Przemysław Langier (Interia Sport): Ostatnio Artur Boruc mówił w mediach, że miał problem z poradzeniem sobie z samym sobą, gdy zakończyła się kariera. Jak to wyglądało u Pana?
Wojciech Kowalewski (były bramkarz reprezentacji Polski): – U mnie okoliczności były inne, bo moja kariera piłkarska zakończyła się na stole operacyjnym. Po drugiej operacji kręgosłupa już wiedziałem, że na boisko nie wrócę. Pierwszy okres po zabiegu to była koncentracja na rehabilitacji i stanięciu na nogi. Zajęło mi to jakiś rok. Przy okazji zacząłem stawiać pierwsze kroki w pracy trenerskiej, zrobiłem kurs, ruszyłem z projektem swojej akademii dla dzieciaków w Suwałkach. Początek był trudny, ale zająłem głowę budowaniem „życia po życiu”.
- Papszun był ciekawy odpowiedzi, ale jej nie poznał. Kuriozalne momenty
- Ekstraklasa u progu rewolucji? „Widzimy, w jakim kierunku idzie świat”
Życie po życiu piłkarza
Co było najlepsze w życiu piłkarza?
– Samorealizacja. Codziennie stawiane cele, osiąganie ich, wygrywanie, przegrywanie – co także uczy. Do tego odbieranie energii od ludzi, bo wsparcie z trybun niesamowicie pomaga w trudnych momentach, a one zawsze przychodzą. To jest coś, czego bardzo brakuje później. Gdy gasną światła i zmienia się rytm życia, pojawia się problem z wyznaczeniem kolejnych celów, już po piłce. Pojawia się uczucie pustki, brak pomysłu na wypełnienie przestrzeni. To często zabiera dużo czasu, zwłaszcza sportowcom – bo oni są przyzwyczajeni do presji, a ten bodziec znika. Pokój, w którym się siedzi, staje się czasem mroczny. Sam nie sądziłem, że to jest aż tak wielkie wyzwanie, ale z drugiej strony powrót do nawyków, w moim przypadku po stanięciu na nogi, daje gigantyczną satysfakcję.
Po karierze brakuje też popularności, czy ona w jej trakcie deprymuje i w sumie to fajnie, gdy znika?
– Jej też czasem brakuje, choć wiadomo – w pewnym momencie kariery staje się uciążliwa. Ja na przykład w pewnym momencie byłem na tyle nią zmęczony, że potrafiłem rano wsiąść w samolot w Moskwie, wylądować w Warszawie, wynająć samochód i jechać nim do rodzinnego domu na Suwalszczyźnie, zjeść obiad z rodziną, pobyć tam trzy godziny, wrócić na lotnisko i polecieć znów do Moskwy.
TOP 5 goli Ligi Konferencji Europy – najlepsze trafienia całej rundy [WIDEO]Polsat Sport
Moskwa to ciekawy wątek. Ona – ze wszystkimi pokusami – potrafiła zabijać kariery piłkarskie? To w niej Dawid Janczyk widział genezę wszystkich swoich późniejszych problemów.
– Na pewno tak drastycznie bym tego nie określił, choć funkcjonowanie w tak dużym klubie, jak Spartak, jest wyzwaniem i nie każdy jest na nie gotowy. Moskwa oferuje masę atrakcji, zwłaszcza dla osób, które mają za co tam żyć. W czasie tamtejszej kariery byłem w Rosji rozpoznawalny, aktywny medialnie, ale nie przepadłem, bo miałem na siebie jakiś plan. Pod koniec miałem już dość dynamiki tego miasta. W ostatnim roku pobytu w Spartaku zmieniłem miejsce zamieszkania i częściej przebywałem pod Moskwą, bliżej przyrody, dalej od ludzi, choć to i tak nie było w stanie zastąpić mi moich rodzinnych stron. Na pewno nie chcę mówić, że Moskwa zabija kariery, bo wszystko jest dla ludzi – tylko trzeba umieć z tego korzystać. Przykład Dawida Janczyka pokazuje, co się dzieje, gdy balans zostanie zatracony.
Wykorzystywał Pan jakoś swoją popularność w Moskwie?
