ZUS przygotował nową, długoterminową prognozę dla funduszu emerytalnego, działającego w ramach Funduszu Ubezpieczeń Społecznych do 2080 r. Obowiązek opracowywania takiego dokumentu wynika z ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych. Wbrew niektórym katastroficznym wyobrażeniom czy dyskusjom w mediach społecznościowych, nie ma w niej nawet śladu zapowiedzi o nadciągającym bankructwie tej instytucji. Z drugiej strony, jeśli ktoś liczył, że przyjdzie moment, w którym państwo przestanie dopłacać do emerytur, to z pewnością nie nastąpi to przed rokiem 2080.
Poza tym szersze spojrzenie na kwestie okołoemerytalne, które nie są objęte prognozą, pokazuje, że wydatki budżetowe w praktyce mogą być większe (o czym w dalszej części tekstu). Mimo to z lektury dokumentu ZUS można wyciągnąć kilka ciekawych wniosków.
W co inwestować w 2026? Doradca odpowiada
Wniosek pierwszy – deficyt jest wpisany w finanse FUS
Prognozę przygotowano w trzech wariantach: średnim, pesymistycznym i optymistycznym. W każdym z nich deficyt w funduszu emerytalnym FUS będzie się utrzymywał przez cały czas. W tym roku ma sięgnąć, jak wynika z zapisanej w tegorocznym budżecie państwa kwoty dotacji, 81 mld zł, ale ta kwota będzie systematycznie wzrastała i według prognozy w 2080 r. ma to być ponad pół biliona złotych, czyli więcej, niż dziś ZUS wydaje na emerytury i renty łącznie. Wygląda to na astronomiczną liczbę, ale trzeba wziąć pod uwagę, że ZUS uwzględnił w prognozie wzrost cen, do jakiego będzie dochodzić w kolejnych dekadach. Gdyby te ponad pół biliona złotych przełożyć na realia z 2024 roku, byłaby to równowartość 136 mld zł.
Nadchodzi rewolucja w inspekcji pracy. ZUS nauczy typować firmy do kontroli
Jeszcze lepszą miarą jest pokazanie deficytu jako odsetka PKB. Podczas gdy w przyszłym roku ma on sięgnąć 2,5 proc. PKB, to pod koniec okresu prognozy ma to być 2,1 proc. PKB, czyli procentowo państwo będzie wydawało na emerytury – według tej miary – mniej niż dziś. Mimo wszystko wydolność systemu, czyli zdolność do pokrywania wypłat emerytur z napływających składek, nigdy nie osiągnie 100 proc. – nawet w najlepszym, optymistycznym wariancie, fundusz pokryje tylko 85 proc. wydatków z bieżących wpływów w 2080 r., podczas gdy w średnim scenariuszu jest to 76 proc.
Wniosek drugi – najtrudniejsze dla finansów publicznych i FUS będą lata 2045-2060
Choć, jak widać z punktu pierwszego, na koniec prognozy może powiać lekkim optymizmem, to krytyczne będą lata 2045-2060. Wówczas deficyt w FUS liczony w odsetku PKB przekroczy trzy procent, a w wariancie pesymistycznym zbliży się nawet do czterech proc. Warto sobie uświadomić, że dziś wydatki w całym sektorze publicznym to około 50 proc. PKB, czyli nawet około 8 proc. tej puli szłoby na zasypanie dziury w ZUS.
Emerytury w górę w 2026 roku. ZUS pokazał wyliczenia
Skąd ten problem? To głównie efekt demografii, ale w tym przypadku chodzi głównie o „pobieranie emerytur przez osoby z wyżów demograficznych lat powojennych oraz lat 80. XX wieku”. Potem – także z powodów demograficznych – sytuacja się poprawi. „Na spadek deficytu od drugiej połowy lat pięćdziesiątych XXI wieku wpływa z jednej strony przechodzenie na emerytury osób z niżu demograficznego przełomu XX i XXI wieku, a z drugiej strony wymieranie wyżu demograficznego lat osiemdziesiątych XX wieku” – możemy przeczytać w prognozie.
Deficyt FUS wg prognozy © ZUS | ZUS
Wniosek trzeci – demografia będzie pogarszała sytuację
Dziś o katastrofie demograficznej i o tym, jak ją odwrócić, piszą wszyscy, recepty są skrajnie różne, a słychać także głosy, że nie ma żadnej skutecznej metody i to proces nieuchronny. Na pewno w perspektywie w dużej części tak, bo coraz mniej liczne są pokolenia potencjalnych matek.
