Wielowątkowa, intensywna debata o polskiej gospodarce w gronie przedstawicieli świata biznesu, polityki oraz nauki i środowiska eksperckiego odbędzie się 9 lutego 2026 r. w Warszawie. Zapraszamy na EEC Trends. Rejestracja dostępna na stronie wydarzenia.
- Rośnie liczba zwolenników odwieszenia obowiązkowej służby wojskowej, nawet wśród młodych ludzi.
- Według wojskowych specjalistów nie da się inaczej zapewnić stałego, systematycznego dopływu kandydatów do zawodowej służby wojskowej i odbudowania rezerw.
- W godzinie próby nie będą miały znaczenia tabelki z liczbą „żołnierzy pod bronią”, lecz faktyczna liczba specjalistów, realnie przygotowanych do działania. Dotyczy to również żołnierzy rezerwy.
– To jest w mojej głowie częścią szerszego pomysłu. Musimy zacząć mówić o zagrożeniach wprost, również przez przygotowanie społeczeństwa do tych zagrożeń. Czyli musimy odwiesić zasadniczą służbę wojskową. Jest dobra okazja do tego, żeby ci, którzy pobór zawiesili, go odwiesili – stwierdził niedawno Sławomir Cenckiewicz, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Do jego wypowiedzi odniósł się prezydent Karol Nawrocki, który nie wyklucza takiego scenariusza w przyszłości, ale obecnie tonuje nastroje, podkreślając, że na razie nie ma potrzeby wprowadzania obowiązkowej służby, bo system dobrowolny działa i zapewnia wystarczającą liczbę chętnych.
– Nie wiem, jak to będzie w następnych latach. Nie wykluczam takiego scenariusza, w którym obowiązkowa służba wojskowa powróci. Na dziś uznaję, że dobrowolna służba zasadnicza i wojska obrony terytorialnej wypełniają ten zakres obowiązków. Nie ma problemu z chętnymi do Wojska Polskiego – stwierdził Karol Nawrocki.
Szef BBN, choć na razie jest bardziej radykalny w swoich wypowiedziach na temat służby z poboru niż prezydent, nawiązuje do tego, o czym środowisko Zjednoczonej Prawicy mówiło już dużo wcześniej. Przypomnijmy, że przywrócenie powszechnego poboru do wojska było jedną z obietnic wyborczych PiS i prezesa Jarosława Kaczyńskiego jeszcze przed wyborami w 2015 roku.
Zapowiadano wtedy, że nowy minister obrony Antoni Macierewicz przywróci powszechny pobór do wojska. Tak się jednak nie stało. Wprawdzie gdy Antoni Macierewicz żegnał się w 2018 r. ze stanowiskiem szefa MON, wspomniał, że powszechny pobór do wojska powinien powrócić, ale w PiS szybko o tym pomyśle zapomniano.
To przykład, że przywrócenie poboru to temat polityczny i niewygodny dla wszystkich ugrupowań politycznych, bo taka decyzja mogłaby wpłynąć negatywnie na wysokość słupków wyborczych. Jakie więc są szanse na przywrócenie poboru obecnie? Czy może nadszedł jednak dobry na to moment?
Podczas grudniowej wizyty w Berlinie sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg ostrzegł, że Rosja może być zdolna do zaatakowania państw Sojuszu w ciągu najbliższych trzech lat. Podobnych opinii jest więcej, różnią się jedynie co do czasu – od trzech do pięciu lat. Nie należy lekceważyć wojskowych analityków, którzy muszą przygotowywać się na najgorsze scenariusze. Przewidywanie przyszłości, nawet przez mędrców, to jednak w jakiejś mierze wróżenie z fusów. Nasz strach niewątpliwie cieszy Rosję.
Pobór zawieszony, ale nie zlikwidowany. W każdej chwili można to zmienić
Trudno dziś polemizować z opinią brytyjskiego polityka Rory’ego Stewarta, że wiele już razy nie wierzyliśmy w wojny, które wybuchły. Nie zmienia to jednak faktu, że Polska i Europa żyją wciąż w pokoju.
Dopóki jesteśmy w NATO i Unii Europejskiej, a Ukraina walczy i rosyjskie czołgi nie stoją na naszej wschodniej granicy, wybuch pełnoskalowej wojny Rosji z NATO jest mało prawdopodobny. Rządzący na razie zaprzeczają, że istnieje potrzeba przywrócenia powszechnego poboru.
