W poniedziałek na Uniwersytecie Wirginii wybuchł alarm dotyczący obecności na terenie uczelni uzbrojonego napastnika. Ostrzeżenie zostało wydane o godzinie 15:00 czasu lokalnego. Wśród studentów, którzy zabarykadowali się w jednej z sal wykładowych, była córka znanego dziennikarza TVN, Marcina Wrony.
O tym, że jego pociecha znalazła się w wyjątkowo dramatycznej sytuacji, dziennikarz przekazał w emocjonalnym poście za pośrednictwem mediów społecznościowych. Jego córka schroniła się wraz z innymi studentami w sali wykładowej, a w komunikacie zalecono wszystkim trzy zasady: „uciekaj, ukryj się, walcz”.
Paraliż w USA. Odwołane loty, nie działały szkoły i urzędy
Marcin Wrona nie krył zdenerwowania sytuacją, podkreślając, że „uczelnie i szkoły nie powinny być jak okopy przy linii frontu”. Opublikował też zdjęcie, które przesłała mu córka.
Nagły szlag chce mnie trafić. Znowu atak na uczelni mojej córki. Maria siedzi z kolegami zabarykadowana w sali wykładowej. Do cholery, uczelnie i szkoły nie powinny być jak okopy przy linii frontu. Ameryka zwariowała. To zdjęcie córka wysłała mi przed chwilą
– napisał.
Na szczęście około 2 godziny później alarm został odwołany, a policja nie znalazła dowodów na obecność napastnika, o czym poinformował w komentarzu pod postem sam Wrona.
Policja uczelni UVA informuje, że nie potwierdzono obecności napastnika. Alarm odwołany. Ale tego co Maria (Maja) przeżyła nikomu nie życzę
– przekazał w update’cie do sytuacji.
Uczelnia po zakończeniu dochodzenia wydała oficjalne oświadczenie, w którym podano, że nie stwierdzono żadnego zagrożenia. Śledztwo w sprawie fałszywego zawiadomienia jest w toku, a władze uniwersytetu podkreślają, że bezpieczeństwo studentów jest dla nich priorytetem.