Dlatego wyliczenia FUS są zdeterminowane prognozą demograficzną, zgodnie z którą spadnie liczba pracujących (czyli w języku ZUS, choć z pewnym uproszczeniem, ubezpieczonych) z obecnych ponad 16 mln do około 10 mln w 2080 r. A równocześnie będzie rosła liczba emerytów – z obecnych 7,5 mln do blisko 10 mln w 2080 r. (a zgodnie z opisanym w punkcie drugim zjawiskiem „wyżu na emeryturze” w latach 50. i 60. liczba emerytów przekroczy wówczas nawet 10 mln).
Co z progiem podatkowym i składkami ZUS w 2026 roku? Oto najważniejsze zmiany dla podatników
W efekcie przez cały czas będzie rósł tzw. wskaźnik obciążenia systemowego, który pokazuje liczbę emerytów do liczby płacących składkę. Obecnie wynosi on 0,46, czyli na jednego emeryta jest ponad dwóch pracujących, ale przez cały okres prognozy będzie on systematycznie rósł i zbliży się do 1 w 2080 r., a w wariancie pesymistycznym nawet go przekroczy. Czyli na jednego emeryta będzie przypadał jeden pracujący.
Liczba ubezpieczonych do liczby pracujących zgonie z prognozą ZUS © ZUS | ZUS
Wniosek czwarty – wprowadzane przez rządzących zmiany nie pomagają
Od lat, jeśli mamy do czynienia z korektami w systemie emerytalnym, to z takimi, które raczej zwiększają wydatki i pogarszają finanse FUS, a nie je polepszają. W tym przypadku widać np., że sytuację w FUS pogarsza renta wdowia.
Jak możemy przeczytać w prognozie, „wprowadzenie tzw. renty wdowiej od lipca 2025 r. w wariancie nr 1 zmniejszyło wydolność funduszu emerytalnego o 0,4 punktu procentowego w 2026 r. oraz o 0,6-0,8 punktu procentowego w latach 2027-2080. A jednocześnie, gdyby renty wdowiej nie było, wspomniany w punkcie wyżej współczynnik obciążenia systemowego byłby w wariancie nr 1 niższy o 3,1 punktu procentowego w 2026 r., o 4,1 punktu procentowego w 2050 r. i o 5,2 punktu procentowego w 2080 r.”.
Wniosek piąty – pozorny cud, czyli kto za to zapłaci, bo są ważne kwestie, których nie ma w prognozie
Obraz z prognozy nie jest pełny, jeśli chodzi o budżetowe wydatki na emerytury. Bowiem warto pamiętać, że np. 13. i 14. emerytura, choć są wypłacane przez ZUS, to z pieniędzy z budżetu, a nie z FUS. Do tego, choć nie ma tego opisanego w dokumencie, w założeniach prognozy mamy do czynienia z malejącą stopą zastąpienia, czyli przeciętna relacja pierwszej emerytury do ostatniej pensji będzie spadać. To nie znaczy, że nie zdarzą się emerytury z wysoką stopą. Ci, którzy pracują długo na etacie i zarabiają przyzwoicie, będą mogli na to liczyć. Ale będzie rosła liczba tzw. emerytur groszowych oraz minimalnych, a to będzie powodować, że średnia stopa zastąpienia będzie spadać.
Propozycja emerytalna prezydenta. Budzi wątpliwości
Do tego dochodzi jeszcze jedno zjawisko. Konta emerytalne, czyli odkładana z ZUS składka, są waloryzowane tzw. przypisem składki, czyli w praktyce wzrostem funduszu płac. Ale jeśli liczba pracujących będzie spadała, to wzrostu może nie być, a nawet przeciwnie – może nastąpić spadek. A to, zgodnie z obecnym prawem, oznacza zerową waloryzację kont emerytalnych, czyli odłożonej w ZUS składki emerytalnej, która jest podstawą do wyliczenia świadczeń (nie mylić z waloryzacją świadczeń).
Te zjawiska powodują pozorny cud: liczba emerytów rośnie, liczba pracujących spada, a państwo w zasadzie dopłaca do systemu tyle samo. Ale nie ma nic za darmo, bo albo będzie rzesza emerytów z niskimi świadczeniami, albo państwo będzie dosypywać przez ZUS czy inną drogą – wskazówką już dziś jest 13. i 14. emerytura. Wreszcie trzecia możliwość to jakaś zmiana systemu, czyli nowy sposób redystrybucji.
Warto też mieć na uwadze, że tak jak będzie rosła liczba emerytów, a malała liczba pracujących, tak samo będzie zmieniała się proporcja politycznej siły obu grup. Choć zgodnie z założeniami systemu stopa zastąpienia miałaby spadać, to równocześnie rosnąć będzie siła emeryckich głosów w wyborach, a to może mieć ostatecznie większy wpływ na system niż jego obecne założenia.
Grzegorz Osiecki, dziennikarz money.pl