– Generalnie nie. No może poza przypadkami, gdy zatrzymała mnie policja. Po okazaniu legitymacji klubowej dostawałem w reakcji salut i odjeżdżałem. Ale to działała ranga i popularność klubu, nie moja.
Do Spartaka trafił Pan z Szachtara Donieck. Dziś trudno sobie taki kierunek transferu wyobrazić…
– Chyba, że mówilibyśmy o transferze środków bojowych. Smutna rzeczywistość nas dziś zastała…
Dwadzieścia lat temu dało się już odczuć jakieś tarcia na linii Rosja – Ukraina?
– Ja ich nie odczuwałem. To był okres bardzo normalnych stosunków, nic nie zapowiadało tak mrocznej przyszłości. W 2014 roku, gdy doszło do pierwszej eskalacji, byłem już poza Moskwą, po karierze piłkarskiej. Dla mnie osobiście to, co dzieje się na Ukrainie od 2022 roku, to coś strasznego. Przez tę wojnę zakończyło się wiele moich relacji z ludźmi z tych krajów. Czuję ogromny smutek i wiem, że pewne rzeczy w tych relacjach są już nie do odbudowania, a to i tak najmniejszy problem przy ogólnych relacjach tych dwóch krajów. Trudno mi sobie wyobrazić, by za naszego życia, sytuacja wróciła do takiego stanu, który ja pamiętam ze swojej kariery na Ukrainie lub w Rosji.
Jako osoba rozpoznawalna w Rosji, miał Pan oferty z tamtejszych mediów, by wypowiedzieć się o wojnie?
– Było ich wiele od 2022 roku, ale miałem świadomość, że moje słowa mogą być użyte w bardzo różny sposób. Jeśli chodzi o rosyjskie media, mam do dziś kontakt tylko z jednym tamtejszym dziennikarzem i jeśli cokolwiek się pojawi tam z mojej strony, to tylko za jego pośrednictwem i po mojej autoryzacji. W teorii, bo dostałem kilka sygnałów, że po rosyjskich mediach krążą moje rzekome wypowiedzi, których nigdy nie udzielałem.
– Nawet nie wiem, bo nie szukałem tych wypowiedzi, ktoś mi po prostu coś przekazał. Ale żadna z tych wypowiedzi nie mogła należeć do mnie, bo z nikim nie rozmawiałem. Gdy chciałem coś zweryfikować, te wypowiedzi po prostu znikały.
Syberia zimą jak Suwałki
Politykę zostawmy, ale będąc przy Rosji, muszę spytać o jeszcze jeden wątek z Pana kariery. Sybir Nowosybirsk – trafił Pan do tego klubu zimą. Na Syberię. Nie było przerażająco?
– Nie, jeśli chodzi o klimat, bo on przypominał warunki z mojej Suwalszczyzny. W tamtym okresie chciałem wrócić do ligi rosyjskiej po doświadczeniach z Grecji, a moja determinacja musiała być na tyle duża, że nie zdążyłem zebrać odpowiednich informacji, jeśli chodzi o klub, do którego trafiłem. Wiedziałem, że to beniaminek, ale organizacyjnie… no, nie był to klub, który mógł rywalizować z czołówką, aczkolwiek osiągnęliśmy maksimum, bo nawet pierwszy raz w historii klub awansował do europejskich pucharów. Do Nowosybirska na mecz pucharowy musiał przylecieć PSV Eindhoven, co było bardzo dużym wydarzeniem. Ale na dłuższą metę nie byłem w stanie w tym klubie funkcjonować.
Jak w ogóle wygląda trenowanie przy minus 30 stopniach?
– Trafiłem tam w lutym, nie było tak źle. Dochodziło do minus dwudziestu-paru stopni, więc znając to z Polski, nie było to dla mnie szokiem. Choć wiadomo, że to nie są optymalne warunki do uprawiania piłki, ale one nie były największym problemem.
Co w Sybirze zatem było najgorsze?
– Klub nie był gotowy do gry na takim poziomie. Słaba organizacja, tylko jedno boisko sztuczne do gry. Latem nagrzewało się do chorych temperatur. Miałem doświadczenia z profesjonalnego Spartaka i zetknięcie się z czymś takim było dla mnie kulturowym szokiem, jakbym przeniósł się kilka dekad w przeszłość.
Ma Pan poczucie wyciśnięcia maksa ze swojej kariery?
