Chińczycy uważają bowiem, że wkraczamy w długotrwałą fazę kontrglobalizacji. Dla kraju, który opierał się na wzroście napędzanym eksportem, aby wydostać się z ubóstwa, perspektywa ta może wydawać się problemem. Jednak nie spędza to snu z powiem chińskim przywódcom. Ich zdaniem porządek po zimnej wojnie miał na celu stworzenie jednolitego rynku globalnego oraz promowanie demokracji i praw człowieka poprzez wspólne zasady i instytucje.

Jednak zamiast jednolitego rynku mamy świat podzielony na trzy regionalne bloki gospodarcze: Amerykę Północną pod przewodnictwem Stanów Zjednoczonych (obejmującą Meksyk i Amerykę Środkową); wschodzącą strefę europejską, która wciąż zmaga się z określeniem swojej tożsamości; oraz rozległą strefę chińską, obejmującą członków Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej, wiele części Ameryki Południowej, kraje Afryki i pozostałą część globalnego Południa.

Teraz Chiny chcą pójść za ciosem. I co ciekawe, Trump ma być środkiem do celu. Pekin wie, że okienko czasowe na załatwienie swoich spraw nie będzie trwać wiecznie, dlatego właśnie przyspiesza. Tyle że ten ultraszybki pociąg Xi może szybko się wykoleić.

Zamiast demokracji i praw człowieka Chińczycy przewidują dalsze rozprzestrzenianie się autokracji i nieliberalnej demokracji. Globalizacja miała oznaczać, że prawa jednostki będą miały pierwszeństwo przed suwerennością, a liberalna demokracja przed autokracją.

Jednak, jak wskazują moi chińscy rozmówcy, suwerenność konsekwentnie wygrywa z prawami człowieka. Ponieważ nawet Stany Zjednoczone wykazują cechy autorytarne, potencjalni autorytarni przywódcy na całym świecie mają znacznie mniej powodów do obaw.

Wreszcie, moi rozmówcy uważają, że fragmentacja gospodarcza i zwrot w kierunku autorytaryzmu ułatwią powrót do polityki kierowanej osobistymi ambicjami i charyzmą rządzących, a nie instytucjami i zasadami stworzonymi po II wojnie światowej.

Wyniki geopolityczne w coraz mniejszym stopniu zależą od czynników strukturalnych, takich jak geografia, dynamika władzy i zasoby, a w większym stopniu od interakcji i kalkulacji między przywódcami. Interesy osobiste będą nadal zastępować interesy narodowe. Będą umowy, a nie traktaty, ego, a nie ideologia.

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

W rezultacie dzisiejsze stosunki międzynarodowe będą bardziej spersonalizowane i nieprzewidywalne niż kiedykolwiek od czasów przed I wojną światową. Wtedy los świata zależał od kaprysów cara Mikołaja II, cesarza Wilhelma II i cesarza Habsburgów Franciszka Józefa. Dzisiaj decydujący wpływ mają Trump, Xi, premier Indii Narendra Modi, saudyjski książę Mohammed bin Salman, prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan i inne podobne postaci.

Pekin widzi swoją szansę w Trumpie

Chińczycy przypisują Trumpowi przyspieszenie rozwoju tego świata. Jego projekt „America First”, jak go postrzegają, łączy dwa cele.

Pierwszym z nich jest ustanowienie regionalnych porządków bezpieczeństwa, w ramach których Stany Zjednoczone skutecznie zlecają innym brudną robotę powstrzymywania wielkich mocarstw. W ten sposób Europejczycy przejmą ciężar powstrzymywania Rosji, Japończycy i Australijczycy zrobią więcej, aby powstrzymać Chiny, a Izrael i państwa Zatoki Perskiej zajmą się Iranem.

Trump będzie mógł wtedy skoncentrować się na drugim celu: nawiązywaniu przyjaznych stosunków i zawieraniu umów z innymi wielkimi przywódcami — czy to Putinem w Anchorage, Xi w Pusan, czy nawet kiedyś z irańskimi przywódcami.

Chińczycy oczywiście z zadowoleniem przyjęliby takie rozwiązanie, ponieważ od dawna przygotowują się na świat chaosu. Niektórzy widzą nawet jedyną w swoim rodzaju szansę na zawarcie porozumienia z Trumpem w sprawie Tajwanu, potencjalnie kończącego faktyczną niezależność wyspy w zamian za niejasną obietnicę „zamrożenia” obecnego regionalnego porządku bezpieczeństwa wszędzie indziej.

Pięta achillesowa Chin

Jednak świat podzielony na strefy wpływów niesie ze sobą również ryzyko, od zaciekłej konkurencji technologicznej po różne zastosowania jurysdykcji dalekiego zasięgu i sankcji wtórnych. Dlatego Chiny badają słabe punkty Ameryki i identyfikują wąskie gardła, które mogą wykorzystać (nazwijmy je kartami przetargowymi). Kontrola eksportu metali ziem rzadkich wyraźnie zaskoczyła Amerykanów i zmusiła ich do podjęcia rozmów, co pozwoliło Xi zawrzeć korzystną umowę z Trumpem.

Jednak pomimo pewności siebie, jaką Chiny prezentują na zewnątrz, moi rozmówcy wskazywali na źródła wewnętrznej słabości i kruchości. Wzrost gospodarczy systematycznie spada, zaufanie konsumentów jest słabe, a ogromne zadłużenie samorządów lokalnych pozostaje poważnym problemem. Uderzającym tematem wielu moich rozmów był upadek optymizmu.

Kolejnym było pojęcie „inwolucji”: wyczerpująca konkurencja między chińskimi firmami, która spowodowała tak duży spadek cen, że doprowadziła do deflacji. Prowadzi to do hiperkonsumpcjonizmu [pojazdy elektryczne tracą połowę swojej wartości w ciągu kilku miesięcy], hiperkonkurencji wśród studentów i poczucia wśród większości pracowników, że „biegają w miejscu”. Osoby ze wszystkich klas społecznych czują się uwięzione i niespokojne. Zwłaszcza młodzi ludzie nie wierzą już, że będą mieli lepszą sytuację niż ich rodzice.

Prawdziwym wyzwaniem dla Chin może być nie tyle nieokreślony jeszcze kształt nowego porządku światowego, ile sposób, w jaki Xi poradzi sobie z paradoksem zewnętrznej dynamiki i wewnętrznej kruchości.