Niemcy pozostają naszym najistotniejszym partnerem handlowym od lat 70. XX wieku. Przed II wojną także z Niemcami mieliśmy największą wymianę handlową. I raczej trudno sobie wyobrazić, by to się miało zmienić. Musielibyśmy doprowadzić do radykalnej reorientacji handlowej, która byłaby sprzeczna z istniejącymi w Polsce ciągami komunikacyjnymi i logistycznymi. Choć oczywiście trudno zaprzeczyć, że udział Niemiec w wymianie handlowej z Polską spada. A przy okazji dobrze jest nie być uzależnionym od jednego partnera handlowego. I pod tym względem Polska znajduje się w lepszej sytuacji niż Słowacja, Węgry czy Czechy, gdzie udziały Niemiec w handlu zagranicznym są dużo wyższe niż w wymianie handlowej z Polską. Są to przy tym gospodarki dużo bardziej niż Polska zależne od eksportu – mówi w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl dr Piotr Arak, główny ekonomista VeloBanku, były dyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Maciej Pawlak: 17 października cena złota ustanowiła kolejny szczyt, sięgając prawie 4400 dol./uncję, co oznacza, że tylko w tym tygodniu cena wzrosła o przeszło 8,84 proc., a od początku roku o ponad 66 proc. Czy i w jakich okolicznościach hossa na złoto mogłaby się zakończyć?
Piotr Arak: Akurat złoto, jeśli chodzi o dynamikę wzrostu jego wartości, zachowuje się dość przewidywalnie – a mówię to jako obserwator rynku finansowego. To znaczy, że cena tego kruszcu rośnie, ale patrząc nawet na jego historyczne wzrosty, przy niższych poziomach w latach 70. i 80. ub. wieku, to nadal obecny rok nie jest rekordowy w odniesieniu do dynamiki wzrostu ceny złota przy różnych zachowaniach rynkowych. Ponadto złoto samo w sobie, przez jego ograniczony zasób dostępny na świecie, raczej nie przeżywa korekt. Kiedyś, w latach 50. – 60. ub. wieku uncja tego kruszcu kosztowała 20-30 dolarów, obecnie stale rośnie jego wartość. Zarówno wskutek spadku wartości pieniądza, ale także przez to, że to aktywo jest wciąż posiadane przez wielu inwestorów czy banki. Zatem złoto samo w sobie, pomimo tego, że nie wypłaca dywidendy, nie zapewnia dodatkowej korzyści – samo posiadanie tego kruszcu czy instrumentów pochodnych od złota, sprawia, że ono nie traci na wartości. Krótkie korekty jego cen co prawda się zdarzały – np. w ostatnich latach po kryzysie zadłużenia krajów strefy euro, zwłaszcza Grecji, ale wynikało to z ówczesnej polityki banków centralnych. To wówczas można było odnotować słabsze zainteresowanie złotem – i ono rzeczywiście wówczas taniało przez jakiś czas. Ale później znowu zaczęło drożeć.
A jak to wygląda w obecnej sytuacji rynkowej?
Przy dużym poziomie ryzyka dla globalnego eksportu wskutek polityki USA i Chin następuje zmniejszanie poziomu posiadanych aktywów w dolarach amerykańskich przez banki centralne państw rozwijających się – poprzez nierolowanie posiadanych przez nie obligacji. Część obligacji amerykańskich jest wykupowana, ale w ich miejsce nie są kupowane nowe obligacje – za to nabywane jest złoto, lub certyfikaty posiadania złota na innych rynkach. Wobec tego udział złota w bankach centralnych się zwiększa. Obecnie osiągnął poziom ponad 20% rezerw, które posiadają banki centralne.
W Polsce prezes NBP Adam Glapiński także zapowiedział niedawno zwiększanie udziału złota do poziomu 30 proc. wszystkich posiadanych rezerw przez nasz bank centralny.
Tak. Przy czym trudno powiedzieć, jaki czynnik zdeterminowałby radykalną korektę cen złota. I dziś ich wartości docelowe na jakiś czas stabilizacji są podwyższane – sięgnąć mogą nawet poziomu ponad 5 tys. dolarów za uncję. Tak dynamiczny i radykalny wzrost budzi wątpliwości co do tego, czy nie ma w tym jakiejś bańki spekulacyjnej. Ale wciąż mamy do czynienia ze zbyt dużym zainteresowaniem inwestorów prywatnych i banków centralnych, żeby powstrzymać taki ruch. Żeby do niego doszło banki centralne musiałyby radykalnie zacząć wyprzedawać posiadane zapasy złota, dopiero wówczas mogłaby nastąpić jakaś jego istotna korekta cenowa.
Eksport w styczniu – sierpniu 2025 r. wyniósł 260,3 mld USD, a import 266,0 mld USD (wzrost w skali roku w eksporcie o 3,5%, a w imporcie o 6,6%). Ujemne saldo ukształtowało się na poziomie 5,6 mld USD (w analogicznym okresie 2024 r. było dodatnie i wyniosło 2,1 mld USD). Przewagę wielkości importu nad eksportem obserwujemy od miesięcy. Co może sprawić, by ta tendencja się odwróciła?
