Fenomenalny triumf w dwudziestoczterogodzinnym wyścigu Le Mans stłumił rozmowy kibiców o ewentualnym powrocie Polaka do Formuły 1. Ale na krótko. Choć Kubica ma już 40 lat, wśród fanów wciąż tli się nadzieja. Czy słusznie?

– Szczerze? Temat Formuły 1 nigdy do końca się nie zamknął. Jeśli jednak mówimy o roli kierowcy wyścigowego, jest on dość daleki. Tym bardziej, że opuszczenie padoku po roli kierowcy rezerwowego w Alfie Romeo nie było podyktowane brakiem możliwości, ale tym, że te możliwości mnie nie satysfakcjonowały jako kierowcy. Zawsze czułem, że to jest właśnie moja rola. Tym bardziej teraz, kiedy odkryłem inną stronę motorsportu, jaką są wyścigi długodystansowe. To mnie inspiruje, daje sporo satysfakcji i nowych wyzwań – przyznał Kubica w programie „Życie po życiu”.

ZOBACZ CAŁY ODCINEK „ŻYCIA PO ŻYCIU” Z ROBERTEM KUBICĄ

Jak podkreśla, nie tęskni już za Formułą 1, choć zdaje sobie sprawę z tego, że to królowa jego ukochanego sportu. Gdyby miał „fajną ofertę” nie powiedziałby „nie”. Na temat patrzy jednak wyjątkowo realistycznie i powrót do Formuły 1 w tym wieku uznaje za „raczej wykluczony”. Choć samo słowo „raczej” może budzić pewną nadzieję…

– Ja nie zamykam tematów, bo życie mnie nauczyło, że nigdy nie powinno się mówić „nigdy”. Jestem człowiekiem, który zawsze oceniał sytuację realistycznie, dlatego użyłem słowa „raczej”. Przyszło mi ono naturalnie, to nie jest słowo wyuczone przez PR-owców – zaznaczył były kierowca F1.

Dodał też, że wyścigi długodystansowe przyniosły ze sobą sporo świeżości, której potrzebował. Pod względem emocjonalnym cofnęły go też do młodych lat, kiedy zaczynał startować w kartingu.

– Le Mans dla motorsportu to coś w rodzaju igrzysk olimpijskich. To wyścig wyjątkowy i trudny, stawia przed tobą duże wyzwania. Trudno jest też utrzymać nad nim kontrolę, nie wszystko zależy od ciebie. Jednak jego wygranie można postawić na równi lub nawet nad tytułem mistrza świata w wyścigach długodystansowych – przyznaje gość w „Życiu po życiu”.
Ekspresja z… blokadą

A mimo tego ze zwycięstwa w nim nie potrafił głośno się cieszyć. W ogóle huczne świętowanie nie leży w naturze Roberta, co sam z uporem podkreśla.

– To jest dobry temat! Wygrywając wyścig F1 w GP Kanady była podobna sytuacja. Wyleciałem pierwszym samolotem po wyścigu, bo we wtorek rano mieliśmy testy w Barcelonie. Zespół przekonywał mnie do zostania na imprezie, którą organizował, ale ja odmówiłem. Powiedziałem, że wracam do domu, a jeszcze w poniedziałek wieczorem będę w Barcelonie. W latach po słynnym już wypadku z 2011 odczuwałem niedosyt, że nie delektowałem się tym momentem. Stwierdziłem, że muszę to zmienić. Jednak to, co wydarzyło się w Le Mans oznacza, że można sobie coś zakładać, a charakteru i tak się nie zmieni – uśmiecha się Kubica.

Kiedy przejechał przez linię mety, z topowej koncentracji błyskawicznie przeszedł w stan ulgi po gigantycznym wysiłku. Kompletnie się wyłączył. Dopiero po jednej trzeciej bardzo wolnego okrążenia zjazdowego przypomniał sobie, że… warto byłoby podziękować zespołowi. Dziś podkreśla, że bardzo ceni ich pracę. Po prostu stan szybkiego przejścia na inny poziom emocji, zablokował ekspresję.
Dziwne myśli

Sam wypadek z 2011 roku, po którym był intubowany, a lekarze przeprowadzili szereg operacji, jest do dziś obecny nie tylko w jego świadomości, ale też prostych czynnościach każdego dnia.

