Magda ma 41 lat i mówi, że najbardziej boi się nie samej Wigilii, ale momentu, w którym zaczyna się o niej rozmawiać.

— Wystarczy jeden telefon od mamy pod koniec listopada — opowiada. — „No to jak w tym roku? U Was, czy u nas?”. I ja już wiem, że za chwilę stracę kontrolę nad tym, co będzie się działo przez następny miesiąc.

„Czym oni sobie na to zasłużyli”

A na co dzień Magda jest właśnie taką osobą, która lubi planować i mieć sprawy pod kontrolą. Pracuje w branży IT, żyje szybko, ale raczej spokojnie. Święta są jedynym momentem w roku, kiedy ten porządek się rozpada. Bo święta nie są dla niej wydarzeniem — są pakietem oczekiwań, których nie da się rozbroić jednym ruchem.

  • Dlaczego Alicja nie chce robić świąt?
  • Jak Magda czuje się w czasie rozmów o Wigilii?
  • Co Ewa myśli o tradycji świątecznej?
  • Jak rodzice Magdy spędzali Wigilię przez 40 lat?

Rodzice Magdy przez czterdzieści lat spędzali Wigilię w ten sam sposób. Ta sama kolejność potraw, ten sam plan dnia, ten sam scenariusz rozmów. Dla nich święta są czymś nienaruszalnym, niemal sakralnym.

— Jakby to nie była kolacja, tylko rytuał podtrzymujący istnienie rodziny — mówi Magda.

Kiedy dwa lata temu zasugerowała, że może tym razem nie przyjedzie, reakcja była natychmiastowa. Pojawiły się pytania o to, czy coś się stało, czy ktoś jest chory, czy ona „już nie chce mieć rodziny”.

— Nikt nie zapytał, czy ja jestem zmęczona — mówi. — Tylko „co ja im takiego robię”. I „czym sobie zasłużyli na takie traktowanie”.

Ostatecznie przyjechała. Znowu.

Rodzice wiedzą, jak powinno być

Alicja ma 36 lat i dwójkę dzieci w wieku przedszkolnym. Jej święta zaczynają się w momencie, gdy otwiera specjalny kalendarz.

— Dla mnie grudzień to tabelka w Excelu — śmieje się gorzko. — Kto, kiedy, gdzie, z czym, z jakim prezentem, co dla kogo.

Jej rodzice i teściowie mieszkają w różnych częściach miasta. Każda strona ma swoje wyobrażenie o tym, „jak powinno być”. Dla Alicji oznacza to święta spędzane w samochodzie, z dziećmi, które są zmęczone, przebodźcowane i wcale nie marzą o kolejnej kolacji.

— Nikt nie pyta, czy nam się chce — mówi. — Jest za to dużo mówienia o tradycji, o tym, że „dzieci muszą mieć wspomnienia”. Nikogo nie interesuje, czy ja jestem zmęczona. Mama powiedziała mi kiedyś: no takie życie matki, tak musi być. Nie odzywałam się do niej przez następny tydzień.

W zeszłym roku Alicja zaproponowała, że Wigilia będzie uproszczona. Jedna zupa, ryba, ciasto z cukierni. Chciała wspólnego wieczoru, ale nie maratonu.

— Usłyszałam, że to nie są prawdziwe święta — opowiada. — Jakby to w ogóle zależało od liczby potraw i stopnia naszego zmęczenia, energii poświęconej na to wszystko…

Najbardziej bolało ją to, że jej potrzeba odpoczynku została odczytana jako lenistwo albo brak zaangażowania.

— A ja po prostu jestem zmęczona życiem, które na co dzień i tak jest intensywne — mówi. — Mamy z mężem dwoje jeszcze ciągle małych dzieci, odpowiedzialne stanowiska, presję… Nasi rodzice żyli inaczej. Oni tego nie rozumieją.

Mój syn nie potrzebuje 12 potraw

Ewa ma 45 lat, nastoletniego syna i za sobą rozwód. Po rozstaniu została w rodzinnym mieście, blisko rodziców. To oni od lat wyznaczają rytm świąt.

— Mówią, że robią to dla wnuka — tłumaczy. — Ale on wcale nie potrzebuje dwunastu potraw. On potrzebuje spokoju.

Ewa coraz częściej myśli o tym, że święta, które pamięta z dzieciństwa, miały sens w zupełnie innym świecie. W świecie, w którym Wigilia była momentem oddechu od trudnej codzienności, a nie kolejnym projektem do zrealizowania.

— Moi rodzice żyli kiedyś od świąt do świąt — mówi. — Dla nich to było coś, co scalało rodzinę. Dla mnie to raczej test: czy dam radę, czy wszystkich zadowolę, czy nie zawiodę. Czy ryba po grecku zasłuży w końcu na pochwałę, a nie na „no wiesz, cioci jakoś to lepiej wychodziło”.

„Nie wiadomo, ile jeszcze będzie tych świąt”

Wszystkie te historie łączy jedno: poczucie, że święta przestały być wyborem, a stały się obowiązkiem. Czymś, co trzeba „zrobić”, zamiast czymś, co się przeżywa.

Ewa myśli co roku: a gdyby tak nie robić świąt wcale? Albo zrobić je po swojemu. Bez presji, bez udowadniania czegokolwiek, bez scenariusza napisanego przez poprzednie pokolenia.

Ale potem przychodzą rozmowy. Argumenty o tradycji. O tym, że „kiedyś się to doceni”. O tym, że „nie wiadomo, ile jeszcze tych świąt będzie”.

— Moi rodzice nie rozumieją, że świat się zmienił — mówi Magda. — Że my inaczej pracujemy, inaczej odpoczywamy, inaczej jesteśmy zmęczeni.

— Mam wrażenie, że święta stały się egzaminem z bycia dobrą córką i dobrą matką — dodaje Alicja.

I tłumaczy, że może to rzeczywiście kwestia pokoleniowa. — A może po prostu nie nauczyliśmy się jeszcze, jak negocjować bliskość bez poczucia winy. Jak spotykać się, by być ze sobą naprawdę, a nie tylko dlatego, że wypada zgodnie z harmonogramem — zastanawia się głośno. — I dlatego co roku wraca to samo zdanie: nie będzie żadnych świąt. A potem — z bardzo różnych powodów — znów siadam z rodziną do wigilijnego do stołu.