ‘Trzeba na coś umrzeć’, ‘Robi mi tu szpital’” – napisali pracownicy w liście do minister Marty Cienkowskiej.

Opisali również o „gwałtownych reakcjach” dyrekcji, o „atmosferze ciągłego napięcia [w pracy], skutkującej problemami zdrowotnymi pracowników (m.in. regularne dolegliwości żołądkowe przed przyjściem do pracy)”. Zwrócili uwagę też na „komentarze o charakterze seksistowskim i uprzedmiotawiającym wobec kobiet ze świata szeroko pojętych mediów (…) czy niestosowne treści seksualne, w tym sugerowanie, że ‘papierowe linijki otrzymane przez Instytut będą rozsyłane kobietom na walentynki, aby miały czym mierzyć męskie przyrodzenie’” – napisano w liście do pani minister.

„Na względny spokój pracownicy mogą liczyć wyłącznie pod warunkiem, że nigdy nie odważą się wyrazić innego zdania niż to prezentowane przez panią dyrektor. Jeśli w toku pracy zgłoszą zdanie odrębne, narażają się na szykany ze strony dyrektorki” – czytamy dalej w liście.

Pracownicy zwrócili też uwagę, że pani dyrektor ma się powoływać na wpływy w Ministerstwie Kultury. Zarzucili jej brak szacunku do naukowców z Rady Programowej Instytutu (w liście pojawiły się cytaty: „Językoznawcy to idioci/ debile”, „Na uczelni zostają tylko tchórze, którzy boją się prawdziwego życia”).

Co na to Ministerstwo Kultury?

„Ministerstwo poważnie traktuje wszystkie zgłoszenia związane z możliwością pojawienia się działań niezgodnych z przepisami prawa, w tym tych związanych z ryzykiem naruszenia praw pracowniczych” – napisał nam rzecznik resortu. Jak dodał, z reguły skarg anonimowych się nie rozpatruje, ale w tym przypadku stało się inaczej. „Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego podjęło działania wykraczające poza standardy rekomendowane w takich przypadkach” – wskazał w przesłanym nam mailu Piotr Jędrzejowski.

We wrześniu ministerstwo wysłało prośbę do Państwowej Inspekcji Pracy o przeprowadzenie pilnej kontroli – w połowie września dostało odpowiedź o przekazaniu sprawy do Okręgowego Inspektoratu Pracy w Warszawie. Kontrola odbyła się niedawno, jej wyników na razie nie znamy.

Ministerstwo podkreśla, że rozesłało do wszystkich instytucji kultury – w tym do Instytutu Różnorodności Językowej – informację „o konieczności stosowania zarządzenia Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego z dnia 20 września 2024 r. (…) w zakresie przeciwdziałania mobbingowi i innym niepożądanym zachowaniom”.

Resort kultury pisze również o tym, że 13 listopada ogłosił powołanie Pełnomocnika Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego do spraw przeciwdziałania mobbingowi w jednostkach podległych i nadzorowanych. „Była to jedna z rekomendacji środowisk artystycznych, sformułowana podczas współKongresu Kultury w 2024 roku. Pełnomocnik będzie podejmował czynności w sprawach przeciwdziałania mobbingowi i dokonywał wstępnej weryfikacji zgłoszeń dotyczących przypadków mobbingu” – napisał nam Piotr Jędrzejowski.

Pracownicy podchodzą do tego wszystkiego bez entuzjazmu. – Od samego pisma zachowania, które mogą wskazywać na mobbing, na pewno nie znikną – mówią. 

Tak sprawę komentuje pani dyrektor

Pytania w sprawie listu pracowników do Ministerstwa Kultury wysłaliśmy również do dyrektorki Instytutu Różnorodności Językowej dr Anny Wotlińskiej. W odpowiedzi pani dyrektor napisała, że nic nie wie o liście. „Odpowiadając wprost na cytowane przez panią, jak rozumiem, zarzuty, oświadczam, że są one bezzasadne i naruszają moje dobre imię, a także jednostki, którą kieruję. Nie mam także jakiejkolwiek wiedzy na temat pisma do MKiDN, o którym Pani wspomina. Trudno natomiast odnieść się do ewentualnych insynuacji nieokreślonych osób, podających się za pracowników tej jednostki” – napisała nam pani dyrektor.

