Casio G-Shock Nano to taki strzał w nostalgię, na jaki nie byłem dzisiaj gotowy. Wygląda jak kultowy DW-5600, kosztuje grosze i na baterii wytrzymuje dwa lata. Czego chcieć więcej?
Do tej pory sądziłem, że smartringi są bez sensu – i premiera Casio G-Shock Nano tego nie zmienia. To pewnie dlatego, że wcale nie jest smart, za to design to kropka w kropkę legendarny DW-5600, cena jest śmiesznie niska, a do tego to najfajniejszy gadżet tego roku.
Casio G-Shock Nano to zegarek na palca
Na początek trzeba powiedzieć, że Casio G-Shock Nano to pełnoprawny zegarek, który można nosić na palcu. Do tego to żadna jednorazówka, bo normalnie można w nim wymienić baterię – mniej więcej raz na dwa lata. Koperta jest częściowo wykonana ze stali nierdzewnej, więc nie jest to żadna plastikowa zabawka.
Casio G-Shock Nano / fot. producenta
Szczerze mówiąc, to pierwszy „smartring”, który ma sens. Tak – oczywiście, że zdaję sobie sprawę, że smart nie jest tu w zasadzie nic poza obsługą dwóch stref czasowych jednocześnie. Podejrzewam też, że przy rozmiarze 23.4 na 20 na 7.5mm jest też dość niewygodny. Nie zamierzam jednak pozwolić, by przeszkodziło mi to absolutnie się z nim zakochać.
Cena jest śmiesznie niska
Uważam generalnie, że jestem dosyć odporny na impulsywne zakupy. Naprawdę rzadko zdarza mi się kupić coś, czego nie potrzebuję tylko dlatego, że jest fajne. Tu mam jednak poważny problem, bo G-Shock Nano to po prostu najfajniejszy gadżet tego roku – a może dekady.
Casio G-Shock Nano / fot. producenta
Moją odporność dodatkowo obniża cena Casio G-Shock Nano. Zegarek kosztuje tylko 420 złotych i przeciwieństwie do wielu ostatnich premier japońskiego producenta, pojawi się w Europie. To z kolei oznacza, że z zakupem w Polsce nie będzie najmniejszego problemu.
Na koniec wspomnę, że w zestawie dostaniesz dedykowany stojak (co akurat ma sens, bo zgubić go niełatwo), a sam zegarek jest dostępny w czarnej i czerwonej wersji.
Źródło: Casio, opracowanie własne

