Pierwsze dziesięć minut było jazdą bez trzymanki. Ale jeśli ktoś po ich upływie wyszedł na dłuższy spacer, to raczej nie ma czego żałować. Legia Warszawa szybko objęła prowadzenie i przez większość meczu kontrolowała to, co działo się na boisku. Ostatecznie wygrała 1:0, choć gdyby nie Valentin Cojocaru – byłoby wyżej. A Tomasz Grzegorczyk drugą porażką raczej nie ułatwił pozycji wyjściowej Thomasowi Thomasbergowi, który ma zostać nowym szkoleniowcem Portowców i z trybun oglądał mecz przy Łazienkowskiej.

Początek spotkania wyglądał, jakby w Warszawie szykował nam się mecz sezonu. Już po 22 sekundach Kacpra Tobiasza próbował zaskoczyć Kamil Grosicki i wcale nie był daleki od powodzenia. Jego mocny strzał przeleciał tuż nad poprzeczką bramki strzeżonej przez golkipera Legii.

Po 87 sekundach Łazienkowska eksplodowała, gdy sędzia Wojciech Myć wskazał na jedenasty metr, dyktując karnego dla gospodarzy. Wcześniej Mileta Rajović odegrał piłkę do Noaha Weisshaupta, a ten dryblingiem minął Musę Juwarę. Gambijczyk był spóźniony, jego przewinienie było ewidentne. I już na początku spotkania ściągnął na Pogoń nieszczęście.

Futbolówkę na jedenastym metrze ustawił Rajović i w 190. sekundzie otworzył wynik meczu. Dla Duńczyka była to już piąta bramka w barwach Legii, choć to wcale nie on musiał być wykonawcą rzutu karnego. Piłkę odstąpił mu jednak Bartosz Kapustka.

– Ja jestem wyznaczony do rzutów karnych, ale Mileta też może uderzać. Chciałem, aby to on dziś oddał strzał, żeby otwierał coraz bardziej konto bramkowe – tłumaczył w przerwie meczu Kapustka przed kamerami Canal+. Jak na kapitana przystało – pomaga nowemu napastnikowi zrobić wszystko, by ten wypełnił lukę po oglądającym mecz z wysokości trybun Jeanie-Pierre Nsame.

Za chwilę Kapustka sam powinien zresztą zapisać gola na swoje konto. W siódmej minucie miał przed sobą pustą bramkę, gdy Valentin Cojocaru odbił piekielnie mocny strzał Kamila Piątkowskiego, lecz z niewyjaśnionych przyczyn zamiast do bramki – postanowił huknąć wysoko nad poprzeczką.

W kolejnej akcji odpowiedziała Pogoń. Szarpnął Grosicki, wykorzystał potknięcie Kapuadiego i zagrał na piąty metr w kierunku Rajmunda Molnara. Gdyby Węgier trafił w piłkę piętą – mielibyśmy szybkie wyrównanie.

Legia – Pogoń. Świetny początek, a potem nuda

Zerknęliśmy na zegar – ten pokazywał dopiero 10. minutę. A my już mieliśmy kilka bramkowych sytuacji, spektakularne pudło, bezsensowny faul w polu karnym i wykorzystaną jedenastkę. Tempo meczu imponowało, ale najwyraźniej piłkarze uznali, że to dobra pora na chwilę oddechu. I jeśli ktoś w tym momencie wyszedł na większą kawę, wracając dopiero w przerwie – stracił raczej niewiele.

To Legia prowadziła grę, często przechodząc do ataku pozycyjnego, ale w ostatniej fazie akcji zawsze coś zawodziło. W środku pola ładnie rozgrywał Kapustka, niezłe spotkanie rozgrywał też Krasniqi, ale gdy tylko dochodzili do szesnastki – brakowało pewnego błysku.

I paradoksalnie to Pogoń, która atakowała rzadziej, była bliższa zdobycia bramki w końcówce pierwszej połowy. Po wrzutce Grosickiego piłkę za siebie wybijał Piątkowski, a idealnie naszedł na nią Juwara. Ale to ewidentnie nie był jego dzień – siła uderzenia się zgadzała, precyzja zdecydowanie nie.

Gambijczyk niezłą okazję zmarnował też na początku drugiej połowy, chwilę przed tym, jak zmieniony musiał być Piątkowski. W 51. minucie obrońca Legii – który dziś znów imponował w defensywie, był też bliski strzelenia gola, ale za to kilkukrotnie podawał zupełnie niecelnie – usiadł na murawie i pokazał, że nie będzie w stanie kontynuować gry. Zmienił go Radovan Pankov.

Chwilę wcześniej nie popisał się jego vis a vis, a więc Dimitrios Keramitsis. Obrońca Pogoni we własnej szesnastce dał sobie zabrać piłkę Kapustce, ale i w tej akcji ostatecznie skończyło się na strachu. A wcale nie musiało, bo okazja do zdobycia bramki wydawała się wprost wymarzona.

Kontrola Legii, Pogoń bladła z każdą minutą

Im bliżej było końca spotkania, tym przewaga Legii stawała się wyraźniejsza. Ostatnie pół godziny było już kompletną dominacją gospodarzy, a Portowców przed utratą kolejnych bramek albo ratował Valentin Cojocaru (jak choćby po strzale Pankova), albo słupek (gdy piłka odbija się od obrońcy Pogoni). Pudło sezonu mógł zanotować też Damian Szymański, strzelając z pięciu metrów ponad pustą bramką w jeszcze dogodniejszej sytuacji niż Kapustka. Uratował go sędzia, odgwizdując spalonego Kacpra Chodyny, ale po powtórkach można mieć wątpliwości, czy rezerwowy Legii faktycznie był na ofsajdzie.

Ostatecznie Legia wygrała dziś zasłużenie – a choć nikt nie zagrał spektakularnego spotkania, to jako kolektyw drużyna Edwarda Iordanescu po prostu dominowała nad rywalem. Pogoń zawiodła na całej linii – poza kilkoma szarpnięciami bezproduktywny był Grosicki (pięć podań celnych, pięć niecelnych), zagubiony był Greenwood (20 strat!), elektryczny Marian Huja (pachniało czerwienią, co chwila podawał też do przeciwnika), a wszystkich przebił Juwara, prokurując karnego i marnując dwie niezłe sytuacje.

Thomas Thomasberg będzie miał nad czym pracować. Choć jakość przecież w tej drużynie jest. U Duńczyka zresztą też, przecież to trener, który w sezonie 2023/24 wygrał z FC Midtjylland mistrzostwo kraju.

Legia Warszawa – Pogoń Szczecin 1:0 (1:0)

5

Reca

yellow-card

6

Piatkowski

yellow-card

3

Huja

yellow-card

3

Ndiaye

yellow-card

4

Greenwood

yellow-card

Wojciech Myć
5

Zmiany:

Legenda

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. Newspix.pl