Około dwa i pół roku minęło od ostatniego meczu Lecha Poznań w Lidze Konferencji Europy (nie mówimy o eliminacjach). Trochę długo. Europejskie puchary w końcu jednak wróciły na Bułgarską i był to powrót najlepszy z możliwych, bo zwycięski dla poznańskiej ekipy, która z rywalem uporała się w sposób przekonujący, niepozostawiający wątpliwości kto był lepszy, po golach nie przypadkowych, a wynikających z różnicy klas. Mistrz Polski po prostu zgniótł dziś rywala i gdyby był skuteczniejszy, wygrałby wyżej niż 4:1.

Niels Frederiksen dokonał sześciu zmian w wyjściowej jedenastce względem meczu z Jagiellonią. Jedna z nich była oczywista – w lidze nie mógł zagrać zawieszony za czerwoną kartkę Luis Palma, ale można było w ciemno zakładać, że jeden z najlepszych ofensywnych graczy Kolejorza w tym sezonie na pewno wróci do podstawowego składu na Ligę Konferencji. A z drugiej strony może i nie było to takie oczywiste, skoro choćby w miejsce Bengtssona, który także spisuje się całkiem nieźle, a przynajmniej – co chyba najważniejsze – dostarcza liczby, zameldował się Lisman.

Lech Poznań – Rapid Wiedeń 4:1. Mistrz Polski nokautuje rywala w Lidze Konferencji

Ten sam Frederiksen mówił przed meczem, że rywale w europejskich pucharach to generalnie wyższy poziom niż drużyny Ekstraklasy. Po pierwszej połowie meczu z Rapidem można było to uznać za spory komplement względem ekipy z Austrii, bo gdy zespoły schodziły na przerwę, można było mieć tylko jeden wniosek: o rety, jaki ten Rapid jest cienki. Nie wiemy, jaki zespół z naszej ligi byliby w stanie ograć tak dysponowani goście, ale w pierwszych czterdziestu pięciu minutach wyglądali raczej jak islandzki Breidablik, któremu Lech wrzucił siódemkę na starcie eliminacji. Z tym, że Islandczycy wtedy przez większość meczu grali w dziesięciu.

Ale to nie znaczy oczywiście, że Lechowi nie należy się uznanie za to, jak sobie poczynał, nawet jeśli warunki nie były zbyt wymagające. Kolejorz mógł zagrać tak, jak lubi – zepchnąć przeciwnika na jego połowę – i znakomicie to wykorzystał. Zaczął Palma, który przejął piłkę odbitą przez bramkarza po dośrodkowaniu Pereiry, przygotował sobie pozycję do strzału, a następnie precyzyjnie go wykonał. W 20. minucie mieliśmy natomiast powtórkę z poprzedniego meczu Lecha w Lidze Konferencji (we właściwych rozgrywkach, nie w eliminacjach). W ćwierćfinałowym starciu przeciwko Fiorentinie w Poznaniu w 2023 roku gospodarze trafili do siatki, gdy kibice odwróceni tyłem do murawy robili „The Poznań” i tak też było tym razem po golu Ishaka. Zabawę trzeba było przerwać, by uczcić bramkę, ale potem spokojnie ją dokończono.

I nic to, że Szwed zmarnował później rzut karny podyktowany za zagranie ręką gracza Rapidu. Nic to, że w dogodnej okazji do siatki nie trafił głową Milić. Jeszcze przed przerwą po kapitalnej zespołowej akcji piłkę do siatki zapakował Ismaheel, więc nie było absolutnie mowy o żadnym niebezpiecznym wyniku. Lech miażdżył rywala. Mogło być cztery albo pięć do zera, było trzy, ale dominacja Lecha była niepodważalna.

Niezły fragment gości i odzyskana kontrola

Po zmianie stron Kolejorz – przynajmniej z początku – nieco jednak spuścił z tonu i przyniosło to efekt: pierwszy celny strzał Rapidu w tym meczu zakończył się golem Radulovicia w 64. minucie. Przez krótki fragment, gdy Lech zdjął nogę z gazu, mogła zakiełkować myśl, że goście jednak się obudzili i są gotowi powalczyć jeszcze o zmianę rezultatu.

Frederiksen mimo to uznał, że można już dać liderom odpocząć i zdjął z boiska Ishaka, Milicia i Jagiełłę. I cóż, mógł sobie na to pozwolić. Gdy wybił już ostatni kwadrans – a dla Rapidu to szczególny moment, w którym kibice dają piłkarzom sygnał do ataku, a ci mają wyzwolić w sobie dodatkowe siły do walki – Lech zamknął mecz czwartym golem. Zdobył go dopiero co wprowadzony na boisko Leo Bengtsson, który w swojej pierwszej akcji zrobił więcej niż Lisman przez cały mecz – napędził szybki atak zespołu, który po znakomitym rozegraniu z Ismaheelem sam wykorzystał.

I to by było w zasadzie na tyle. Zmiennicy wnieśli ożywienie do gry Lecha i kontrola została odzyskana, biegającego niestrudzenie Ismaheela mógł nawet wreszcie zastąpić Fiabema. Miło, gładko i przyjemnie. To był naprawdę udany wieczór z pucharami w Poznaniu i chciałoby się tylko zapytać defensywę Lecha: panowie, nie dało się tak na zero z tyłu?

Lech Poznań – Rapid Wiedeń 4:1 (3:0)

  • 1:0 – Palma 13′
  • 2:0 – Ishak 21′
  • 3:0 – Ismaheel 45+2′
  • 3:1 – Radulovic 64′
  • 4:1 – Bengtsson 77′

CZYTAJ WIĘCEJ O LIDZE KONFERENCJI NA WESZŁO:

Fot. Newspix