Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Jak dużym wyzwaniem jest dla pana praca w Betard Sparcie Wrocław

Piotr Protasiewicz, nowy trener i dyrektor sportowy Betard Sparty Wrocław: Na pewno ogromnym. W sporcie żużlowym i takim klubie to przecież zawsze gorący stołek. Wynik jest sprawą priorytetową i zdaję sobie z tego sprawę. W Zielonej Górze byłem po to, by pomóc w budowaniu siły Falubazu, a dopiero później realizować wyższe cele. Teraz mam gotowy zespół, z którym mam walczyć od razu o miejsce w finale czy nawet o złoto.

Ma pan pełnić dwie funkcje: trenera i dyrektora sportowego, czyli tak jak w Stelmet Falubazie. Będzie pan również odpowiedzialny za kontraktowanie zawodników? 

Będę brać w tym udział, aczkolwiek pan Andrzej Rusko jest wytrawnym graczem i świetnie zna środowisko. Teraz dostałem drużynę praktycznie gotową, choć już na starcie miałem kilka decyzji do podjęcia. Zrobiłem to i będziemy wspólnie szykować się do nowego sezonu. Dodam też, że teraz będę funkcjonować w nieco innym modelu, bo prezes będzie też osobą decyzyjną, a nie łącznikiem pomiędzy mną a właścicielami klubu.

ZOBACZ WIDEO: Jest stanowczym zwolennikiem KSM. „Moim zdaniem już się o tym rozmawia”

Czy to oznacza, że Betard Sparta ma już zamknięty skład na sezon 2026? 

To oznacza, że zamknięty skład Betard Sparty na nowy sezon ogłosimy niebawem. Nic więcej teraz nie powiem.

Czy to prawda, że chciała pana również Abramczyk Polonia Bydgoszcz

Propozycja ze strony tego klubu padła, gdy miałem już osiągnięte porozumienie we Wrocławiu. Wydarzyło się to dokładnie dzień później, więc było po temacie. Chcę też wyjaśnić, że nie pojechałem do Sparty, by podbijać swoje warunki w Zielonej Górze. Tam podziękowałem za współpracę znacznie wcześniej i prezes Adam Goliński doskonale o tym wiedział.

Dlaczego tak naprawdę odszedł pan ze Stelmet Falubazu Zielona Góra? 

Przede wszystkim chcę powiedzieć, że moje plany na 2026 rok były inne. O odejściu ze Stelmet Falubazu wiedziałem jednak już znacznie wcześniej. Pod koniec sezonu byłem pewny, że nie zamierzam dłużej funkcjonować w tym układzie. Świadomi moich przemyśleń byli także niektórzy zawodnicy. Dostałem wtedy też propozycję od Damiana Ratajczaka, by być w jego teamie w przyszłym roku. Zamierzałem ją przyjąć. Taki był początkowo mój plan na sezon 2026, bo mam do Damiana słabość. Lubię go nie tylko jako zawodnika, ale także jako człowieka. Widzę w nim przyszłego uczestnika cyklu Grand Prix. Propozycja wyszła od niego, a ja planowałem przerwę od pracy w klubie, bo ta nie odbywała się na od dłuższego czasu na moich warunkach. Chciałem również zaproponować jeszcze jednemu z żużlowców kompleksową współpracę, polegającą na obsłudze menedżersko – mentorskiej.

Czy o pana planach wiedział klub i jego prezes Adam Goliński?

Naturalnie. Już pięć tygodni temu zakomunikowałem, że chciałbym zakończyć współpracę. Do spotkania, które odbyło się jakieś dwa i pół tygodnia temu, klub nie wykonał wobec mnie żadnego ruchu. Brak odzewu rozumiałem zatem jako dobre rozwiązanie również dla Falubazu. Sądziłem też, że klub ma inne plany.

Zapytam wprost: czy odszedł pan z Falubazu ze względu na złe relacje z prezesem Adamem Golińskim? 

