„Jutro” są igrzyska olimpijskie i polski medal w skokach – cel, który postawił przed tym sezonem nowy trener kadry Maciej Maciusiak – byłby dla mnie sensacją XXI wieku. Zacznijmy od tego, że poza Tomasiakiem nie wiadomo, kogo tam w ogóle wysłać. – Równie dobrze moglibyśmy wylosować – powiedział mi w sobotę jeden z działaczy Polskiego Związku Narciarskiego. Trudno się nie zgodzić.
I to wcale nie jest wina Maciusiaka. Ten jest strażakiem, który przejął porozbijaną, podstarzałą kadrę w sezonie olimpijskim. „Jesteśmy tu, bo przez lata liczyli się tylko Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Piotr Żyła. Ich zdanie, ich potrzeby, ich medale. Oglądalność ich zwycięstw. Nikt nie patrzył dalej” – napisałem w marcu tego roku, gdy zwolniono trenera Thomasa Thurnbichlera, bo nie dogadywał się… ze Stochem, Kubackim i Żyłą, a także Zniszczołem. Nie zmieniłbym nawet przecinka.
Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Piotr Żyła (Foto: DANIEL KOPATSCH / Getty Images)
– Popatrz na najlepszą dziesiątkę Pucharu Świata i zobacz, ilu jest tam zawodników w najlepszym dla skoczka wieku 25–30 lat. A potem spójrz, ilu my takich mamy. Będziesz miał wytłumaczenie całej sytuacji – zasugerował mi w Wiśle komentator Telewizji Polskiej, encyklopedia skoków, Mateusz Leleń.
Wielki kanion w polskich skokach. To się zaczęło w czasach Stefana Horngachera
Popatrzyłem. W tym przedziale wiekowym jest obecnie 60 proc. zawodników z najlepszej dziesiątki PŚ. W polskiej kadrze tylko jeden. Paweł Wąsek.
To dziura pokoleniowa, wielki kanion, którego nie da się tak z dnia na dzień zasypać. Moim zdaniem dużo złego zaczęło się złotych czasach Stefana Horngachera, który „zabetonował” kadrę A. Odnosił z nią wielkie sukcesy, dostał więc totalnie wolną rękę. I zamknął nasz świat w sześciu nazwiskach, nie dopuszczając świeżej krwi, ukrywając treningi nawet przed innymi polskimi trenerami.
Trener niemieckich skoczków Stefan Horngacher (Foto: DANIEL KOPATSCH / Getty Images)
Chciałem o tym z perspektywy czasu porozmawiać z austriackim trenerem w Wiśle, ale po raz kolejny odmówił. Od lat nie udzielił polskim mediom większego wywiadu. – Nie, nie, dziękuję! – odwrócił się na pięcie i poszedł do niemieckiej szatni.
Inna sprawa, że po czasach Horngachera, zabrakło pomysłu i konsekwencji, jak się z tej dziury zacząć wygrzebywać. Rzeczową dyskusję o skokach zastąpiły wojny polsko-polskie i telewizyjne orędzia w Planicy.
Adam Małysz zmienił zdanie w kluczowej sprawie. Nowe zasady w sprawie igrzysk
Tu widzę jednak powiew nadziei. Podminowany w ostatnich dwóch latach Adam Małysz, w Wiśle emanował spokojem i zaufaniem dla sztabu szkoleniowego.
– Wierzę w Maćka, wierzę w naszych skoczków. Widziałem jak trenowali latem. Poza tym nie ma czasu na nerwowe ruchy. Mamy trudny moment, ale nie porzucimy starszych zawodników, którzy dalej mają ambicje. A jednocześnie musimy jak najszerzej otwierać drzwi skoczkom takim jak Kacper Tomasiak – powiedział mi prezes PZN.