Od końcówki ubiegłego roku było jasne, że będziemy mieć do czynienia z deficytem w handlu zagranicznym. Znajdzie się on w danych płatniczych publikowanych przez NBP. Mamy negatywną kontrybucję eksportu, a więc wartość importu jest wyższa od wartości eksportu – więcej importujemy na rynek wewnętrzny, więcej konsumujemy. Mamy również luźną politykę fiskalną. To przenoszone jest także na bilans handlowy – wskutek tego, że musimy importować konsumpcję na rodzimy rynek. A jednocześnie nasz główny partner handlowy, tj. Niemcy, ma gospodarkę w stanie stagnacji. W związku z tym nie potrzebuje części naszych komponentów, które wcześniej eksportowaliśmy. Gdy przeanalizujemy strukturę naszego eksportu, to rokrocznie spada udział w nim części motoryzacyjnych oraz maszynowych. Doszło także do restrukturyzacji w części spółek motoryzacyjnych, co miało miejsce w br., a to związane jest ze zmniejszeniem się zamówień na ich produkty.
Niemcy są od lat naszym partnerem w handlu zagranicznym nr 1. Eksport do tego kraju stanowił w styczniu-sierpniu br. 27% całego eksportu i od lat spada (jeszcze na początku obecnej dekady nasz eksport do Niemiec wynosił ok. 1/3 całego naszego eksportu. Gdyby w przyszłości Niemcy przestały być naszym partnerem nr 1 w eksporcie jaki kraj mógłby je zastąpić: np. Francja (obecnie 6,1% całego eksportu) czy Czechy (obecnie 6,2% całego eksportu), a może jakiś jeszcze inny kraj?
Niemcy pozostają naszym najistotniejszym partnerem handlowym od lat 70. XX wieku. Przed II wojną także z Niemcami mieliśmy największą wymianę handlową. I raczej trudno sobie wyobrazić, by to się miało zmienić. Musielibyśmy doprowadzić do radykalnej reorientacji handlowej, która byłaby sprzeczna z istniejącymi w Polsce ciągami komunikacyjnymi i logistycznymi. Choć oczywiście trudno zaprzeczyć, że udział Niemiec w wymianie handlowej z Polską spada. A przy okazji dobrze jest nie być uzależnionym od jednego partnera handlowego. I pod tym względem Polska znajduje się w lepszej sytuacji niż Słowacja, Węgry czy Czechy, gdzie udziały Niemiec w handlu zagranicznym są dużo wyższe niż w wymianie handlowej z Polską. Są to przy tym gospodarki dużo bardziej niż Polska zależne od eksportu. U nas istotnym elementem wzrostu gospodarczego pozostaje rynek wewnętrzny – szczególnie w tym roku jest widoczny jako element struktury wzrostu gospodarczego. Przy tym ewentualne odbicie w górę gospodarki Niemiec podniosłoby automatycznie także dynamikę wzrostu gospodarczego Polski.
Inflacja we wrześniu 2025 r. wyniosła 2,9% (przy wzroście w porównaniu z wrześniem ub. roku cen usług o 5,8% i towarów o 1,9%). Co przede wszystkim sprawiło, że ceny usług wzrosły 2-krotnie więcej niż wyniosła inflacja?
Ceny usług stanowią jeden z czynników, który sprawia, że inflacja jest „lepka”. Przy dynamice wzrostu cen usług sięgającej 5,8%, podobnie wygląda to w odniesieniu do dynamiki wzrostu sprzedaży usług – także sięgającej 6%, podczas gdy wzrost cen w sprzedaży detalicznej sięga 3%. To oznacza, ze Polscy w tym roku kupują więcej usług niż w 2024 r. To też oznacza, że pojawia się element, który sprawia, że – jak wspomniałem – inflacja jest „lepka”, a wiec odczyt 2,9% inflacji CPI, dotyczącej towarów i usług konsumpcyjnych. Zaś inflacja bazowa (tj. nie uwzględniająca cen żywności i nośników energii) na poziomie 3,2%, pokazuje, że nie uporaliśmy się jeszcze z problemami inflacji. Bowiem Polacy kupują drożejące usługi – korzystają z usług medycznych, restauracyjnych czy hotelarskich. Prawdopodobnie nasz konsument dostrzega wówczas, że ich ceny drożeją bardziej od wskaźnika inflacji CPI publikowanego przez GUS. A to także powoduje, że inflacja w Polsce staje się problematyczna. Stąd też zapowiedzi NBP, że stopy procentowe będą obniżane w niezbyt szybkim tempie, a nie bardzo szybkim – bo istnieją ryzyka dla kształtowania się wyższej inflacji w ciągu kolejnego roku.