– Zawsze można było zrobić więcej, ale to taka analiza po czasie. Możliwości z tej perspektywy były większe, ale w czasie kariery trzeba było podejmować decyzje tu i teraz. Z tego powodu nie biję się dziś w pierś, że coś zrobiłem, albo zrobiłem. Zrealizowałem wiele moich piłkarskich marzeń, przeszedłem całą drogę od podwórka, przez IV ligę, aż na wielkie stadiony – w tym takie, na których grałem z Orzełkiem na piersi. Gdyby spytał mnie pan, czy spełniłem marzenia – odpowiedziałbym, że tak.
O co chodzi z Goalkeepers Federation?
Teraz wraz z Arturem Borucem i Łukaszem Fabiańskim będziecie spełniać marzenia innych chłopców. Ale nie obawiacie się ryzyka, że w Polsce dzieciaki coraz słabiej garną się do sportu, a tu mówimy jeszcze o pozycji, która mniej działa na wyobraźnię niż strzelanie goli?
– Powiem szczerze, że jeśli chodzi o dzieciaki, które są zainteresowane grą w piłkę nożną, w tym do bramkarstwa, to nie powiedziałbym, że jest ich coraz mniej. Efekt Euro 2012 bardzo rozwinął oddolną część piłki nożnej, nawet jeśli większość grania odbywa się w akademiach, a nie na podwórkach, jak dawniej. Inna sprawa, że jeśli nie ma dzieciaków grających na podwórkach, to w ogóle brakuje tam dzieciaków – ale to bardziej w kontekście ogólnej sprawności, a nie zarażenia piłką nożną, czy inną konkretną dyscypliną.
Czyli trochę możemy się martwić, a trochę nie.
– Myślę, że możliwość uprawiania sportu przez dzieci, jest bardzo duża. Może nie jest równomiernie rozłożona, bo większe miasta oferują więcej… Na wsiach niby powstają obiekty, ale wciąż brakuje odpowiednich trenerów, albo mentorów – osób, które mogłyby być wzorcami dla kolejnego pokolenia. Oczywiście wiąże się to również z finansami, bo często oferowane warunki dla osób mających pasję do trenowania dzieciaków są żadne – one robią to z pasji, nie dla utrzymywania się z tego. Gdybyśmy w ten aspekt więcej inwestowali, to za kilka lat moglibyśmy mówić o większym rozwoju kultury fizycznej w Polsce. A na dziś mówi się dużo o otyłości, o zagrożeniu cyfrowym.
– Chyba trochę już się zmienia, mimo wszystko. Nasz projekt jest jedną z ofert mających dotrzeć do młodych pasjonatów bramkarstwa i stworzyć nową platformę do wymiany doświadczeń nie tylko na linii młodzi bramkarze – my, ale też na linii pomiędzy trenerami bramkarzy. Dużo mówi się o polskiej szkole bramkarzy, o efekcie tej szkoły, który widzimy w reprezentacji Polski, czy klubach zagranicznych, ale trudno właściwie powiedzieć, na czym ta szkoła jest zbudowana. Potrzebna jest integracja, dyskusja i spójność w wyznaczaniu podstaw współpracy z bramkarzami. Mamy naprawdę bardzo dobry materiał do pracy – na czele z młodymi, ale już doświadczonymi bramkarzami. Albo z licznymi wzorcami do naśladowania, bo przecież mówimy o wielkich nazwiskach: Boruc, Fabiański, Szczęsny, Skorupski, Bułka, Grabara, Mrozek… Polskie bramkarstwo ma się naprawdę dobrze, a my – jako Goalkeepers Federation – chcielibyśmy stanowić taką dodatkową przestrzeń, w której można się dzielić doświadczeniami, rozwijać koncepcje szkoleniowe i dawać również mniejszym ośrodkom szansę sięgnięcia po gotowe rozwiązania dające możliwość efektywnej pracy, nawet przy ograniczonych warunkach. Chcemy budować fundamenty.
To na koniec, skoro idą święta – czego życzyć Wojciechowi Kowalewskiemu?
– Zdrowia, szczęścia i umiejętności cieszenia się małymi rzeczami. Szczęście często jest tuż obok nas i wystarczy się tylko zatrzymać, by je dostrzec.
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd? Napisz do nas
