W poniedziałek Wieczysta Kraków zwolniła Gino Lettieriego – szkoleniowca, którego zakontraktowała niespełna miesiąc temu. Włoch już po najprostszym wykonaniu researchu jawił się jako trener bez zalet, którego ostatnia historia pracy była pasmem porażek i o którym pozytywnie nie wypowiadał się właściwie nikt. Ponieważ piłka nożna bywa czasami przewidywalna do bólu, przygoda Lettieriego skończyła się spadkiem z drugiego na szóste miejsce w tabeli i szybką dymisją. Przeglądając medialne publikacje, z łatwością można natknąć się na słowa „cyrk” lub stwierdzenia o niepoważnym projekcie. Te uwagi są tak samo podstawne, jak… mało istotne. Wieczystą trudno traktować inaczej, niż jako zachciankę milionera, który ma prawo za swoje pieniądze ją budować, ale gdy mu się kiedyś znudzi, nie będziemy mieli spektakularnego upadku, lecz powrót do punktu wyjścia, w którym tę Wieczystą przejmował.
Dlatego to, co dzieje się w Wieczystej, jest ciekawe przede wszystkim kontekście, o którym pisze się dziś mało – niedawnych marzeń kibiców Wisły Kraków, których pragnieniem (oczekiwaniami?) było przyjście Wojciecha Kwietnia i jego milionów do ich klubu. Dziś warto zadać pytanie: czy coś dobrego by z tego wyniknęło?
Czy w PZPN alkohol jest problemem? Wiceprezes stawia sprawę jasnoPolsat Sport
Dwa typy właścicieli. Trudno byłoby to pogodzić
Jarosława Królewskiego i Wojciecha Kwietnia łączy pewna zażyłość. Ten drugi stroni od mediów, ale pierwszy wiele razy podkreślał, że swojemu znajomemu ze świata piłki życzy wyłącznie dobrze. Do pewnego momentu można było odnieść wrażenie, że sam jest jednym z tych kibiców, którzy chętnie przywitaliby Kwietnia w Wiśle, jednak od dłuższego czasu z wypowiedzi Królewskiego bije inny wniosek – „poradzimy sobie bez milionów właściciela aptek”. I nie tylko o pieniądze chodzi, one wszędzie by się przydały, lecz o oddanie w ich imię części decyzyjności. A jaki mogłoby to rodzić problem, widać jak na dłoni.
Z jednej strony mamy właściciela, który kieruje się instynktem. Który podejmuje impulsywne działania i którego decyzje nie są podejmowane od linijki, tylko jak mu się akurat zachce. U którego każda porażka może wywołać kryzys, a każda seria trzech meczów bez zwycięstwa to już bicie na alarm i wyciąganie szybkich wniosków, z efektem pozbycia się trenera włącznie. Z drugiej strony mamy właściciela, który obrał jasny kierunek i jasną strategię – możemy dyskutować o skuteczności, ale na pewno nie o tym, że jest jeden konkretny plan, w który ten właściciel wierzy i który go nie zmieni, jeśli nie przyniesie rezultatów przez kilka miesięcy. Trudno wyobrazić sobie taką współpracę na poziomie decyzyjności.
Wisła od swojego planu odeszła raz. Do Jarosława Królewskiego pojawiły się wtedy pretensje, ale po czasie łatwo wyciągnąć inne wnioski, niż wówczas. Błędem nie było zwolnienie Kazimierza Moskala, ale jego zatrudnienie. Podpisanie kontraktu z tym szkoleniowcem pierwotnie wydawało się logicznym krokiem, skoro trener z algorytmów (Albert Rude) zawiódł, mimo wygrania Pucharu Polski. Można było wręcz mieć odczucie, że moment na wycofanie się rakiem z wymarzonej wizji właściciela, jest odpowiedni. Tyle, że w chwili zwalniania okazało się, że prezes Wisły wcale nie miał zamiaru się z niczego wycofywać, a podpisywał kontrakt z Moskalem pomimo swojej wizji na Wisłę – pod wpływem chwilowej słabości, nie zaś jako element nowego, większego planu. Moskal i długofalowy plan w oczach Królewskiego były dwoma niezależnymi bytami, praktycznie bez punktów wspólnych.