Przede wszystkim chcę powiedzieć, że Falubaz jest najważniejszy. Żadne moje wymysły czy fanaberie nie mają znaczenia. Z poprzednim prezesem Wojciechem Domagałą współpracowało mi się bardzo dobrze. Nie wynikało to jednak z tego, że nie miał wiedzy czy się nie interesował, bo był świadomy wszystkich podejmowanych przeze mnie działań. Czułem jednak zaufanie w sprawach sportowych. A wychodzę z założenia, że jeśli ktoś mnie zatrudnia, to powinienem mieć swobodę w pracy. Po zmianie prezesa tego nie było, więc wypisałem się z tego układu. Pewne rzeczy nie były dla mnie normalne. Jeśli w połowie marca ktoś pyta mnie, jaki będzie tor na pierwszy mecz ligowy, a drużyna nie jest jeszcze po żadnym sparingu, to proszę wybaczyć, ale był to dziwny sygnał, który świadczył o tym, że będzie nam trudno. Odpowiadając jednak na pana pytanie w maksymalnie konkretny sposób: tak, nie współpracowało mi się we właściwy sposób z prezesem i dlatego ta historia dobiegła końca. Nie boję się tego powiedzieć. Ktoś mógł mieć inną wizję, ja miałem inną. Najważniejsze jest dla mnie zaufanie i poczucie, że działamy razem. Jeśli tego nie ma, to przepraszam, ale dziękuję. W tym roku skończyłem 50 lat i wyznaję zasadę, że nie ma sensu się nawzajem zamęczać. Mam z czego żyć i wolę zająć się czymś innym.

Przed startem sezonu, a później w trakcie rozgrywek zapewniał pan jednak w mediach o bardzo dobrych relacjach z prezesem Adamem Golińskim. Dlaczego wtedy nie mówił pan o problemach?

Personalnie nie mam żadnych pretensji do Adama. Nie ma zatem mowy o złych relacjach. System naszej współpracy mi jednak nie odpowiadał. W wielu sferach prezes potrafi się poruszać i robi to dobrze, ale moja praca była naprawdę trudna. Nie pasowało mi to.

Próbuje pan między wierszami powiedzieć, że prezes chciał tak naprawdę pana odejścia? 

Myślę, że także przy klubie było kilku pseudoekspertów i panów radnych, którym było to na rękę. Może dobrze zatem się stało? Jest szansa, że teraz klub będzie mieć lepsze relacje z miastem. Wydaje mi się, że mógł być to jeden z powodów, że nie było nawet próby podejścia do rozmowy o mojej dalszej przyszłości w Falubazie.

Dlaczego pan tak uważa? 

W mieście jest taki pan, Jacek Frątczak, który uważa, że zna się na wszystkim. Prawda jest jednak taka, że w sporcie nie osiągnął nic, nawet na poziomie szkoły podstawowej. Teraz jawi się jako wielki ekspert i fachowiec, a kilka klubów już się poznało na jego wiedzy i umiejętnościach. Sporo mógłby panu opowiedzieć trener Marek Cieślak. Proszę zapytać, co mówił o jego kompetencjach, gdy przychodził do Zielonej Góry. Dla mnie ekspertem może być właśnie Marek Cieślak, Rafał Dobrucki, Krzysztof Cegielski czy Stanisław Chomski. Tymczasem w mediach teraz zbyt łatwo rozdaje się takie tytuły. Jacek Frątczak jest inteligentnym facetem, ale zauważyłem, że od kilku miesięcy jesteśmy na pan. Nie wiem czemu pan Jacek, pan radny i pan ekspert tak do tego podchodzi, bo znamy się 25 lat. Graliśmy razem w tenisa, znają się nasze rodziny. Skoro tak ma jednak być, to niech tak będzie. Przyjmijmy, że od tej pory jest pan Piotr i pan pseudoekspert.

O co się pokłóciliście? 