– Nie ma obecnie mowy o odwieszeniu obowiązkowej służby wojskowej. Obecnie obowiązujący ochotniczy nabór szkolenia kandydatów do wojska i pozyskiwania żołnierzy zawodowych, spełnia swoją rolę. Powoływanie do zawodowej służby wojskowej w 2025 roku odbywa się zgodnie z planem – oznajmił niedawno wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz.
Ważną specjalnością żołnierzy i rezerwistów będzie obsługa dronów i systemów antydronowych, fot. DWOT/MON
Resort obrony pochwalił się, że przez pierwsze trzy kwartały 2025 roku zrealizowano 72 procent rocznego planu powołań do zawodowej służby wojskowej. To oznacza, że armii przybyło 14,8 tys. żołnierzy zawodowych.
– Słusznie powiedział pan Cenckiewicz, że pobór jest zawieszony a nie zlikwidowany, więc w każdej chwili można to zrobić. Na razie nie ma takich planów, ale zapewniam, że w Sztabie Generalnym w oczywisty sposób jest odpowiednia szuflada, która zakłada taki scenariusz. Ten scenariusz będzie realizowany wtedy, gdybyśmy mieli problem z ochotnikami. Na razie, jeżeli chodzi o dobrowolną zasadniczą służbę wojskową i służbę zawodową, takiego problemu nie ma. W związku z tym nie będzie stosowane takie rozwiązanie – zapewnił niedawno w TVN24 Cezary Tomczyk, wiceminister obrony narodowej.
Profesjonaliści filarem współczesnej armii i wojsk rezerwy
Tak więc obecnie o sile armii decydują dziś specjaliści, zawodowi profesjonaliści, dobrze przygotowani do wykonywania swoich zadań, gotowi w jednej chwili, na sygnał ruszyć z koszar i natychmiast bronić kraju w obliczu kryzysu. Takie umiejętności i możliwości mają w naszej armii głównie żołnierze zawodowi.
A tych, jak słyszymy, mamy wciąż zbyt mało. Ile tak naprawdę żołnierzy powinniśmy mieć do skutecznej obrony granic, tego się pewnie nigdy nie dowiemy. Będzie armia tak liczna, jak chcą tego politycy, a sztabowcy wojskowi dla każdego wariantu znajdą uzasadnienie.
Z wcześniejszych informacji wynikało, że do obrony polskiej granicy z obwodem królewieckim potrzebujemy ponad 200 tys. żołnierzy. Ale to daleka przeszłość, z czasów kiedy jeszcze mówiono, że graniczymy z obwodem kaliningradzkim, a armia była z poboru.
Obecnie, z szacunków opartych na dostępnych informacjach MON, wynika, że w 2025 r. żołnierzy zawodowych powinniśmy mieć od około 160 tys. do 300 tys., jak zakłada ustawa o obronności, nie mówiąc już o półmilionowej armii, bo i takie postulaty są czasem zgłaszane.
Nie da się jednak tego zasłonić ani rozwiązać powoływaniem do służby pracowników cywilnych czy wliczaniem do wielkości armii uczniów klas mundurowych, jak to w przeszłości już robiono.
Spór o powrót obowiązkowej zasadniczej służby wojskowej
Niedawno portal WNP informował o argumentach zwolenników przywrócenia poboru, wśród których jest wielu generałów poza służbą, jak i w służbie. Przekonują do tego już od dawna.
Pisaliśmy m.in. że z propagandy o ochotnikach nie będzie żołnierzy, a tym bardziej przeszkolonych rezerw na czas wojny. – Polska jest za małym krajem, aby pozwolić sobie na kosztowny system ochotniczego przeszkolenia wojskowego, który nie zapewnia stałego i stabilnego rekruta do wojska – stwierdził jeden z naszych rozmówców.
Zwolenników przywrócenia obowiązkowej służby przybywa wśród wojskowych. Są też nieliczne głosy przeciwne. Gen. Mieczysław Bieniek, były zastępca dowódcy NATO ds. transformacji nie widzi jeszcze takiej potrzeby.