Wskazała, że nie dochodziły do niej żadne informacje dotyczące „zastrzeżeń” czy „wątpliwości” w zakresie jej pracy jako dyrektora instytucji. Twierdzi, że nie wiedziała o jakichkolwiek zarzutach o mobbing. „W Instytucie obowiązują przyjęte i znane pracownikom procedury antymobbingowe, które nie były jednak dotąd uruchamiane z uwagi na brak takiej potrzeby” – napisała nam dr Wotlińska.

Wskazała na coś innego. „Okresowo zdarzały się sytuacje, w których pracownicy Instytutu informowali mnie i prosili o interwencję w sprawie nieprzestrzegania zasad i regulaminu pracy przez pojedyncze osoby, a także ich niekoleżeńskie lub nieprawidłowe zachowania w czasie pracy. Dotyczyło to także niewłaściwego wykonywania obowiązków pracowniczych, co skutkowało konsekwencjami dla całego zespołu. Z osobami tymi po okresie próbnym nie przedłużono umów regulujących zasady dalszej współpracy” – poinformowała Anna Wotlińska. 

Pytaliśmy panią dyrektor, czy zastanawiała się, dlaczego część pracowników zdecydowała się z Instytutu odejść. „Zmiany kadrowe w instytucie w zakresie rozwiązania umów o pracę dotyczą trzech osób i miały charakter neutralny, związany z uzyskaniem lepszego uposażenia, stanowiska lub pracy w instytucjach bliższych zainteresowaniom, wykształceniu czy preferencjom zawodowym. Warunki odejścia były ustalane indywidualnie w ramach tzw. porozumienia stron, z zachowaniem równowagi potrzeb obu stron, co zresztą proponowała sama osoba zmieniająca pracę. Z mojej strony nie było żadnych trudności, a sam proces zakończenia współpracy odbył się polubownie” – poinformowała nas pani dyrektor.

Pytana o zachowania mogące nosić znamiona mobbingu – jak pisali pracownicy – czy wulgaryzmy w pracy, dr Wotlińska napisała: „Skierowane do mnie pytanie w tym przedmiocie wydaje się być nie na miejscu i oczywiście jednoznacznie i stanowczo oświadczam, że żadnych wulgaryzmów czy też wyzwisk 'w stosunku do pracowników’ oczywiście nie używam”.

Nie zgodziła się też z zarzutem, że po pracy wysyła do pracowników maile czy inne wiadomości. „Nie mam potrzeby natarczywego kontaktu telefonicznego i mailowego (ani innego) ze współpracownikami ani w godzinach pracy, ani przed, ani po nich. Jeśli, z uwagi na własny, nie zawsze pokrywający się ze współpracownikami czas pracy lub dodatkowe obowiązki, które jako dyrektorka wzięłam na siebie, napisałam maila w sprawach zawodowych, to nie oczekiwałam i nie oczekuję, że ktokolwiek przeczyta, odpowie, podejmie działania etc. przed czy po swoich godzinach pracy – i oczywiście tego nie wymagam” – dodała. 

W przesłanej nam odpowiedzi pani dyrektor zaznaczyła: „Zastrzegam, że o ile powstały materiał będzie w sposób bezpośredni naruszał dobre imię moje lub Instytutu Różnorodności Językowej Rzeczypospolitej, będę zmuszona skorzystać z dostępnych instrumentów prawnych służących ochronie naruszanych dóbr, co jak wiadomo regulują stosowne przepisy Prawa prasowego i Kodeksu cywilnego. Liczę jednak, że nie będzie takiej konieczności”. 

Źródło: TOK FM  

Źródło zdjęcia: Wojciech Olkusnik/East News