W domu melancholijny i pełen zwątpienia, w teatrze – od razu nastawiony na sukces. Gdy tylko wchodził na scenę, ogarniała go energia, której nie sposób było zatrzymać. „Depresyjny i wręcz płaczliwy w domu, kiedy przekraczał mury teatru, z miejsca programował się na sukces”, pisał Marcin Rychcik, autor książki „Roman Wilhelmi. Biografia”.

Kim naprawdę był? Bezwzględny cynik i kobieciarz, czy raczej niepewny siebie artysta, potrzebujący akceptacji jak powietrza? Ze wspomnień przyjaciół i współpracowników wyłania się obraz aktora o naturze pełnej sprzeczności – charyzmatycznego, impulsywnego i niepokornego.

Nela Maciejewska i Maciej Stuhr o serialu „Glina”. „Ukłon w stronę widza”

Roman Wilhelmi urodził się w 1936 roku. Już jako dziecko był żywiołowy i nie do okiełznania. – Wszędzie go było pełno. Co kilka dni pukała do naszych drzwi jakaś dziewczynka, skarżąc się, że Romek ciągnął ją za kokardę – wspominał jego brat Adam. Z matką, Zdzisławą, łączyła go wyjątkowo silna więź. – Nawet jako dojrzały aktor pozostawał dla niej „małym Romusiem”.

Po wypadku rowerowym rodzice oddali go do internatu prowadzonego przez księży salezjanów w Aleksandrowie Kujawskim. To tam po raz pierwszy zetknął się z teatrem. – Potrzebowali małego, lekkiego, łysego Chrystusika. Wsadzili mnie do kosza i przenieśli z jednej kulisy w drugą. Pamiętam do dziś szmer tamtej publiczności: wtedy zrozumiałem, kim chcę być – wspominał.

Ten sam „szmer” później stał się jego przekleństwem. Tremę miał przez całą karierę. – Kopał i gryzł przez 10 dni, wtedy właśnie pił, histeryzował, wątpił, że się nadaje. To świadczyło o jego zaangażowaniu i odpowiedzialności – mówił reżyser Maciej Domański.

Roman Wilhelmi. Usłyszał najgorsze wieści, ale do końca wierzył, że przeżyje

Roman Wilhelmi. Usłyszał najgorsze wieści, ale do końca wierzył, że przeżyje

Wilhelmi był perfekcjonistą i pracoholikiem. Od partnerów wymagał tego samego poświęcenia, jakiego wymagał od siebie. Reżyser Kazimierz Kutz charakteryzował go jako aktora „pozbawionego predyspozycji intelektualnych, ale niezwykle heroicznego w pracy nad tekstem”. Henryk Talar dodawał: – on grał o życie. Musiał mieć glebę w partnerze. Był niepokorny.

Iwona Bielska zapamiętała go jako człowieka, który wszystko robił „ekstremalnie, zachłannie, bez samokontroli”. Jego temperament i skłonność do używek budowały legendę. Choć plotki o alkoholizmie powracały, bliscy podkreślali, że nigdy nie był od alkoholu uzależniony. – Ludziom nie mieściło się w głowie, że można chlać do piątej, a o dziesiątej być na próbie w pełnej gotowości – wspominał reżyser Maciej Prus.

Przełom w karierze przyniosła mu rola Olgierda Jarosza w serialu „Czterej pancerni i pies”. Popularność nie była jednak dla niego źródłem satysfakcji. – Stałem się znany, ale nie o to mi chodziło. Przepiłem zarobione pieniądze, a po dwóch latach wytężonej pracy zostały mi marynarka i niepasujący krawat – mówił z goryczą.

Choć długo musiał zmagać się z łatką „pancernego”, później stworzył jedne z najciekawszych kreacji czarnych charakterów w historii polskiego kina: Pochronia w „Dziejach grzechu”, Anioła w „Alternatywach 4” czy niezapomnianego Dyzmę w serialu Jana Rybkowskiego. Co ciekawe, początkowo nie chciał tej roli przyjąć. Zmienił zdanie dopiero po prowokacji Macieja Domańskiego, który powiedział mu, że jeśli nie on, to zagra ją Jerzy Stuhr. „Godzinę później Roman przyjął rolę, która zapewniła mu nieśmiertelność”, pisał Rychcik.

W życiu prywatnym Wilhelmi był równie burzliwy jak na scenie. Kobiety stanowiły nieodłączny element jego świata. Pierwsze małżeństwo z Danutą, zawarte tuż po studiach, rozpadło się po dziewięciu latach. Drugą żonę, Węgierkę Marikę Kollar, poznał pod koniec lat 60. Para miała syna Rafała. Początkowo Roman był troskliwym ojcem, lecz z czasem jego ego i niestałość wzięły górę.

Roman Wilhelmi i operator Jacek Zygadło, 1980 r. Roman Wilhelmi i operator Jacek Zygadło, 1980 r. © Narodowe Archiwum Cyfrowe

Jego druga żona wspominała po latach, że Wilhelmi notorycznie miał na boku jakieś miłostki. Były to najczęściej młode dziewczęta, którym – oraz ich matkom – obiecywał małżeństwo, a potem w popłochu chował się przed nimi, nawet w mieszkaniu swojej eks.

Marika po pięciu latach małżeństwa odeszła, a później, już w stanie wojennym, wyjechała z synem do Wiednia.

Rafał Wilhelmi wspomina dzieciństwo z ciepłem: – Koledzy nie wierzyli, że Olgierd z Pancernych to mój ojciec. Przyprowadziłem ich do domu i pokazałem tatę siedzącego przy stole. Pamiętam serdeczność ludzi, śmiech, śpiew. To było moje dzieciństwo.

W ostatnich latach życia aktor zmagał się z chorobą wątroby, ale nie chciał przyznać, że jest śmiertelnie chory. – Walczył o siebie, wierzył, że wyzdrowieje, a jednocześnie nie dopuszczał myśli, że może być inaczej. Zawsze żył tak, jakby nigdy nie miał umrzeć – wspomina Henryk Talar.

Roman Wilhelmi zmarł 3 listopada 1991 roku, w wieku 55 lat. Wskutek niesporządzenia przez aktora testamentu, Rafał już po jego śmierci został wydziedziczony i pozbawiony wszelkich praw do twórczości oraz pamiątek po swoim ojcu.