– To było 14 lat temu, a jednak co roku ktoś mi przypomina, że minęło kolejne 12 miesięcy. Oczywiście to nie jest tak, że o nim zapomniałem, że wyeliminowałem go z mojego umysłu. Wręcz przeciwnie, to był moment, który zmienił nie tylko moje sportowe życie, ale też wpłynął na całą wizję życia i zmienił mnie jako człowieka – tłumaczy Kubica. – Wreszcie zaakceptowałem to, co się wydarzyło, choć na początku miałem z tym problem. A dokładnie mój umysł, nad którym czasem trudno było zapanować. Był okres, w którym głowa nie akceptowała prawej strony ciała. Wybudzałem się w nocy, miałem dziwne myśli. Wtedy bardzo pomógł powrót do sportu. To był punkt zwrotny. Musiałem znaleźć w nim inną drogę. Nawet codzienne sytuacje udowadniały mi, że nie jestem już tym samym człowiekiem. Chodzi o ograniczenia.

Były kierowca F1 ma na myśli czynności tak prozaiczne jak ubieranie się czy wiązanie butów. Nagle wszystko musiał robić głównie lewą ręką. Prawą stronę ciała nazywa czymś w rodzaju „dodatkowego gracza”. Tak w aucie, jak i na co dzień.

– Ale nie myślę, co by było, gdybym nie uległ wypadkowi, czy jak wyglądałoby moje życie z dwoma stuprocentowo sprawnymi rękoma. Proces nauki po wypadki trwał bardzo długo i chyba nigdy zupełnie się nie skończy. Żyję jednak spokojnie z tym jak jest i zdaję sobie sprawę z tego, że do lat sprzed wypadku już nie wrócę. Staram się po prostu wyciągnąć maksymalnie dużo z samego siebie. To jedyna droga, jaką mogę podążać. Cieszę się, że do tego dorosłem – wyznaje Kubica.
Podziw i wdzięczność

W powrocie do codzienności pomogła Kubicy wiara. Z nią związany jest natomiast kult Jana Pawła II, który dla Polaka stanowi istotny element życia. Posiada nawet relikwie papieża. Są w bardzo „konkretnym miejscu”. Często zmieniając miejsca pobytu, nie zawsze jednak zabiera je ze sobą. Swego czasu przy sobie miał zawsze napis z inicjałami papieża, ale po latach z niego zrezygnował. Z bardzo konkretnego powodu.

– Historia z napisem to prawda. W międzyczasie pojawiły się jednak również informacje, że w kasku mam zdjęcie papieża, a to nie do końca prawda. Takie pogłoski pojawiły się w 2007 roku, po wypadku w Kanadzie. W 2007 jeździłem z napisem pod szybką. W tamtych czasach, które były zupełnie inne niż dziś, dużo osób usłyszało o Polsce dzięki Janowi Pawłowi II. Dlatego też, kiedy odszedł, poczułem szczególną więź z nim i potrzebę oddania czci. To było minimum, które mogłem dla niego zrobić. Kiedy jednak sprawa inicjałów na kasku zaczęła się robić coraz bardziej medialna, poczułem, że z prywatności i rzeczy bardzo osobistej, stworzono wiele nieprawdziwych historii. Zamiast mówić o Janie Pawle II pozytywne rzeczy, musiałem tłumaczyć kwestie związane ze zdjęciem czy samym napisem. To mijało się z moim przekazem. Dlatego podziw i wdzięczność we mnie nie zniknęły, ale z samych inicjałów zrezygnowałem.
Styl życia

Czy po zwycięstwie w Le Mans i wyjaśnieniu spraw związanych z Formułą 1 Robert Kubica wreszcie skupi się na życiu osobistym?

– 99 procent mojego życia od młodego wieku to sport. Uważam się za szczęściarza, że zabawa i pasja przekształciły się w pracę. Nie ma w życiu fajniejszej sytuacji – tłumaczy Polak. – Dla mnie nawet momenty poza wyścigami są czymś w rodzaju naturalnego procesu przygotowań do nich. Trzy tygodnie przed startem w Le Mans poproszono mnie o udział w evencie w Polsce. To była bardzo dobra, ciekawa inicjatywa, ale odpowiedziałem: „Nie”. Musiałem zadbać o formę przed wyścigiem, poza tym wiedziałem, że nie byłbym w stanie w 100 procentach skupić się na udziale w przedsięwzięciu. Wolałem więc odpuścić. Takich kompromisów było mnóstwo. Czasem trzecie osoby tego nie rozumieją, ale sport jest dla mnie stylem życia. Kiedy robisz to od młodego wieku, nie wyobrażasz sobie życia bez sportu. Dokładnie tak jest w moim przypadku – podsumowuje Kubica.
Dawid Góra, szef redakcji WP SportoweFakty