W grudniu 2025 r. Warszawę i Waszyngton połączył dźwięk wiertarek. W obu stolicach ekipy techniczne realizują scenariusz przywódców, którzy uznali, że skuteczne sprawowanie władzy wymaga fizycznej demolki wnętrz. Karol Nawrocki w Pałacu Prezydenckim i Donald Trump w Białym Domu przeprowadzają remanent wykraczający daleko poza estetykę. Mamy do czynienia z operacją na pamięci państwowej, wykonywaną przy pomocy łomu i tabliczki z obelgą. Cel jest jeden: ogłosić Rok Zerowy, w którym historia zaczyna się i kończy na obecnym liderze.
Prezydent Nawrocki wybrał grudniowy czas rocznic stanu wojennego na spektakularny gest — rozkręcenie Okrągłego Stołu. Mebel, przy którym 5 kwietnia 1989 r. otwarto drogę do upadku systemu, opuścił salę w kawałkach. Głowa państwa stanęła na tle tego demontażu, ogłaszając „koniec postkomunizmu”.
Data była nieprzypadkowa, choć prezydent pomylił w swoim wystąpieniu niemal wszystko: cytując Joannę Szczepkowską, przypisał jej słowa z października 1989 r. dacie 4 czerwca. Stworzył tym samym historyczny absurd, w którym aktorka ogłasza koniec systemu, zanim jeszcze policzono głosy. Ta ignorancja nie przeszkodziła mu w wygłoszeniu manifestu o meblu „infekującym przaśnością”. W miejscu symbolu trudnego kompromisu stanęła tego samego dnia bożonarodzeniowa stajenka. Zmiana jest uderzająco dosłowna: przedmiot będący dowodem na to, że Polacy o odmiennych biografiach potrafili ze sobą rozmawiać, został zastąpiony przez nienaruszalny dogmat religijny.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo
Właśnie ten gest spotkał się z miażdżącą krytyką Piotra Pacewicza na łamach OKO.press. Nie jest to jednak typowa przepychanka publicysty z politykiem, lecz starcie biografii. Gdy Karol Nawrocki jako sześciolatek bawił się w piaskownicy, 36-letni wówczas Pacewicz siedział w centrum wydarzeń, które dziś prezydent próbuje wymazać. Jako sekretarz prof. Bronisława Geremka współtworzył strategię opozycji i zakładał „Gazetę Wyborczą”. Nie uczył się historii z biuletynów IPN — on ją pisał.
Dlatego gdy Nawrocki mówi dziś o „syndromie sztokholmskim” opozycji demokratycznej, Pacewicz staje w obronie nie tylko własnego życiorysu, ale i pamięci milionów Polaków. Ma do tego pełne merytoryczne prawo. Jego diagnoza o „Polsce z powyłamywanymi nogami” trafia w sedno. Prezydent niszczy symbol nie dlatego, że jest „przaśny”, ale dlatego, że nie ma własnego. Musi zdewaluować osiągnięcia poprzedników, by na gruzach zbudować swoją kruchą legendę.
Zamach na ciągłość państwa
Ta sama motywacja napędza działania za oceanem. Podczas gdy Nawrocki walczy ze stolarzami, Donald Trump wypowiada wojnę muzealnikom. Jego „porządkowanie” Białego Domu przejdzie do historii jako akt politycznego wandalizmu. W kolumnadzie prezydenckiej zniknęły oficjalne noty biograficzne pod portretami poprzedników. Zastąpiły je autorskie komentarze Trumpa. Joe Biden został opisany na mosiężnej tablicy jako „Sleepy Joe” (śpiący Joe) i „najgorszy prezydent w historii”, a Baracka Obamę zredukowano do hasła o „dzieleniu narodu”.
Szczytem pogardy dla urzędu jest jednak zagospodarowanie miejsca na oficjalny portret ustępującego prezydenta. Zamiast wizerunku Bidena zawisło tam zdjęcie maszyny typu „autopen” — urządzenia do automatycznego składania podpisów. W ten sposób Trump instytucjonalizuje teorię o niedołężności rywala. Wieszając zdjęcie maszyny w sercu amerykańskiej demokracji, oficjalnie komunikuje: procedury to fikcja, a ostatnie cztery lata nie istniały. Dopełnieniem tego obrazu są wizerunki samego Trumpa — z zaciśniętą pięścią i te stylizowane na policyjny „mugshot” [formalne zdjęcie wykonywane aresztowanym podejrzanym]. Prezydentura zamienia się w reality show, gdzie lider jest jednocześnie celebrytą i męczennikiem.

Portrety prezydentów USA Donalda Trumpa i Baracka Obamy, między nimi zdjęcie autopenu w miejscu, gdzie powinna zawisnąć fotografia Joego Bidena, Biały Dom, 30 października 2025 r.Alex Wong / Staff / Getty Images
Działania w Warszawie i Waszyngtonie to w istocie zamach na ciągłość państwa. Z definicji jest ono sztafetą pokoleń, ale Nawrocki i Trump zrywają tę umowę. Traktują urzędy jak zdobycz wojenną — zwycięzca bierze wszystko i ma prawo zrównać z ziemią dorobek pokonanych. Wymiana Okrągłego Stołu na szopkę i portretu Bidena na zdjęcie maszyny to jednak dowód słabości. Tylko niepewny siebie lider musi fizycznie usuwać ślady po konkurentach, by poczuć się ważnym.
Skutki tej operacji będą dewastujące. W Polsce prezydent uczy młodych ludzi nihilizmu: pokazuje, że historia to plastelina, a fakty można dowolnie naciągać, jeśli służy to upokorzeniu przeciwnika. W USA Trump odziera urząd z powagi, wysyłając sygnał dyktatorom, że Biały Dom stał się miejscem na hejt wygrawerowany w metalu.
Pacewicz pisał o „Polsce z powyłamywanymi nogami”, ale rzeczywistość dopisała do tej metafory jeszcze smutniejszy epilog. Obywatele zostają sami w zdemolowanym wnętrzu, gdzie trudną historię zastępuje się łatwą dekoracją. Symbol narodowego kompromisu ma trafić do muzeum, a na jego miejscu w Pałacu Prezydenckim stanęła szopka. Czego chcieć więcej?
Zobaczycie, że z tą szopka będą kłopoty.