– Podzielam opinię zarówno wicepremiera i ministra obrony narodowej, jak i pana prezydenta, że na dzisiaj dobrowolna służba wojskowa, powszechne szkolenie, jak również szkolenie rezerw wypełnią potrzeby i odwieszenie obowiązkowej służby wojskowej nie jest konieczne – stwierdził w TVN 24 gen. Bieniek.
Podobnie uważa gen. Stanisław Koziej, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego i były wiceszef MON. – Nie wiem, jak to będzie w następnych latach, ale obecnie uznaję, że to dobrowolna służba zasadnicza i wojska obrony terytorialnej wypełniają ten zakres obowiązków – ocenił.
Nie wykluczył jednak, że może się zdarzyć, iż w stanie kryzysu lub wojny zajdzie konieczność odwieszenia obowiązkowej służby na wniosek ministra obrony narodowej przez premiera i prezydenta. I armia musi być na taki scenariusz przygotowana. Jego zdaniem jesteśmy w stanie to zrobić technicznie i organizacyjnie, ale wymaga to czasu.
– Myślę, że dzisiaj 220 tys. żołnierzy zawodowych plus około 250 tys. przeszkolonych rezerwistów to liczby wystarczające – podkreślił gen. Koziej.
Papierowa armia czy rzeczywista siła odstraszania?
Gen. Bogusław Pacek, były rektor Akademii Obrony Narodowej i obecnie dyrektor Muzeum Wojska Polskiego, nie wyklucza zbudowania półmilionowej armii złożonej z żołnierzy zawodowych oraz rezerwistów. Jego zdaniem rezerwa mobilizacyjna musi być nawet liczniejsza niż armia zawodowa.
– Liczba 500-600 tys. żołnierzy to tylko statystyka. Ci ludzie muszą być odpowiednio przeszkoleni i wyposażeni. Muszą mieć nie tylko broń czy mundury, ale również zapewnione miejsca zakwaterowania. Wtedy liczba kilkuset tysięcy rezerwistów w pełni przygotowanych do mobilizacji ma sens – uważa gen. Pacek.
Obecnie nie mamy tylu żołnierzy zawodowych, którzy stanowią trzon bojowy naszej armii. Nie do końca realne wydają się też pewne optymistyczne wypowiedzi niektórych wojskowych o kilkuset tysiącach żołnierzy rezerwy. To również, przynajmniej częściowo, papierowa rzeczywistość zaklęta w tabelach Excela.
Rzeczywiście w dokumentacji możemy mieć takie duże zasoby rezerwistów, ale czy naprawdę będą one silnym wsparciem dla armii? Nie bez znaczenia są bowiem stan wyszkolenia rezerwisty, jego sprawność i uzbrojenie. To również będzie decydowało, czy w razie potrzeby staną się realnym wsparciem dla armii, czy tylko tzw. „mięsem armatnim”.
Do tego rezerwa nam się mocno zestarzała. W Polsce jeszcze niedawno na ćwiczenia wzywano szeregowych, którzy nie ukończyli 55 lat, zaś oficerów i podoficerów – do 60 lat. W nowej ustawie o obronie ojczyzny podwyższono wiek dla szeregowych do 60 lat, a dla pozostałych rezerwistów do 63 lat.
Mimo to rezerwa kurczy się każdego roku, a wielu z tych, którzy znajdują się jeszcze na listach, często nie ma kompetencji do obsługi uzbrojenia będącego obecnie na wyposażeniu armii. Przez lata nie byli bowiem powoływani na ćwiczenia, a jeśli już, to w niewielkiej liczbie. Ważne jest nie tylko to, jak dużymi rezerwami dysponuje wojsko, ale też przygotowanie żołnierzy rezerwistów do wypełniania potrzeb sił zbrojnych.
Armia zaczyna wojnę, rezerwa ją kończy. Czy nadal?
Przykładowo, na ćwiczenia wojskowe w 2007 r. powołano 53 tys. rezerwistów. W latach 2009-2012, z powodu wygaszenia poboru, nikogo. W 2020 r. zaplanowano powołanie ponad 38 tys. żołnierzy rezerwy, z czego przeszkolono około 21 tys. rezerwistów.
W 2023 roku Wojsko Polskie planowało przeszkolić do 200 tys. rezerwistów, a faktycznie przeszkolono ok. 40 tys. osób. Także plan na 2024 rok zakładał powołanie na ćwiczenia do 200 tys. rezerwistów, a realnie wzięło w nich udział ok. 50 tys. osób.