Maciej Maciusiak i Adam Małysz (Foto: PAP/Grzegorz Momot)
Kluczowa wiadomość z Wisły jest jednak taka, że Małysz zmienił zdanie w sprawie regulaminu kwalifikacji na igrzyska. To bardzo zły dokument, zatwierdzony kilka miesięcy temu przez zarząd Polskiego Związku Narciarskiego, który – w obecnej sytuacji – premiowałby olimpijskim paszportem będących bez formy Pawła Wąska i Dawida Kubackiego, dając trenerowi prawo wolnego wyboru tylko jednego zawodnika. Na logikę musiałby to być Kacper Tomasiak.
Na ostatnie igrzyska nie pojechałby w takim wypadku Kamil Stoch, nie miałby też raczej szans pokazujący przebłyski Piotr Żyła. Wszystko dlatego, że według rzeczonego dokumentu najważniejsze są punkty zdobywane przez dwa lata do specjalnego rankingu olimpijskiego FIS. 18-letni Tomasiak nie miał na nie szans, bo przecież dopiero zaczął seniorskie skakanie.
Zadałem pytanie o ranking olimpijski. Norweg spojrzał na mnie jak na kosmitę
Podpytałem w kilku innych reprezentacjach, jak jest u nich. Patrzyli na mnie jak na kosmitę. – No jak to jak? Jak będziemy mieli cztery miejsca, to pojedzie czterech w najlepszej formie. Jak trzy miejsca, to trzech – powiedział zdziwiony Norweg Halvor Egner Granerud.
Podobnie wypowiadał się Andreas Wellinger. – Mam dużo punktów z dwóch lat, ale skaczę słabo, więc muszę się spiąć, bo konkurencja jest silna – przyznał Niemiec.
Tylko u nas miał decydować ranking, obejmujący jeszcze wyniki… letniego Grand Prix 2024. Absurd. Na szczęście Małysz też to zrozumiał.
– Rozmawiałem z niektórymi z członków zarządu, że największą głupotą by było, gdyby na igrzyska pojechałby ktoś tylko dlatego, że zdobył nam miejsce w rankingu, ale na tę chwilę jest dużo gorszy od innego zawodnika. Zadecydują trenerzy i przedstawią swoją propozycję na zarząd. A zarząd, jestem pewien, podejmie rozsądne decyzje – powiedział nam prezes PZN.
Klasa Dawida Kubackiego i Pawła Wąska. Choć mogą być pokrzywdzeni
Wszystko sprowadzi się więc do tego, że cały olimpijski skład wskaże – bez patrzenia w historyczne rankingi – sztab trenera Maciusiaka. Trzeba przyznać, że zarówno Wąsek, jak i Kubacki, którzy na tej zmianie tracą, wypowiadali się w Wiśle z klasą.
– Byłoby mi przykro, gdybym wywalczył miejsce na igrzyskach i tam nie poleciał. Ale jak ktoś będzie skakał dużo lepiej, to będzie logiczne – powiedział nam Kubacki. – Co mi po rankingu, jak nie będę miał formy. Chcę tam jechać po coś – dodał Wąsek.
Piotr Żyła i Dawid Kubacki (Foto: PAP/Grzegorz Momot)
Jeden kłopot załatwiony. Ale jest drugi. Za chwilę może się okazać, że na igrzyskach będziemy mieli jeszcze mniej miejsc. Dwa.
Wszystko tłumaczymy ze szczegółami tutaj. To co najważniejsze: do 18 stycznia jest czas, by zdobyć jak najwięcej punktów zawodach Pucharu Świata. Co jednak przewrotne, najbardziej liczą się dla nas punkty Wąska, Kubackiego, Stocha i Zniszczoła. Czyli tych, których forma pozostawia wiele do życzenia. Trudno ich jednak wysłać na spokojny trening, skoro każdy ich punkt może być na wagę igrzysk.
Polskie skoki są w potrzasku. To jasne. Nie wyjdziemy z niego ani dziś, ani jutro. A nie wyjdziemy może i nigdy, jeśli wciąż będą przychodziły takie informacje jak w niedzielę. Nagle odwołano zaplanowane na 15-16 grudnia zawody Orlen Cup dla szerokiego zaplecza polskich skoków. Bo choć śnieg w Zakopanem leży od miesiąca, to skoczni nie udało się przygotować. Kurtyna.