Trzy godziny przed meczem zamawiam taksówkę. Nawigacja pokazuje, że w tym momencie w Madrycie jeszcze nie ma korków. W teorii nie powinno być – mamy przecież niedzielę – jednak ta niedziela jest szczególna. I widać to już w czasie jazdy po mieście. Najkrótsza droga na stadion nagle się zapycha. Kierowca proponuje więc alternatywną. – Tą powinniśmy dojechać szybciej – przekonuje. OK, jedźmy. Jeden zjazd odcięty przez policję. Drugi, trzeci, piąty – tak samo. Na chodnikach tłumy ludzi. Tak, nawigacja mówiła prawdę, ale nie przewidziała, że z każdą minutą będzie się tworzył kocioł. Ostatecznie wysiadam jakieś pół kilometra od Santiago Bernabeu. Nie jest źle, tyle na upartego to można dojść nawet wspak, choć tu nie ma takiej potrzeby. A przynajmniej można jeszcze lepiej poczuć klimat meczu.
W porównaniu z polskimi klasykami jedna różnica rzuca się w oczy. Nie ma żadnego znaczenia, jakie kto zakłada klubowe barwy. To nawet nie jest kwestia tego, że kibice Realu i Barcelony mieszają się ze sobą w drodze na stadion i nikt nikogo nie zaczepia – u nas w kraju to też jest możliwe. Bardziej o to, że barwy obu klubów są dostępne w ustawianych na prędce straganach i nikomu nie przychodzi do głowy robić z nimi nic głupiego. Flagi FC Barcelony powiewają, ludzie je kupują, i odchodzą w spokoju. Piłkarskiego poziomu El Clasico nasza liga nigdy nie dogoni, jednak byłoby miło zobaczyć kiedyś podobny klimat.

Stragan pod Santiago BernabeuINTERIA.PL

Real – Barcelona pod stadionemINTERIA.PL
A przecież też mówimy o klubach, które się nienawidzą. Z tym, że ta nienawiść jest wyrażana co najwyżej werbalnie. Pierwszy raz już w 2. minucie meczu, gdy spora grupka fanów Realu postanawia zaintonować prosty tekst: Pu*a Barca, czyli coś, czego wolimy nie tłumaczyć. Kilka razy pojawia się ¡fuera!, czyli wynocha, niemiłosiernie jest również wygwizdywany Lamine Yamal, który doświadcza tego jako jedyny piłkarz Blaugrany. To efekt prowokacji młodego Hiszpana, który przed meczem pozwolił sobie na kilka zdań na temat Realu – twierdząc choćby, że Królewscy „kradną i narzekają”. Podgrzana atmosfera udziela się także piłkarzom. W jednej z sytuacji, przy linii bocznej, Vinicius ratując piłkę przed wyjściem na aut, kopnął ją z całej siły w Yamala. Trafił, w dodatku futbolówka opuściła plac gry i to Real wznowił od autu, a zawodnik gospodarzy celebrował tę chwilę, jak strzelonego gola. Xabi Alonso zareagował dość szybko – trener Realu najpierw odsunął swojego piłkarza od miejsca zdarzenia, później jeszcze delikatnie objął, by tak nieistotna rzecz nie eskalowała.
- Wokół Jana Urbana wybuchło szaleństwo. „Nie została mi nawet koszulka”
- Jan Urban gasi plotki ws. Lewandowskiego. „To Flick usłyszał od Roberta”
– Zobaczysz, pod stadionem spotkasz masę polskich kibiców. To niesamowite, ilu ich lata z Polski na każdy mecz Realu czy Barcelony – zapewniał mnie przed spotkaniem Mateusz Święcicki, komentator Eleven Sports, dla którego El Clasico stało się chlebem powszednim, pracował już przy kilkunastu. I faktycznie co jakiś czas można usłyszeć znajomy język.
Podchodzę do pary z Polski. Na oko 30-latkowie, widać, że rozglądają się za właściwym wejściem. Ja mam meczową akredytację i bladego pojęcia, jak nabyć bilet na taki spektakl – obserwując ich wyczuwam zatem okazję, by się dowiedzieć. – Wolelibyśmy, żebyś nie robił nam zdjęcia, ani nie zdradzał imion – mówi kobieta. – Nie powinno mnie tu być, oficjalnie jestem chora, pracodawca by się nie ucieszył – tłumaczy z lekkim poczuciem wstydu. Ale z mężem chętnie rozmawiają. Bilety kupili na popularnej stronie z wejściówkami „lewego” pochodzenia – mówiąc krótko: u koników. Cena? 11 tysięcy złotych za dwa. – To był prezent na urodziny, spełnienie mojego marzenia – dodaje mężczyzna. – Mocno mnie pociągnęło po kieszeni, ale zaoszczędziłam na wszystkim innym. Wolałbyś nie widzieć, w jakich warunkach tutaj nocujemy – śmieje się jego żona.
Dosłownie kilkadziesiąt kroków dalej trafiam na kolejnych Polaków. Grupka znajomych z jednym dzieckiem. Hubert, który organizował bilety, nie leciał specjalnie z kraju. Od 25 lat mieszka w Hiszpanii. – Gdyby nie to, nie byłoby najmniejszych szans, by się dostać na stadion. A tak mam tu jakieś znajomości, wiem, do kogo się odezwać, ktoś pomoże – mówi. – Bilety z legalnego źródła? – pytam. – Z legalnego, ale po podwyższonej cenie – odpowiada. W tym wypadku i tak jest taniej, niż u poprzedniej pary Polaków. Hubert zapłacił 800 euro za sztukę, zatem jakieś 3,5 tys. zł. W porównaniu do małżeństwa z akapitu wyżej, to promocja. O 2 tys. zł taniej na jednej wejściówce.