Przypomina się po wielokroć żołnierskie powiedzenie, że armia zawodowa rozpoczyna wojnę, a rezerwa ją kończy. Słyszymy, że przeszkolona rezerwa jest siłą państwa oraz ważnym elementem siły zawodowej armii.
Jeśli będą to „żołnierze papierowi”, słabo wyszkoleni mężczyźni po sześćdziesiątce, to żołnierskie powiedzenie o wojnach, które wygrywa rezerwa, może okazać się dla nas przekleństwem. Wojskowi analitycy przypominają, że obecnie armii brakuje nawet takich niewyszkolonych jeszcze rezerwistów.
Dzisiaj rezerwiści muszą być specjalistami równie dobrymi, jak ich koledzy w służbie czynnej, by móc i umieć w razie potrzeby ich zastąpić w obsłudze nowoczesnych systemów. Dlatego brak rezerw to również jeden z głównych argumentów przemawiających za odwieszeniem poboru.
Obowiązkowa służba wojskowa, roczna lub krótsza, pozwoliłaby na przeszkolenie najbardziej potrzebnych specjalistów. Żołnierze rezerwy mogliby się też włączyć w obsługę nowoczesnych środków łączności, wykorzystywać drony bojowe na polu walki i uczestniczyć w zgrywaniu pododdziałów w poszczególnych rodzajach wojsk.
Takich rezerwistów nie mamy i polska armia szybko się ich nie dorobi. To nie znaczy, że należy czekać z założonymi rękami, bo problem sam się nie rozwiąże. Dlatego, według gen. Kozieja, największym wyzwaniem na 2026 r. i na kolejne lata powinna być zmiana dotychczasowego systemu szkolenia rezerwistów.
Rezerwy XXI wieku – od odhaczania obecności do realnej siły bojowej
Jak to szkolenie rezerw będzie przebiegało, można jedynie zgadywać. To, co jest pewne – musi ono być inne od tego z przeszłości, kiedy często powoływano rezerwistę, by odhaczyć jego obecność na ćwiczeniu.
Takie szkolenie powinno jak najszybciej odejść do lamusa. Rezerwiści powinny przechodzić cykliczne ćwiczenia, obejmujące nie tylko przygotowanie indywidualne, ale także specjalistyczne, przy wykorzystaniu nowoczesnych systemów uzbrojenia.
Powinni być powoływani na ćwiczenia batalionowe, pułkowe czy brygadowe – o dywizyjnych nawet nie wspominając – w polu, z użyciem amunicji bojowej. Przez ostatnie lata takich ćwiczeń w wojsku nie organizowano.
Dzisiejszy rezerwista nie ma wiedzy, jak obsługiwać zaawansowany technologicznie sprzęt, fot. Włodek Kaleta/PTWP
Dlatego dzisiejszy rezerwista nie ma wiedzy i umiejętności, by dołączyć do obsługi czołgu Abrams czy K2, nie mówiąc już o Patriotach, wyrzutniach Chunmoo czy HIMARS-ach. Nie da sobie rady „z marszu” z obsługą systemów przeciwlotniczych Pilica, nawet jeśli w przeszłości strzelał z podwójnej armatki ZSU-23. Jest też inny problem.
– Gdzie ci rezerwiści mieliby być wchłonięci na wypadek mobilizacji? Trzeba przecież mieć gdzie tych rezerwistów szkolić. Potrzebne są do tego baza koszarowa, logistyczna i odpowiedni sprzęt. To wymaga wielu działań organizacyjnych, wysiłku i czasu – podkreśla gen. Stanisław Koziej.
Twierdzi, że my nie mamy w ogóle formacji rezerwowych – dywizji czy brygad, tak jak jest w innych państwach. Dlatego trzeba takie formacje zbudować: brygady rezerwowe, dywizje rezerwowe, w których szkolą się rezerwiści. Tak przygotowane jednostki stanowić będą realną siłę na polu walki, wspierając armię zawodową.
Takich rezerwistów nie mamy i trochę jeszcze będziemy musieli na nich poczekać. Na razie jedno wciąż jest pewne – podczas kwalifikacji wojskowej, która rozpocznie się w Polsce 2 lutego 2026 r. i obejmie około 235 tys. osób, nikt, kto nie wyrazi na to zgody, nie otrzyma skierowania na szkolenie do jednostki.