Sięgając po trenera, który nie podzielał miłości do matematyki i algorytmów w piłce nożnej, Jarosław Królewski wyrządził mu krzywdę, bo przecież Moskal mógł kilka miesięcy wcześniej podjąć inną pracę – gdzie pasowałby do wizji. Podjął w Wiśle nie mając pojęcia, że do tej wizji nie pasuje. To zatrudnienie nigdy nie powinno się zdarzyć, ale z perspektywy czasu zwolnienie można rozpatrywać jako słuszne i broniłoby się nawet, gdyby Moskal notował lepsze rezultaty – Królewski mógłby odczuwać palenie w żołądku, że mimo dobrych wyników nie pchają z trenerem wózka w jedną stronę. Bo patrząc na ruchy właściciela Wisły, on nie widzi jej jako klubu, który gdzieś ma być za rok, czy dwa (Ekstraklasa w założeniu ma być punktem w czasie – początkiem ścieżki, nie końcem). On ją widzi, jako klub, który gdzieś ma być za dziesięć-piętnaście. A mariaż Wisły Kraków z Wojciechem Kwietniem niósłby duże zagrożenie dla długofalowego planu. Kwiecień pomógłby finansowo, ale czy również w realizowaniu określonej wizji? Można mieć wątpliwości.
- Trener Legii zwolniony. Takich scen jeszcze nie było w historii Ekstraklasy
- Od środka aż kipi. Co dalej z sędziowaniem w Polsce?
Know-how cenniejsze od pieniędzy
Linia programowa Wisły, prawdopodobnie zaraz doprowadzi ją do Ekstraklasy – przynajmniej jeśli oceniamy prawdopodobieństwo tego zdarzenia. Dynamika obecnego sezonu jest taka, że do awansu powinno wystarczyć zdobycie około 64 punktów, zatem w pozostałych 19 meczach Wisła – dysponująca najlepszym składem w rozgrywkach – musiałaby wywalczyć jeszcze około 26 „oczek”. To jest punktowanie na poziomie drużyn z górnych rejonów dolnej części tabeli, zrobienie bardzo przeciętnego bilansu 7-5-7. Bycie tak blisko dopełnienia celu daje dziś Jarosławowi Królewskiemu pewną legitymację w budowaniu Wisły po swojemu – nawet pomimo porażek w ostatnich latach. Może trzeba było je ponieść, by wyciągnąć poprawne wnioski?
W strategii obranej przez Królewskiego dostrzec można również działania finansowe. Historia oceni, czy ta droga jest słuszna, ale warto uwypuklić jej założenia – również w kontekście pójścia właścicieli Wisły i Wieczystej swoimi drogami. Miliony zawsze się przydadzą i można je wpuścić szerokim strumieniem, bo ktoś przyjdzie i je wyłoży, ale wiąże się to też z tym, że wraz z końcem współpracy, skończy się wspomniany strumień. Ale można próbować je wypracować stosując know-how – wtedy ta maszyna zapewniająca przypływ pieniędzy będzie się kręcić już sama – trzeba będzie tylko obserwować, czy ma wystarczająco paliwa.
W Wiśle ewidentnie uznano wyższość tego drugiego modelu nad pierwszym. Wystarczy zwrócić uwagę na wypowiedzi Jarosława Królewskiego po tym, jak do Wisły trafił Peter Moore, były prezes Liverpoolu, człowiek, który na tym biznesie zjadł zęby. Wszyscy zadawali wówczas pytania, ile Moore zapłacił za akcje, albo czy jego wejście w klub oznacza, że przelał na klubowe konto konkretną sumę, którą będzie można wykorzystać na przykład na transfery.
Ze spotkania z Moorem, które we wrześniu zorganizowano w Krakowie, jasno wynikało, że nie o takie doraźne rozwiązania tu chodziło. Mając Petera Moora, który wie, jak się robi pieniądze dysponując ogromną bazą kibicowską, Wisła ma w pełni ze swojego potencjału korzystać. Dlatego można mieć wrażenie, że dziś Jarosław Królewski nie żałuje, iż mariaż z Wojciechem Kwietniem nie wyszedł. A patrząc, jak Wojciech Kwiecień prowadzi Wieczystą na poziomie zarządzania klubem, Wisła tych milionów branych w pakiecie z ryzykiem, jakie za sobą niosą, nie potrzebuje.

Jarosław KrólewskiMICHAL KLAG/REPORTEREast News

Peter Moore pojawił się na stadionie Wisły KrakówArtur WidakAFP

Piłkarze Wieczystej Kraków. Niebawem poprowadzi ich nowy trenerMarcin Golba / NurPhoto / NurPhoto via AFPAFP
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd? Napisz do nas