Hubert, kibic RealuINTERIA.PL
Trybuna prasowa znajduje się na ósmym piętrze Bernabeu – ostatnim. Osoby ze słabszym wzrokiem zakładają okulary, bo przy choćby niewielkiej wadzie wzroku postacie biegające po murawie nie są zbyt wielkie – mimo niewątpliwej wielkości piłkarskiej. Jeden z nich na rozgrzewce nie wygląda na przestraszonego ogromem stadionu i jego ryknięciem. To Wojciech Szczęsny, który podczas rozgrzewki siada spokojnie w bramce, opiera plecy o słupek, i na kilka chwil zastyga. Jakby się relaksował, bez znaczenia, w jakim miejscu i czasie się znajduje.

Wojciech Szczęsny pod bramką na rozgrzewceINTERIA.PL
Bernabeu ma bardzo strome trybuny, dzięki czemu 80 tysięcy kibiców mieści się na mniejszej powierzchni niż choćby na Camp Nou. To z kolei powoduje, że gdy trybuny rykną, tworzy się nieprawdopodobny kocioł. Jeśli wierzyć internetowym pomiarom decybeli, te bez trudu dochodziły do 130. To głośniej niż na koncercie.
Szczęsny siedząc przy bramce, jeszcze nie wie, że za chwilę rozegra wielki mecz. Paradoks polega na tym, że będzie to jego czwarte El Clasico i pierwsze niewygrane, a jednocześnie właśnie to będzie najlepsze ze wszystkich. To, że Barcelona przegra tylko jedną bramką i w teorii do końca będzie walczyć o remis, będzie indywidualną zasługą Polaka. Kluczowe interwencje przy trudnych strzałach, obroniony rzut karny Kyliana Mbappe, nawet jedna z nieuznanych bramek dla Realu zostanie nieuznana tylko ze względu na paradę Szczęsnego – piłka wpadnie do siatki po dobitce francuskiego napastnika, który będzie na spalonym (gdyby Szczęsny przepuścił już pierwszą próbę, spalonego by nie było).

Widok na murawę na Santiago Bernabeu podczas meczuINTERIA.PL
W oczy rzuca się jeszcze jedno. Kibiców Barcelony, których niewielką grupkę upchnięto w jednym z narożników na najwyższym piętrze, od reszty stadionu nie oddziela żaden sektor buforowy. Nie ma żadnej siatki – nic takiego nie jest potrzebne. Gdy na rozgrzewce, gdy jest jeszcze w miarę cicho, zaczynają śpiewać hymn swojego klubu, spotykają się z porcją gwizdów, ale nic poza tym.

Kibice Barcelony (z prawej strony zdjęcia)INTERIA.PL
Oddzieleni są natomiast dziennikarze, którzy nie mają prawa ruszyć się poza sektor prasowy. Każde odstępstwo od normy traktowane jest jak wielkie wykroczenie. Nie można na przykład nagrywać luźnej wypowiedzi – nawet przed meczem lub podczas przerwy. Ochrona zjawia się w 10 sekund i upomina. Wolałem nie sprawdzać, co by się stało za drugim razem – abstrahując, że jedyne, co w tej sytuacji robiłem, to selfie.
Nie ma możliwości przedostania się w inny rejon Bernabeu, co uniemożliwiło poznanie cen cateringu – dołączając je do poznanego kosztu wejściówek, moglibyśmy powiedzieć, jakim dokładnie obciążeniem dla portfela jest wizyta na Clasico.
Po meczu chciałem porozmawiać z Wojciechem Szczęsnym, jednak nie było dane ani mnie, ani innym dziennikarzom – Polak nie pojawił się w tzw. strefie mieszanej. W Polsce dziennikarze są rozpieszczani, mają niemal nieograniczony dostęp do zawodników, jednak w przypadku piłki na najwyższym światowym poziomie, wszędzie można zetknąć się z bramą. Do mediów wyszli tylko dwaj zawodnicy, po jednym z Realu i Barcelony. Ze względu na mało komfortową konstrukcję pomieszczenia, dziennikarze wywiady z nimi przeprowadzali, kucając lub wręcz na kolanach – inaczej zasłoniliby kamery. Ale to zdanie nie przypadkowo znalazło się na końcu tekstu – jest najmniej istotne.
Real Madryt – FC Barcelona. Skrót meczu. WIDEO (Eleven Sports)Eleven Sports
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd? Napisz do nas
