– To była chwila, nie zdążyłam powiedzieć, żeby nie skakała. To były sekundy – tłumaczyła Karolina Warta, matka dziewczynki.

 

Skok zakończył się dotkliwym upadkiem na tzw. dmuchańca w sali zabaw w Lublinie. 11-letnia Anastazja przyszła tam w sobotę z rodzicami i rodzeństwem, by świętować urodziny kolegi.

Lublin. Dramatyczny finał zabawy, 11-latka złamała kręgosłup

– Córka weszła na kondygnację do skoku na poduszkę. Skoczyła na nią, poduszka była nienadmuchana. Córka upadła, straciła przytomność. Nie ruszała się – mówiła matka dziecka.

 

Teraz dziewczynka jest przytomna i świadoma tego, co się stało. Leży pod tlenem, ma problemy z oddychaniem, jest astmatykiem.

 

ZOBACZ: Brawurowa jazda 18-latki. Auto spadło z wiaduktu

 

– Córka ma złamany kręgosłup lędźwiowy, złamany kręgosłup piersiowy. Jest złamanych na pewno osiem kręgów, nie wiem jak reszta. Jest duży obrzęk płuc, jest problem z miąższem płucnym – wyjaśniała matka Anastazji.

 

Trwa diagnostyka. W poniedziałek lekarze zdecydują o dalszym leczeniu dziewczynki.

Winę ponoszą pracownicy? „Nie sprawdzili wcześniej wszystkich miejsc”

– Wszystko wskazuje na to, że był to bardzo niefortunny wypadek i niedopatrzenie ze strony obsługi – tłumaczyła Sylwia Ginejko-Prażmo, właścicielka sali zabaw w Lublinie.

 

Pracownicy przed wpuszczeniem klientów powinni sprawdzić, czy wszystkie urządzenia są sprawne.

 

ZOBACZ: Śmierć na biwaku. W namiocie odnaleziono ciało 30-latka

 

– To jest zwykła dmuchawa. Jest do tego specjalny włącznik. No, wczoraj, wychodzi na to, że nie zostało to dopełnione – mówiła właścicielka.

 

Tę wersję wydarzeń potwierdzają policjanci. – Najprawdopodobniej pracownicy odpowiedzialni tego dnia za salę zapalili światła, wpuścili gości, natomiast nie sprawdzili wcześniej wszystkich miejsc i tych dmuchanych powietrzem poduszek, czy rzeczywiście są sprawne i bezpieczne – powiedział rzecznik Komendanta Wojewódzkiego Policji w Lublinie, podinsp. Andrzej Fijołek.

Matka dziecka zarzuca pracownikom sali zaniedbania. Właścicielka zaprzecza

Dmuchańca napompowano po wypadku.

 

– Nikt z obsługi do nas nie podszedł, nie zabezpieczyli miejsca zdarzenia. Po prostu dzieci tam biegały, schodziły do nas – żaliła się matka poszkodowanej dziewczynki. 

 

ZOBACZ: Silny wiatr uderzy w Polskę. IMGW wydał ostrzeżenia

 

Z tymi słowami nie zgadza się właścicielka sali zabaw. – Jest to zupełnie nieprawda, ponieważ obsługa na miejscu od razu wezwała karetkę, zabezpieczyła miejsce, żeby tam nie wchodziły dzieci – tłumaczyła.

 

Policja przesłuchuje świadków. Za narażenie kogoś na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia, a z takiego paragrafu prowadzone jest śledztwo, grożą trzy lata więzienia.

 

Widziałeś coś ważnego? Przyślij zdjęcie, film lub napisz, co się stało. Skorzystaj z naszej Wrzutni


ps
/ polsatnews.pl

Czytaj więcej