Rzecz w tym, że o nic, ale jeśli ktoś zaprasza mnie na kawę, a później przedstawia treść tej rozmowy jako swój przekaz, to przyzna pan, że słabo to wygląda. Poza tym nie lubię, gdy ludzie mówią, że nie wrócą na pewno do żużla, a następnie robią krecią robotę i pchają się drzwiami i oknami, wykorzystując różne dziwne sytuacje. Ja pewne rzeczy wolę mówić prosto w twarz. Jestem prostolinijny, łatwy w obsłudze i uważam, że w życiu trzeba mieć czasami jaja. Gdy jednak słyszę, że po 25 latach zwraca się do mnie na pan, jest to dla mnie naprawdę jasny sygnał. Jak już też wspomniałem, w żużlu są inne, wiarygodne osoby, które zjadły na tym sporcie zęby. Uważam je za bardziej wartościowe od teoretyków z dużym zasobem słów. Od pana Jacka różni mnie jeszcze jedna ważna rzecz. Ja otrzymuję zaproszenia od różnych telewizji do roli eksperta i mogę wybierać, gdzie i kiedy występuję. On jest na każde „pstryknięcie” dosłownie wszędzie.

Pomógł pan Falubazowi w powrocie do PGE Ekstraligi, a później utrzymał się z drużyną w lidze. Tymczasem po kiepskim początku obecnego sezonu od razu pojawił się temat pana zwolnienia. Czy czuł się pan rozczarowany, że jest traktowany w ten sposób jako legenda klubu? 

Absolutnie nie. To zawodowy sport. Przy kryzysie drużyny pierwszy do odstrzału jest menedżer. Najłatwiej wymienić zawsze taką osobę. Takie głosy pojawiały się też w mediach. Byłem świadomy, że to „tuba medialna” prezesa Adama Golińskiego. Dobrze wiedziałem, że dziennikarze przekazują czytelnikom tak naprawdę jego słowa. Z tego powodu czułem, że nie mam wsparcia. Nie jest też tak, że nie mam sobie nic do zarzucenia, bo pewne rzeczy zrobiłbym na pewno inaczej.

Nie mam jednak wątpliwości, że prezes od początku szukał na mnie haków. Świadczą o tym rozmowy z zawodnikami, dziennikarzami czy pseudoekspertami. To było naprawdę czuć. Nie działaliśmy wspólnie, więc się wypalałem. Wiedziałem, że po sezonie to się musi skończyć. Dodatkowo pojawiła się oferta od Damiana. Ułożyłem sobie wtedy w głowie plan, że złożę też propozycję innemu młodemu żużlowcowi, ale ostatecznie nie doszło to do skutku. Uprzedzę jednak pana pytanie, że nie podam nazwiska, bo teraz nie ma to znaczenia. Zadzwonił do mniej pan prezes Andrzej Rusko i będę we Wrocławiu.

Powiedział pan, że w minionym sezonie pewne rzeczy można było zrobić inaczej. Gdzie zatem widzi pan swoje błędy? 

Może zacznę od zarzutów, które były dla mnie absurdalne. Słyszałem, że nie potrafiłem wprowadzić w Falubazie odpowiedniej atmosfery. Proszę porozmawiać z zawodnikami i zapytać, czy to prawda.

Może atmosfery nie było, bo przegrywaliście? 

No oczywiście, że tak. Jeśli przegrywa się pierwsze mecze i robi w nich po około 30 punktów, to jakim cudem ma być świetna atmosfera? Wynik buduje i rujnuje. Ten zarzut jest dla mnie zatem absurdalny. Z całą pewnością żałuję jednak, że nie byłem bardziej stanowczy w kwestiach sprzętowych. Wolałem delikatniejsze podejście właśnie z myślą o kolejnych miesiącach i atmosferze. Teraz jestem mądry po fakcie.

Pozwolił pan na zbyt wiele Leonowi Madsenowi

To tylko jeden z przykładów, bo formy sprzętowej nie miał też Rasmus Jensen. On dostał od klubu pomoc w postaci silnika, na którym się przejechał i było znacznie lepiej. Finalnie wsiadał jednak na swój sprzęt. Mieliśmy na stanie bardzo dobre jednostki od topowego tunera RK Racing. Chciałem, żeby zawodnicy, którzy mieli problemy, z tych rozwiązań korzystali. Nikt o tym nie mówił, ale dużą pomoc w tym zakresie miał też Jarosław Hampel. Sam mu ją zresztą zaproponowałem.

Wróćmy jednak do Leona Madsena. Co zrobiłby pan inaczej, kiedy Duńczyk eksperymentował na początku sezonu ze sprzętem?

