
foto. materiały prasowe
Trudno w to uwierzyć, ale ta historia wydarzyła się naprawdę. Jeffrey Manchester (Channing Tatum) to rabuś specjalizujący się w napadach na restauracje sieci McDonald’s. Rozpracował bezpieczny i skuteczny sposób, w jaki się do nich włamywać. Okazuje się bowiem, że wszystkie fast foody tej sieci mają słaby punkt – dach. To właśnie przez wykonany w nim otwór Jeffrey zakradał się do budynków i obrabowywał kasy, nie robiąc przy tym nikomu krzywdy.
W końcu jednak popełnił błąd i trafił do więzienia. Nie miał zamiaru odsiedzieć całego wyroku, więc uciekł. W oczekiwaniu na nowe dokumenty musiał się gdzieś ukryć. Za schronienie obrał sobie jeden z wielkopowierzchniowych sklepów z zabawkami. Im dłużej tam przebywał, podglądając pracowników, tym bardziej interesował się ich życiem. W szczególności Leigh Wainscott (Kirsten Dunst) – samotną matką, wychowującą dwie córki i próbującą jakoś wiązać koniec z końcem.
Derek Cianfrancee, reżyser takich produkcji jak Blue Valentine czy Drugie oblicze, bierze tym razem na warsztat znacznie lżejszą historię. Jest to opowieść o mężczyźnie, który za wszelką cenę próbuje prowadzić normalne życie, ale nieustannie wybiera drogę na skróty. Łatwiej jest mu się gdzieś włamać, niż pójść do zwykłej pracy. Nie jest przy tym żadnym degeneratem – brzydzi się przemocą. Podczas swoich napadów najchętniej nie wchodziłby w interakcję z innymi. Chciałby po prostu zabrać pieniądze i wyjść. Niestety nie zawsze jest to takie proste.
Jeffrey wychodzi z założenia, że jeśli będzie miły dla swoich „zakładników”, to odwdzięczą się mu współpracą. Wszak każdy z nich chce wyjść z tych spotkań bez żadnego uszczerbku na zdrowiu.
Urodzony rabuś to ciekawa historia, choć nie wiem, czy materiał na pełny metraż. Produkcja Cianfrance’a ma sporo dłużyzn oraz scen, które ewidentnie mają na celu „skradzenie” kilku minut, by sztucznie rozciągnąć film. Całość tak naprawdę spoczywa na barkach Tatuma, który swoją charyzmą stara się przykuć uwagę widza na tyle, by ten uwierzył w szczere intencje jego bohatera. I to mu się udaje. Jeffrey naprawdę jest miłym, fajnym gościem, więc nietrudno uwierzyć, że ludzie go lubią oraz szybko się z nim zaprzyjaźniają. Jednocześnie ma w sobie pewną dziecięcą niezdarność, przez którą ciągle pakuje się w tarapaty. Kłamstwa, które wyrzuca z siebie z prędkością karabinu maszynowego, w pewnym momencie zaczynają go przygniatać. Mężczyzna gubi się w zeznaniach, bo nie pamięta już, jaką fikcyjną historię opowiedział poszczególnym osobom.
Partnerująca Tatumowi Kirsten Dunst nie ma tu zbyt wiele do zagrania. Powierzona jej rola samotnej matki wypada poprawnie, ale nie ma w niej nic, co zapadłoby w pamięć na dłużej. Dunst uderza we wszystkie odpowiednie nuty tej postaci. Jednak została ona napisana w taki sposób, że trudno wydobyć z niej coś więcej. Ma po prostu służyć jako pretekst do wewnętrznej przemiany Jeffreya i rozbudzenia w nim pragnienia, by stać się, choć na chwilę, normalnym facetem – z dziewczyną, rodziną i życiem towarzyskim. To dla niej wychodzi ze swojej strefy komfortu i dostaje szansę na prowadzenie zwykłego, legalnego życia.
Całe show kradnie Peter Dinklage jako apodyktyczny kierownik sklepu z zabawkami, Mitch. Jest tak antypatyczny i przekonany o swojej intelektualnej wyższości nad resztą pracowników, że staje się to zabawne. Nie wiem dlaczego, ale Dinklage po prostu świetnie pasuje do takich ról – sprawia, że wypadają one wyjątkowo naturalnie.
Po seansie zrozumiałem, dlaczego Urodzony rabuś ominął w Polsce duże ekrany i z pewnym opóźnieniem trafił na małe. To przyjemna, kameralna opowieść, która idealnie pasuje do serwisów streamingowych, a kiedyś zapewne trafiłaby bezpośrednio na kasety VHS i cieszyła się popularnością w lokalnych wypożyczalniach. To film dobry na wieczorny seans po ciężkim dniu pracy.