Zareagowałbym ostrzej i postawił warunki. Mówiąc wprost, mogłem nie wystawić go do jednego z meczów. Tak bym dziś postąpił, ale nie znalazłem w sobie tyle odwagi. To nie była łatwa decyzja. Dodam, że w domowym spotkaniu z Toruniem żaden menedżer w tym kraju nie odstawiłby go od biegów nominowanych. Ja to zrobiłem. Gdybyśmy nie wygrali tamtego spotkania, to byłbym pierwszy do odstrzału, bo zostałby na pewno z tego zrobiony zarzut. Proszę też zapytać Przemka Pawlickiego, które chciał wtedy pole, a co postanowiłem ja. Po meczu powiedział, że nigdy więcej nie będzie negować moich rozstawień.

Co sądzi pan z perspektywy czasu o postawie Madsena i jego wyborach sprzętowych u progu sezonu? 

Wolę mówić o sobie. Być może zabrakło mi odwagi. Należało powiedzieć, że jeśli nie wróci do tego, co funkcjonowało, to z takim sprzętem nie pojedzie w meczu. Wtedy to nie było dla mnie takie łatwe i oczywiste. Momentem przełomowym było jednak odsunięcie go od biegów nominowanych. Wiedziałem, ile ryzykuję. Tak naprawdę na szali było moje zwolnienie. Później pojawiło się pasmo wygranych pojedynków. Zespół się budował.

Zarzucano panu niewielką liczbę sparingów z klasowymi zespołami. 

To proszę mi podać zespół, który miał ich więcej. Nikt nie odjechał też większej liczby treningów. Prawda jest taka, że byliśmy po prostu pod formą. Liczyłem też, że po dwóch trudnych meczach przyjdzie otrzeźwienie, że pojawią się naturalne zmiany sprzętowe i staniemy się mocniejsi. A wtedy zbliżały się decydujące pojedynki. Pomyliłem się. Problem nie został rozwiązany tak szybko, jak zakładałem. Dopiero później Rasmus uderzył do nowego tunera, a Leon wrócił do swoich rozwiązań z sezonu 2024. Stało się to za późno.

Przyznam szczerze, że czekałem, kiedy wymieni pan na liście swoich błędów postawienie na Michała Curzytka

Teraz można mówić o błędzie, ale proszę sobie przypomnieć nasze wcześniejsze rozmowy. Tłumaczyłem wtedy między innymi panu, że Michał Curzytek był w zespole, który miał wyglądać inaczej. Wtedy na gwałt potrzebowaliśmy Polaka na pozycji U24. Wizja była inna, ale tematy zdrowotne spowodowały, że trzeba było ją zmienić. Niektóre dokumenty zostały już jednak podpisane. Nie mogliśmy się z tego wycofać. Teraz mogę panu powiedzieć, że gdyby nie doszło do różnych komplikacji, to w Falubazie byłby inny żużlowiec do 24 roku życia.

Kto taki? 

Tom Brennan. Była propozycja i rozmowa na ten temat, ale nie wyszło, bo pewne sprawy zdrowotne potoczyły się tak, a nie inaczej. Później musieliśmy mieć już Polaka, bo nie mogliśmy się z pewnych ustaleń wycofać.

Kilka razy w trakcie rozmowy powiedział pan o Damianie Ratajczaku. W mediach pojawiły się już spekulacje, że zamierza zabrać go pan ze sobą do Betard Sparty Wrocław. Co pan na to? 

Odpowiem krótko i konkretnie. Nigdy w życiu bym czegoś takiego Falubazowi nie zrobił. Nawet przez moment nie było takiego tematu. Damian ma trzyletnie porozumienie z zielonogórskim klubem. Mam do niego wprawdzie dużą słabość, ale nie jestem takim człowiekiem. Kiedy Damian dogadywał się w Falubazie, to nie wiedział jeszcze, że mnie nie będzie, aczkolwiek mógł mieć z tyłu głowy taką myśl. Mówiłem mu, że taki system współpracy pomiędzy mną a klubem nie może trwać również w przyszłym roku. Liczyłem jednak, że się jeszcze dotrzemy.

Rozmawiał Jarosław Galewski, dziennikarz WP SportoweFakty